Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Do przodu, ale tyłem

W jaki sposób Mateusz Morawiecki chce uzdrowić gospodarkę?

Nowy model gospodarczy PiS nazwany jest „konserwatyzmem modernizacyjnym”. Czyli repolonizacja, renacjonalizacja, tworzenie państwowych monopoli w gospodarce. Nowy model gospodarczy PiS nazwany jest „konserwatyzmem modernizacyjnym”. Czyli repolonizacja, renacjonalizacja, tworzenie państwowych monopoli w gospodarce. EAST NEWS
Drony, samochody elektryczne, wielkie inwestycje, a jednocześnie apteka dla aptekarza, sklep dla sklepikarza, ziemia dla drobnego rolnika, zaś niedziela dla Kościoła. Z takiej mieszanki ogłoszony premierem Mateusz Morawiecki będzie budować gospodarkę IV RP. Deklaruje, że jest konserwatywnym modernizatorem.
Beata Szydło miała przeprowadzić konserwatywną część rewolucji PiS. Teraz Mateusz Morawiecki ma stać się twarzą części modernizacyjnej.Igor Morski/Polityka Beata Szydło miała przeprowadzić konserwatywną część rewolucji PiS. Teraz Mateusz Morawiecki ma stać się twarzą części modernizacyjnej.
Wicepremier Morawiecki początkowo nie krył zastrzeżeń wobec pomysłu zakazu handlu w niedziele. Jednak presja Solidarności i Kościoła groziła wewnętrzną destabilizacją PiS, dlatego rząd musiał pójść na kompromis.gun9037/PantherMedia Wicepremier Morawiecki początkowo nie krył zastrzeżeń wobec pomysłu zakazu handlu w niedziele. Jednak presja Solidarności i Kościoła groziła wewnętrzną destabilizacją PiS, dlatego rząd musiał pójść na kompromis.

Kiedy w centrali PiS trwały narady, czy trzeba wymieniać premiera i kto nim zostanie, w kancelariach prawnych nie ustawała praca. Zalew nowych aktów prawnych zmieniających sytuację w gospodarce jest tak wielki, że trudno nadążyć. Każdą ustawę trzeba rozłożyć na czynniki pierwsze, zbadać, co się za nią kryje i jakie groźby niesie dla firm. Bo większość niesie. Tak jak najnowsza ustawa o ograniczeniu handlu w niedziele i święta oraz niektóre inne dni. Jest masa wątpliwości interpretacyjnych, wiele rozmaitych furtek (ustawa przewiduje aż 30 wyjątków) zamykających jedne, a otwierających nowe możliwości prowadzenia biznesu w dni przez ustawę wyłączone z handlu. Każdą trzeba sprawdzić, czy nie prowadzi na manowce i czy skorzystanie z niej będzie opłacalne.

Wicepremier Morawiecki początkowo nie krył zastrzeżeń wobec pomysłu zakazu handlu w niedziele. Przeciągał sprawę, sugerował rozwiązania alternatywne, w tym skrócenie czasu pracy sklepów. Jednak presja Solidarności i Kościoła groziła wewnętrzną destabilizacją PiS, dlatego rząd musiał pójść na kompromis.

Dla Morawieckiego problemem jest to, jak niedzielna ustawa wpłynie na konsumpcję. W końcu to dziś główny silnik wzrostu gospodarczego. Nie po to do społeczeństwa trafiają potężne transfery socjalne, by ograniczać ludziom możliwość wydawania tych pieniędzy. Także ekonomiści łamią sobie nad tym głowę. Czy ucierpi na tym wzrost PKB i o ile?

Z pewnością ucierpi. Polacy bardzo dużo czasu spędzają w pracy, dlatego niedzielne zakupy nie są kaprysem, ale wynikają często z konieczności – uważa prof. Robert Gwiazdowski, przewodniczący rady Centrum im. Adama Smitha.

Politycy partii rządzącej z większym napięciem będą śledzili słupki poparcia, bo ustawa o handlu w niedziele to pierwszy w tej kadencji przeprowadzony na tak masową skalę test reakcji elektoratu na bodźce negatywne. Na Węgrzech ten test wypadł kiepsko, na zakazie handlu wzmocniła się opozycja, dlatego pragmatyczny Orbán uznał, że to mu się nie opłaca, i otworzył w niedziele sklepy. Miał jednak łatwiej, bo na Węgrzech Kościół nie ma takiej pozycji politycznej jak w Polsce. Dlatego u nas wprowadzanie nowej ustawy będzie rozłożone na etapy, by elektorat powoli się z tym oswajał. Zobaczymy, czy się oswoi.

