Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Komisja Europejska wraca do postulatu 40 proc. kobiet w radach nadzorczych firm

Nieprzypadkowo hasło „wreszcie czas na kobietę” było jedną z ważnych osi kampanii prezydenckiej demokratów w roku 2016. Nieprzypadkowo hasło „wreszcie czas na kobietę” było jedną z ważnych osi kampanii prezydenckiej demokratów w roku 2016. Matthew Henry / StockSnap.io
Ta obsesja na punkcie neoliberalnego feminizmu 1 procenta nie pozwala zrozumieć, że prawdziwą emancypację kobiet trzeba budować na rynku pracy od dołu. A nie od góry.

Według najnowszych danych w całej Europie kobiety stanowią ok. 20 proc. składu zarządów największych spółek giełdowych. To wprawdzie dwa razy więcej niż w 2005 roku, ale kobiety wciąż są tu zazwyczaj symbolicznym kwiatkiem do kożucha. Bo jeśli popatrzeć na grono prezesów, to prezesek jest tylko 7 proc. A żeńskich CEO (dyrektorek wykonawczych) ledwie 6 proc. Co więcej, Brukseli nie bardzo udaje się przeforsować nowe cele feminizacji zarządów. Gdy parę lat temu Komisja próbowała zapisać kwotę na poziomie 40 proc., to sprzeciwiła się temu szeroka koalicja takich krajów jak Niemcy, Holandia, Szwecja, Węgry i Polska.

Teraz wygląda na to, że Komisja chce wrócić do tamtego postulatu. Tyle że nie wprost, lecz metodą małych kroków. Na przykład (relacjonuję założenia projektu za brytyjskim „Guardianem”) w razie rywalizowania o to samo miejsce w zarządzie firmy przez dwie osoby różnej płci, ale o podobnych kwalifikacjach, firmy będą musiały z mocy prawa faworyzować kobiety. Ale to tylko pod warunkiem, że w firmie dominacja liczebna mężczyzn jest już wyraźna. Nie można wykluczyć, że propozycja tu i ówdzie pomoże menadżerkom.

Czy miliony Europejek powinny czekać na te rozwiązania z zapartym tchem? Zdecydowanie nie!

Właśnie dlatego, że wojny o kwoty (o których tak chętnie piszą media) zazwyczaj w najmniejszym stopniu dotyczą 99 proc. kobiet żyjących w krajach rozwiniętych. Nie na darmo rozważania dotyczące takich regulacji zwykło się nazywać „korpofeminizmem”. Albo jeszcze trafniej „neoliberalnym feminizmem 1 procenta”. Jego czempionkami są właśnie menedżerki najwyższego szczebla giełdowych korporacji. Albo polityczki w stylu (powiedzmy) Hillary Clinton.

Kobiety, o których tu mowa, osiągnęły relatywny sukces, biorąc udział (i wygrywając) w grze o władzę na szczytach polityki i biznesu sprzed kryzysu 2008 r. Cena była jednak ogromna. Aby wygrać, musiały upodobnić się do innych graczy. Stać się żeńską wersją samca alfa. Jego wierną kopią, a nie autentyczną alternatywą. To sprawiło jednak, że ten specyficzny korpofeminizm zazwyczaj nie daje szans, by mogło się z nim zidentyfikować pozostałe 99 proc. kobiet. Na dodatek z definicji to feminizm anachroniczny, ślepy na kwestie klasowe i rasowe.

Oczywiście korpofeminizm próbuje tworzyć iluzję „wspólnej sprawy”. Nieprzypadkowo hasło „wreszcie czas na kobietę” było jedną z ważnych osi kampanii prezydenckiej demokratów w roku 2016. A media próbują przedstawiać kwoty jako rozwiązanie, które powinno w równym stopniu interesować powiatową nauczycielkę w Timiszoarze, pracownicę poczty w Pułtusku, sprekaryzowaną dziennikarkę w Londynie czy zglobalizowaną bizneswoman o wielu domicylach. Prawda jest jednak taka, że są to mechanizmy skonstruowane dla tej ostatniej. W życiu pozostałych trzech nie zmieni absolutnie nic.

Dlatego dla większości kobiet świata (rozwiniętego również) prawdziwą alternatywą wobec iluzji „korpofeminizmu” podnoszącego wszystkie łodzie jest realne wzmocnienie pracowników i pracowniczek. Na samym dole. Godna płaca, istnienie mechanizmów obrony praw pracowniczych (związki zawodowe) oraz sprawnego welfare state. Bo dopiero one tworzą bazę do emancypacji z najgorszej opresji, jaką jest opresja ekonomiczna. Dopiero na tym fundamencie pracowniczki mogą budować dalej. I powinny budować. Ale na konkrecie. Nie na ułudzie, że feminizm jest bezklasowy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną