Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Rachunki barona Münchhausena

Polski cud gospodarczy: fakty i mity

Bez odpowiednio wysokiego poziomu inwestycji nie ma zadowalającego wzrostu majątku produkcyjnego. Bez odpowiednio wysokiego poziomu inwestycji nie ma zadowalającego wzrostu majątku produkcyjnego. Igor Morski / Polityka
Rząd triumfuje, twierdząc, że znalazł nowy, skuteczny mechanizm rozwoju Polski. Im więcej wydatków socjalnych, tym rozwój szybszy. Mamy cud gospodarczy?
Polska, jako kraj pragnący pod względem rozwoju dogonić swoich sąsiadów, musi możliwie szybko zmniejszyć lukę technologiczną, która nas od nich dzieli.Andrzej Sidor/Forum Polska, jako kraj pragnący pod względem rozwoju dogonić swoich sąsiadów, musi możliwie szybko zmniejszyć lukę technologiczną, która nas od nich dzieli.
Jeśli rząd serio traktuje to, co zapisano w planie Morawieckiego, jego głównym zadaniem powinno być podjęcie działań zwiększających krajowe inwestycje.Artur Widak/Zuma Press/Forum Jeśli rząd serio traktuje to, co zapisano w planie Morawieckiego, jego głównym zadaniem powinno być podjęcie działań zwiększających krajowe inwestycje.

Zgodnie z podręcznikami ekonomii na dłuższą metę niekwestionowanym fundamentem wzrostu gospodarczego są inwestycje. W 2016 r. dołowały, co skłaniało analityków do systematycznego obniżania prognoz wzrostu dla Polski. Niektórzy szli jeszcze dalej, wieszcząc poważny kryzys, który naturalnie znalazłby swoje odbicie również w finansach.

Polski triumf konsumpcji

I co? Zamiast kryzysu mamy wzrost bliski 5 proc. Po dwóch latach obniżania prognoz teraz wszyscy je podwyższają. Rosną płace, znika bezrobocie, ludzie są zadowoleni, budżet państwa, przynajmniej na razie, jest w świetnym stanie. Im więcej rząd wydaje na programy socjalne, tym szybciej gospodarka się rozwija. Zupełnie jak w słynnym manewrze barona Münchhausena, który wydostał się z bagna, ciągnąc samego siebie za włosy.

Wychodzi więc na to, że ekonomiczne łże-elity przez lata oszukiwały Polaków. Zachęcały do oszczędzania, przestrzegały przed zwiększaniem długu państwa. Twierdziły, że jesteśmy krajem na dorobku, który musi intensywnie inwestować, by zwiększyć produktywność gospodarki i podnosić jej poziom technologiczny, a w ślad za tym eksport. Kazały hołubić inwestorów i zmuszać ludzi do dłuższej i bardziej wydajnej pracy. A tu, proszę, wszystko jest dokładnie na odwrót. Bo okazuje się, że znakomity wzrost osiąga się przez dzielenie, a nie mnożenie. I że zamiast promowania oszczędności i inwestycji wystarczy realizować rozwój oparty na wzroście konsumpcji. A wtedy na pewno szybko dogonimy Niemców.

Po co nam inwestycje?

Niestety, to nie takie proste. Przede wszystkim trzeba sobie przypomnieć podstawowe fakty dotyczące roli inwestycji w gospodarce. Niby oczywiste – ale jednak najwyraźniej nie aż tak jasne, skoro chyba nie rozumie ich wielu polityków, a nawet ministrów.

Dysponując posiadanymi zasobami majątku produkcyjnego i pracy, kraj może wytworzyć określoną ilość towarów i usług (czyli łączny PKB). Wszystko to, co wytworzymy, możemy, mówiąc w uproszczeniu, zużyć na dwa sposoby. Możemy wyprodukować towary i usługi służące zaspokojeniu bieżących potrzeb – i to właśnie określa się mianem konsumpcji. Albo możemy wytworzyć maszyny i budynki, które zwiększą zasób majątku produkcyjnego i pozwolą nam wytwarzać więcej w przyszłości – i to są inwestycje.

Co roku musimy więc zdecydować: jak wiele konsumujemy (co daje ludziom radość życia), a jak wiele oszczędzamy i inwestujemy. Nie jest to nic innego niż podobny dylemat niegdysiejszego rolnika, który musiał decydować, jak dużą część zebranego ziarna zje, a ile musi zaoszczędzić na siew po to, żeby mieć ziarno również w przyszłym roku. Na krótką metę najlepiej byłoby przeznaczyć prawie wszystko na konsumpcję. Tyle że w następnym roku czekałby rolnika i jego rodzinę głód. I odwrotnie, z punktu widzenia wielkości przyszłorocznych zbiorów należałoby w ogóle nie jeść, ale całość ziarna przeznaczyć na siew. Tyle że wówczas kolejnych zbiorów mało kto by doczekał.