Bitwa o dusze

Ustawa powstała na podstawie obywatelskiego projektu Solidarności firmowanego przez Przymierze na rzecz Wolnej Niedzieli. OPZZ było przeciw, przekonując, że lepiej ustawowo zapisać prawo do dużo wyższych wynagrodzeń za pracę w niedzielę. Jednak Solidarność wspierana przez Konferencję Episkopatu Polski uzasadniała, że tu nie chodzi o pieniądze, bo „fundamentalne znaczenie dla ustanowienia niedzieli dniem wolnym od handlu ma doktryna Kościoła katolickiego”. Na dowód tego przytoczono dużą część listu apostolskiego papieża Jana Pawła II do biskupów, kapłanów i wiernych o świętowaniu niedzieli.

Biskup Skworc przekonywał, że obok programu 500+ polska rodzina potrzebuje programu Niedziela+. Kościół zdecydował się na wojnę w tej sprawie w mniejszym stopniu ze względu na sytuację pracowników handlu. W końcu kilkanaście procent zatrudnionych Polaków przepracowuje przynajmniej jedną niedzielę w miesiącu, a lista grup zawodowych pracujących w ten dzień jest wyjątkowo długa.

Nie rozumiem, dlaczego pracownicy handlu muszą mieć zagwarantowaną wolną niedzielę, podczas gdy pracownicy restauracji, kawiarni albo kina mogą mnie obsłużyć i nikomu to nie przeszkadza – dziwi się prof. Robert Gwiazdowski. Dla Kościoła większym problemem niż los hipermarketowych kasjerek jest troska o dusze klientów. Niedzielny handel sprawił, że wierni zamiast dzień święty święcić w kościele, chętniej wędrują do świątyń konsumpcji. 75 proc. Polaków robi zakupy w niedziele. Jedni, bo tylko wtedy mają czas, inni, bo dzięki temu mają czym wypełnić niedzielną bezczynność. Kościół, szukając przyczyn malejącej frekwencji na niedzielnych mszach, wini konkurencję otwartych sklepów.

Ustawa o handlu w niedziele i wojna z zachodnimi sieciami handlowymi jest elementem większego projektu gospodarczego PiS. Chodzi o przebudowę polskiej gospodarki, realizację narodowo-katolickiego modelu gospodarczego. To koncepcja stworzona przez Jarosława Kaczyńskiego, która ma łączyć przywracanie tradycyjnych wartości, konserwatywnego modelu społecznego, z gospodarczą ucieczką do przodu, wejściem Polski w etap czwartej rewolucji przemysłowej.

Problem jest tylko taki, że Kaczyński to ideolog i zawodowy polityk, który z gospodarką nigdy nie miał styczności. Zatopiony w historię, tka swoje koncepcje z mitów II RP i fantazji na temat IV RP. A więc, wielkie państwowe inwestycje – stocznie, gigantyczny port lotniczy, koleje dużych prędkości – w większości niepotrzebne i nierealne, ale będące współczesnymi odpowiednikami budowy portu w Gdyni, Centralnego Okręgu Przemysłowego czy Wielkich Budów socjalizmu. Zaś wojna z zagranicznymi firmami handlowymi to współczesna odsłona przedwojennej akcji „kupuj tylko w chrześcijańskich sklepach” i wspierania małego handlu.

Nie rzucim ziemi

Podobnie rzecz wygląda w rolnictwie, gdzie pod hasłem „obrony polskiej ziemi” wprowadzono ustawę o obrocie gruntami rolnymi, radykalnie ograniczając możliwość zbywania gruntów. Na tej samej zasadzie jak apteka dla aptekarza wprowadzono zasadę – ziemia tylko dla drobnego polskiego rolnika. Ustawa jest niebywale rygorystyczna, dotyczy działek już od 0,3 ha powierzchni, a grupa osób uprawnionych do nabycia jest bardzo wąska.

To sparaliżowało handel ziemią, uderzając przy okazji w samych beneficjentów ustawy. Jednocześnie zostało zablokowanych wiele inwestycji powstających w miastach i na terenach podmiejskich.

Podcina to szanse nie tylko rolnictwa, ale także przemysłu, który cierpi coraz bardziej na brak rąk do pracy. Politycy widzą jednak doraźne korzyści, bo ludna wieś korzystająca z transferów finansowych to wierny elektorat akceptujący konserwatywne wzorce. PiS ma ambicję odbicia wsi z rąk PSL i jest na prostej drodze do realizacji tego celu.

Nowy model gospodarczy PiS nazwany jest „konserwatyzmem modernizacyjnym”. Tłumaczył to Mateusz Morawiecki podczas kongresu „Polska wielki projekt”. Czyli repolonizacja, renacjonalizacja, tworzenie państwowych monopoli w gospodarce. „Wolność dla państwa, wolność w ramach państwa, wolność, gdzie państwo nie jest elementem opresji” – wyliczał jeszcze wówczas wicepremier. Przekonywał: „państwo jest elementem budowy skutecznych procedur i skutecznych regulacji”.

Jest w tym także sporo modelu gospodarczego PRL, czyli wielki przemysł w rękach państwa, zaś drobny handel i przedsiębiorczość w rękach małych polskich przedsiębiorców. Towarzyszy temu też dążenie do przywrócenia tradycyjnego modelu rodziny wielodzietnej, w której kobieta zajmuje się domem. Propozycja radykalnego podniesienia opłat sądowych w sprawach rozwodowych to pomysł, jak przy pomocy bodźców ekonomicznych cementować związki małżeńskie.

Budowie nowego konserwatyzmu towarzyszą też rozmaite działania w sferze moralno-obyczajowej. Tym zajmuje się Ministerstwo Finansów, które zaostrza walkę z hazardem. Co prawda opozycja i Jarosław Gowin, który bywa wewnętrzną koncesjonowaną opozycją wewnątrz PiS, krytykują te rozwiązania, twierdząc, że tu chodzi nie o hazard, ale o walkę państwa z prywatną konkurencją. Bo hazard jest dobry, jeśli obejmuje go monopol państwa.

Ochroną społeczeństwa przed zgubnymi nałogami zajmuje się szczególnie Ministerstwo Zdrowia. Promuje prokreację w stylu króliczym i martwi się, że wszystko może popsuć alkohol. Dlatego najnowsze pomysły dotyczą ograniczenia dostępności alkoholu, a także pozbawienia browarów prawa do reklamy telewizyjnej. Powód: od piwa zaczyna się inicjacja alkoholowa młodzieży. Browary oponują, powołując się na badania, z których wynika, że młodzież nie ogląda dziś telewizji, więc żadną reklamą piwa się ich nie skusi. Zaś inicjacja alkoholowa ma najczęściej miejsce w domu w towarzystwie rodziny.

I znów, jak w każdym przypadku, toczy się wojna pod szczytnymi hasłami, a na zapleczu trwają zakulisowe przepychanki lobbingowe. Podczas każdej rewolucji są ofiary i wygrani. W przypadku piwa sytuacja trochę przypomina wojnę o handel. Państwo stara się wspierać małe browary, które z reklamy w TV nie korzystają, przeciwko dużym. Bo duże są w rękach zachodnich koncernów.

Czwarta rewolucja IV RP

Realizacja modelu konserwatyzmu modernizacyjnego wprowadza do gospodarki kolejny element ryzyka, którego boją się przedsiębiorcy. Bo Morawiecki jako minister finansów jest konserwatywnym i bezwzględnym poborcą podatkowym, a jako minister rozwoju to modernizator kokietujący biznes. Udało mu się poprawić ściągalność podatków i ograniczyć karuzele vatowskie, ale dziś żaden przedsiębiorca nie może czuć się bezpieczny, nawet jeśli wszystkie zobowiązania reguluje co do grosza. Skarbówka zyskała dodatkowe uprawnienia kontrolne i egzekucyjne, których nie waha się używać, a na sądy można liczyć coraz mniej. Morawiecki obiecuje biznesowi nowe przywileje, a nawet biznesową konstytucję, a jednocześnie całe branże (jak np. energetyka odnawialna) dostają ciosy, które podcinają ich byt. Radykalizm PiS w gospodarce, renacjonalizacja całych branż i otwarte wspieranie państwowych firm sprawiło, że wielu przedsiębiorców wstrzymuje się z inwestycjami, choć koniunktura jest dobra. Nie wiedzą, co jeszcze przyniesie przyszłość, więc wolą nie ryzykować. A inwestycje mają być elementem realizacji modernizacyjnego planu.

Plan Morawieckiego jedni uważają za całkiem udany scenariusz modernizacji Polski, a inni za publicystykę oderwaną od rzeczywistości, za to próbującą ją zaklinać. Zapisano w nim obok siebie wiele celów ogólnych, takich jak m.in. budowę polskiego kapitału, wyjście z pułapki średniego rozwoju, zrównanie przeciętnego dochodu Polaka ze średnią europejską do 2030 r. itd. Jednocześnie jest tam wiele zadań bardzo szczegółowych, a czasem groteskowych, jak np. „stworzenie Beskidzkiego Centrum Narciarstwa”, czy ideologicznych, np. „kształtowanie postaw patriotycznych”.

Wiele punktów pozostaje na papierze, inne są na różnym, najczęściej dość wczesnym, etapie realizacji, dlatego autor już jako premier będzie mógł się zabrać za przyspieszanie realizacji. Bo dotychczas wiele spraw utykało na skutek konfliktów między rywalizującymi ministrami i politykami.

W niektórych przypadkach opinia publiczna miała już okazję zajrzeć za kulisy, by dostrzec potiomkinowski charakter całego przedsięwzięcia. W Stoczni Szczecińskiej, gdzie ma zostać przywrócona budowa statków, uroczyście położono stępkę pod nowy wielki prom pasażersko-samochodowy (oczywiście dla państwowego armatora PŻM). Morawiecki wziął udział w tej uroczystości, która inaugurowała realizację programu „Batory”. Nie powiedziano mu jednak, że nie istnieje jeszcze nawet projekt promu, a stępka, którą zobaczył (niewielka konstrukcja z blachy), to dekoracja zamówiona w zewnętrznej firmie. Ponoć awantura, jaką miał zrobić, była jedną z większych w jego karierze. Tyle że niewiele mógł na to poradzić, bo za wszystkim stał szczecinianin Joachim Brudziński, druga osoba w PiS.

Podobnie jest z wieloma innymi punktami planu, które nieźle wypadają na papierze, a gorzej wychodzą w rzeczywistości, jak np. program elektromobilności, w którego realizację (milion samochodów elektrycznych w 2025 r.) mało kto już wierzy. Inny przykład to program „Luxtorpeda 2.0” (większość nazw branżowych programów nawiązuje do II RP), którego celem jest wsparcie rozwoju technologii i produkcji polskich pojazdów szynowych. W Polsce mają powstawać najnowocześniejsze pociągi dużych prędkości, a może nawet superszybki hyperloop. Wspieranie na siłę Pesy zamówieniami dla państwowych kolei i wymuszanie realizacji zadań ponad możliwości doprowadziło bydgoskiego producenta, kwitnącą niedawno firmę, na skraj bankructwa. Dziś Mateusz Morawiecki musi organizować akcję ratowania Pesy. Zapewne skończy się to jej nacjonalizacją, co być może było jednym z elementów jego planu. I tak światowe modernizacyjne projekty nieustannie mieszają się z siermiężną, konserwatywną realizacją w stylu PRL.

Rozczarowani są już nawet prawicowi publicyści, którzy widzieli w PiS szansę na unowocześnienie gospodarki i szczególne nadzieje wiązali z Mateuszem Morawieckim. Łukasz Warzecha pisze w tygodniku „Do Rzeczy”: „Dzisiaj posypuję głowę popiołem – być może powinienem był przewidzieć, że partia, która wolności osobistej nigdy na sztandarach nie niosła, zawsze ubóstwiała państwo, a której niekwestionowany lider od początku III RP jest wyłącznie zawodowym politykiem – że ta partia pójdzie w naturalny sposób w stronę ostrego etatyzmu. Takich dokonań w tej dziedzinie w tak krótkim czasie nie miał dotąd żaden rząd w III RP, a postkomuniści z SLD z okresu swoich rządów jawią się dziś przy PiS jako ugrupowanie w zasadzie liberalne. W dobrym tego słowa znaczeniu. PiS dzisiaj nie wydaje się już po prostu niezainteresowane kwestią szeroko pojmowanej wolności, ale wręcz żywo zainteresowane w jej ograniczaniu w jakimś szaleńczym przekonaniu, że tędy właśnie prowadzi droga do naprawy państwa”.

Beata Szydło miała z uśmiechem na ustach przeprowadzić konserwatywną część rewolucji PiS. Teraz Mateusz Morawiecki ma stać się twarzą części modernizacyjnej. Czyli ma IV RP wprowadzić w erę czwartej rewolucji przemysłowej. Cyfryzacja, robotyzacja, najnowsze technologie. Drony, samochody elektryczne, sprzęt kosmiczny – obiecywane w planie Morawieckiego. W konserwatyzmie modernizacyjnym chodzi bowiem o to, by polska wielodzietna rodzina mogła w wolną niedzielę pojechać swoim nowym samochodem elektrycznym, wyprodukowanym przez państwową fabrykę, do kościoła.

Polityka 50.2017 (3140) z dnia 12.12.2017; Rynek; s. 40
Oryginalny tytuł tekstu: "Do przodu, ale tyłem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną