Od początku października do połowy miesiąca jaja podrożały o prawie 30 proc. A ceny dalej rosną. Za obecny stan rzeczy odpowiada prawdziwie niefortunny zbieg okoliczności, na który składają się trzy czynniki.
1. Niebezpieczne zakażenie w Holandii
Zaczęło się w Holandii, gdzie doszło do zakażenia kurzej paszy fipronilem. Fipronil to ważny składnik insektycydów, w tym wypadku miał wytępić wszy, kleszcze i szczególnie uciążliwego ptaszyńca kurzego. Użycie fipronilu nie jest zakazane, choć Unia Europejska zmierza w tym kierunku, ponieważ stosowanie tego środka odbijało się negatywnie m.in. na znajdujących się w pobliżu fermy pszczołach.
Zjedzenie produktów zakażonych fipronilem mogłoby skutkować problemami z nerkami, wątrobą czy tarczycą. Taka sytuacja miała miejsce w połowie sierpnia. Wtedy zakażone produkty były eksportowane do 15 krajów, w tym także do Polski. Dlatego kiedy w połowie września stwierdzono kolejne zakażenie, postanowiono działać. – Część stad zostało wybitych, a kurniki czeka kolejna dezynfekcja. Potrzeba od kilku do kilkunastu tygodni, żeby produkcja w Holandii wróciła do normy – mówi Mariusz Szymyślik, dyrektor Krajowej Izby Drobiu i Pasz.
2. Ptasia grypa we Włoszech
Z kolei w północnych Włoszech wśród kur wybuchła epidemia ptasiej grypy. Trzy ogniska choroby zanotowane w regionie Emilia-Romagna oznaczały objęcie obszaru embargiem, zarówno na wywóz drobiu w inne rejony Włoch, jak i poza granice państwa.
Wybito od miliona do półtora miliona kur. To bardzo dużo, zważywszy że mowa o szóstym największym producencie jaj w Europie. Także w Holandii zanotowano zachorowania w jednym, 42-tysięcznym stadzie, ale to wystarczyło, by wywołać efekt psychologiczny wśród producentów produktów bazujących na jajach, na importerów i konsumentów. Przypadek włoskiej epidemii każe szczególnie uważnie przyglądać się polskim hodowlom, tym bardziej że właśnie wkraczamy w okres wzmożonych migracji dzikiego ptactwa, a to ono przenosi chorobę.
3. Zmniejszona produkcja w Polsce
Źródło problemów znajduje się także w Polsce. Nienaturalnie, jak na tę porę roku, zmniejszona produkcja związana jest z falą zachorowań na salmonellę. W 2016 roku liczba zakażonych dorosłych stad kur wyniosła 6 proc. w porównaniu do 2,84 proc. w roku 2015.
Ponadto właśnie wkroczyliśmy w moment największego popytu na jaja w skali roku. – Wbrew pozorom to nie w czasie Wielkanocy kupujemy najwięcej jaj, a podczas świąt Bożego Narodzenia – tłumaczy Szymyślik. Do świąt pozostały dwa miesiące, ale czym innym jest popyt konsumencki, który narasta w listopadzie, a czym innym popyt przemysłowy. – Producenci makaronu czy majonezu starają się osiągnąć pełne obroty pod koniec września, tak aby gotowe produkty znalazły się na sklepowych półkach w najbardziej odpowiednim dla klienta momencie. To zresztą oni, znalazłszy się w kryzysowym położeniu, mogli pozwolić sobie na agresywne podbijanie cen produktu – wyjaśnia Szymyślik.
W produkowanych przez nich przetworach jaja stanowią kilka procent całości. Poniesione w tym miejscu koszta można zbilansować gdzie indziej, co nie powinno odbić się na stabilności przedsiębiorstwa. – Spodziewam się, że ceny unormują się do świąt – uspokaja Szymyślik.