Jasne więc jest, że w sprawie udziału inwestycji w PKB niezbędny jest kompromis. Oszczędności i inwestycje to pewne poświęcenie, rezygnacja z części teoretycznie dostępnej w danym roku konsumpcji. Ale jeśli chcemy, by gospodarka się w kolejnych latach rozwijała, a w ślad za tym, by rosła również konsumpcja, musimy zapewnić odpowiednio wysokie inwestycje. Żeby rzecz nieco skomplikować, trzeba dodać, że te inwestycje mają prowadzić do jednoczesnej realizacji dwóch celów: po pierwsze, muszą sfinansować powstanie nowych zdolności produkcyjnych, które pozwalają na wzrost produkcji. I po drugie, muszą dodatkowo odtworzyć tę część majątku produkcyjnego, która została zużyta w procesie produkcji (żadna maszyna nie jest wieczna). Z tego właśnie powodu zarówno w odniesieniu do inwestycji, jak do całego PKB używamy określenia „brutto”. Gdyby wstrzymać inwestycje brutto, na dłuższą metę efektem byłoby nie tylko wyhamowanie wzrostu, ale spadek potencjału produkcyjnego i produkcji.

Bez odpowiednio wysokiego poziomu inwestycji nie ma zadowalającego wzrostu majątku produkcyjnego. A to z kolei oznacza, że w kolejnych latach nasze zdolności produkcyjne mogą nie nadążyć za zwiększającym się popytem.

Biedniejsi muszą gonić

Tradycyjnie uważa się, że efektem nienadążania zdolności produkcyjnych za rosnącym popytem musi być wzrost cen, czyli przyspieszenie inflacji. Oczywiście nie musi to nastąpić natychmiast. Jeśli gospodarka ma znaczne, niewykorzystane zdolności produkcyjne, może przez pewien czas dość szybko rozwijać się bez dostatecznych inwestycji, ale i bez inflacji. Prędzej czy później efekty inflacyjne muszą się jednak pojawić, pożerając realną wartość dochodów i kończąc w ten sposób radosny konsumpcyjny boom.

W otwartej gospodarce boom ten daje się jednak podtrzymać znacznie dłużej. Wystarczy corocznie silnie zwiększać deficyt handlowy, czyli w coraz większym stopniu uzupełniać krajową produkcję przez rosnący import. Prowadzi to oczywiście do wzrostu zadłużenia, bo coraz większy import oznacza rosnące zakupy na kredyt. Jeśli jednak gospodarka cieszy się wystarczającą wiarygodnością kredytową, politycy mogą przez lata odwlekać niemiłe zadanie ograniczenia dynamiki konsumpcji. Na przykład w Grecji udawało się to przez całą dekadę. I dopiero potem przyszło bankructwo.

Oczywiście, że można się rozwijać, wydając głównie pieniądze na konsumpcję. Dzieje się tak przede wszystkim w krajach bogatych, nieposzukujących już szybkiego wzrostu dochodów – w USA, Niemczech czy w Japonii. Gospodarki takie dysponują najnowocześniejszymi technologiami, a pracownicy są wielokrotnie bardziej produktywni niż u biedniejszych konkurentów. Inwestują przede wszystkim w poszukiwanie nowych technologii – wydają wielkie kwoty na badania i rozwój, zakup praw autorskich czy oprogramowania, a mniej na same maszyny. Dysponują jednocześnie ogromnym zasobem oszczędności, zazwyczaj przekraczającym ich własne potrzeby inwestycyjne. W takich gospodarkach jasne jest, że zdolności produkcyjne bez kłopotu nadążą za rosnącym dość wolno popytem. Warto więc zachęcać do tego, by konsumpcja rosła szybciej, zwłaszcza krótkookresowo, gdy zdolności produkcyjne nie są w pełni wykorzystane.

Długookresowo nie da się jednak szybko rozwijać bez odpowiednich inwestycji. Dotyczy to zwłaszcza krajów uboższych, których ambicją jest likwidacja luki technologicznej dzielącej je od światowej czołówki i dogonienie jej pod względem produktywności i poziomu płac. Cztery gospodarki, którym udało się osiągnąć najszybszy na świecie wzrost w minionym półwieczu, charakteryzowały się udziałem inwestycji w PKB znacznie przekraczającym 30 proc., przy średniej światowej na poziomie 20 proc.

Ulubiony przez premiera Morawieckiego przykład sukcesu gospodarczego Korei to również historia inwestycji sięgających corocznie 30 proc. PKB, a w przeszłości nawet 40 proc. (choć tkwi w niej również ostrzeżenie przed nadmiernie ryzykownym inwestowaniem, które doprowadziło w Korei do gwałtownego kryzysu w końcu ubiegłego wieku). I choć rzeczywiście związek między udziałem inwestycji w PKB a tempem wzrostu jest nieco słabszy w krajach zamożnych, to w krajach niżej rozwiniętych działa z żelazną bezwzględnością. Opowieści o tym, że można osiągnąć naprawdę szybki wzrost poprzez promowanie konsumpcji – czego w uboższych krajach nie da się zrobić inaczej niż kosztem spadku udziału inwestycji albo wzrostu zadłużenia – trzeba włożyć między bajki.

Od początku roku 2008 do końca 2016 polski produkt krajowy brutto wzrósł o 30 proc., eksport o ok. 60 proc., konsumpcja o ponad 20 proc. Ale inwestycje zwiększyły się tylko nieznacznie. Szczególnie bolesny był 2016 r., kiedy inwestycje spadły o 8 proc., głównie z powodu załamania inwestycji infrastrukturalnych. I jeśli nawet w 2017 r. znów wzrosną, na pewno nie osiągną jeszcze poziomu sprzed dwóch lat. Odniesione do wielkości PKB w pierwszej połowie obecnego roku inwestycje spadły do najniższego poziomu od ponad 20 lat, czyli 17,7 proc. (w 2008 r. było to 22,6 proc.). Tak nie da się na dłuższą metę funkcjonować.

Groźna nierównowaga

Polska, jako kraj pragnący pod względem rozwoju dogonić swoich sąsiadów, musi możliwie szybko zmniejszyć lukę technologiczną, która nas od nich dzieli. Nie musimy w tym celu wymyślać nowych technologii, bo takie, których potrzebują nasze firmy, zazwyczaj już istnieją i można je stosunkowo niedrogo kupić. To zresztą, wraz z możliwością lepszego wykorzystania dostępnej pracy, umożliwiało jak dotąd uzyskanie całkiem przyzwoitego wzrostu przy umiarkowanej skali inwestycji. Renta demograficzna jednak właśnie zanika, podobnie jak niewymagające wielkich inwestycji zyski z tytułu eliminacji odziedziczonej nieefektywności. Dziś nie mamy już innej drogi do utrzymania trwale wyższego tempa wzrostu od naszych bogatszych sąsiadów niż przez bardziej intensywne inwestowanie. Przede wszystkim chodzi o sektor prywatnych przedsiębiorstw, bo to właśnie tam kształtuje się konkurencyjność i zaawansowanie technologiczne gospodarki. A tymczasem relacja inwestycji do PKB spadła dziś w Polsce do poziomu niższego niż w Niemczech czy Francji (20–21 proc.), nie mówiąc o Czechach (24 proc.).

Skoro tak, to gdzie może nas zaprowadzić agresywna polityka promowania konsumpcji jako osi rozwoju gospodarczego? Przede wszystkim do narastającej z czasem nierównowagi gospodarczej – inflacji, lub zadłużenia, a najpewniej obu naraz. I niech nikogo nie zwiedzie fakt, że dziś finanse Polski wyglądają nieźle. Na krótką metę szybko rosnąca konsumpcja to rzeczywiście najpewniejsze źródło dochodów podatkowych. Jeśli jednak gospodarka dużo konsumuje, a niedostatecznie dużo inwestuje, jej dynamika z czasem spada. To powoduje w konsekwencji pogorszenie się sytuacji budżetu, a także wzrost deficytu handlowego. Wobec braku dostatecznych oszczędności i inwestycji prędzej czy później nadejdą kłopoty. Przy obecnej intensywności inwestowania i przy obecnym tempie wzrostu popytu z kwartału na kwartał kurczą się wolne moce produkcyjne w polskich przedsiębiorstwach. A im jest ich mniej, tym bardziej prawdopodobna staje się inflacja.

Jeśli rząd serio traktuje to, co zapisano w planie Morawieckiego, jego głównym zadaniem powinno być podjęcie działań zwiększających krajowe inwestycje, a także oszczędności, które z kolei powinny je finansować. Zadanie jest ogromne. Aby móc naprawdę trwale przyspieszyć tempo rozwoju kraju i spełnić wszystkie obietnice, udział inwestycji w PKB powinien być o co najmniej jedną trzecią wyższy, niż jest obecnie. Trochę mogą pomóc fundusze unijne, ale jedyną drogą do tego celu jest odbudowa zaufania prywatnych przedsiębiorców i właścicieli oszczędności do polityki rządowej.

Gdyby jednak rząd nadal preferował konsumpcję, ignorując fakt, że dzieje się to kosztem oszczędności i inwestycji, a zdolności produkcyjne pozostają w tyle za popytem? Coś takiego może się dobrze skończyć tylko w bajce.

Polityka 48.2017 (3138) z dnia 28.11.2017; Rynek; s. 41
Oryginalny tytuł tekstu: "Rachunki barona Münchhausena"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną