Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Biznes w czapce niewidce

Biznesmeni, o których nic nie wiemy

Jak pisać o działającej publicznie firmie, gdy jej właściciel miliarder prowadzi na wpół konspiracyjne życie? Jak pisać o działającej publicznie firmie, gdy jej właściciel miliarder prowadzi na wpół konspiracyjne życie? ArturVerkhovetskiy / PantherMedia
Co łączy kryptowalutę bitcoin z polską siecią handlową Dino? To, że ich twórców nigdy nie poznaliśmy. W biznesie przybywa ludzi znanych z tego, że są nieznani.
Lista najbogatszych Polaków „Forbesa” usiana jest biogramami, którym z braku wizerunku bohatera towarzyszyć musi zdjęcie siedziby firmy.Igor Morski/Polityka Lista najbogatszych Polaków „Forbesa” usiana jest biogramami, którym z braku wizerunku bohatera towarzyszyć musi zdjęcie siedziby firmy.
Niewidoczność ułatwiło biznesmenom wprowadzenie  prawa do bycia zapomnianym, co pozwala usunąć z internetu informacje naruszające prywatność lub dobre imię.Igor Morski/Polityka Niewidoczność ułatwiło biznesmenom wprowadzenie prawa do bycia zapomnianym, co pozwala usunąć z internetu informacje naruszające prywatność lub dobre imię.

Artykuł w wersji audio

Analitycy rynku bitcoinowego przekonują, że jego konto kryptowalutowe w przeliczeniu na prawdziwe pieniądze może być warte nawet 6 mld dol. Satoshi Nakamoto jest dziś jednym z najbogatszych ludzi świata. Nic dziwnego, w końcu bitcoin to jego dziecko. To on 10 lat temu, w słynnej Białej Księdze, przedstawił projekt wirtualnej waluty, niezależnej od rządów, opartej na rewolucyjnej technologii kryptograficznej blockchain. Tak narodził się bitcoin, który dziś stał się przedmiotem spekulacyjnego szaleństwa przypominającego słynną holenderską tulipomanię. Co na to twórca?

Nie wiadomo, bo Nakamoto już od dawna milczy. Trudno go spytać, bo nikt nie wie, gdzie go szukać. Wszystko, co o nim wiemy, pochodzi z jego maili i internetowych postów, które kiedyś publikował w sieci. Czyli właściwie nic nie wiemy. Począwszy od sprawy podstawowej: kim jest i czy jest jedną osobą? Bo istnieje podejrzenie, że to pseudonim grupy.

Kilka lat temu amerykański „Newsweek” wytropił w Kalifornii pewnego inżyniera pochodzenia japońskiego Doriana Prentice Satoshi Nakamoto i ogłosił, że znalazł ojca bitcoina. Poza nazwiskiem wskazywały na to pewne poszlaki, jednak sam zainteresowany zapewniał, że to nie on. Ktoś się pod niego podszył. Wśród podejrzanych był Hal Finney, znajomy Doriana, dziś już nieżyjący programista, a wówczas pionier ruchu bitcoinowego. W obu przypadkach było tak wiele wątpliwości, że uznano: to fałszywy trop.

Potem wskazywano kolejnych ojców, w tym twórcę Tesli Elona Muska. Ten jednak także zaprzeczył. W różnych częściach świata pojawiali się za to samozwańcy, ale ich legendy szybko demistyfikowano. Świat bitcoinowy już się chyba pogodził, że nie pozna ojca założyciela. W końcu koncepcja kryptowaluty opiera się na pełnej jawności danych dotyczących bitcoinów i tajemnicy na temat ich właścicieli.

Widzenia burmistrza

O Tomaszu Biernackim, twórcy sieci handlowej Dino, szefie rady nadzorczej spółki giełdowej Dino Polska SA i jej głównym akcjonariuszu, wiemy tylko trochę więcej niż o Nakamoto. Ci, którzy kupili przy okazji niedawnej oferty publicznej akcje Dino, muszą się pogodzić, że spółka jest wprawdzie publiczna, ale kontrolujący ją biznesmen ani trochę. Zdani są jedynie na lakoniczny oficjalny biogram, bo sam Biernacki zachowuje się, jakby go nie było. Nie zabiera głosu, nie występuje publicznie, nie kontaktuje z mediami, nie pozwala fotografować. Taką ma zasadę. Być może przejął ją od innego wielkopolskiego biznesmena z branży handlowej, który od trzech dekad jest ikoną tajemniczości – Mariusza Świtalskiego, twórcy m.in. sieci Biedronka, Żabka i Eurocash (które dawno temu sprzedał), a ostatnio Czerwonej Torebki.

Świtalski milczy jak zaklęty, ale nie ukrywa twarzy. Za to jeśli ktoś będzie szukał w sieci zdjęcia Biernackiego, to zobaczy tylko obrazki czerwonego Ferrari F430 rozbitego na krotoszyńskim płocie. Świadectwo, że biznesmen lubi dobre auta i szybką jazdę. Nie wiadomo, jak wygląda ani gdzie mieszka. Zapewne w Krotoszynie albo w pobliżu, bo tam siedzibę ma jego spółka, którą rozwijał, zaczynając od sklepu prowadzonego w ramach działalności gospodarczej. Dziś sieć liczy ponad 600 marketów i ma ambicję, by ścigać się z Biedronką.

Kiedy Dino efektownie zadebiutowała na giełdzie, do Krotoszyna przyjechali dziennikarze, żeby dowiedzieć się czegoś o najbogatszym mieszkańcu i przedsiębiorcy. Pytany przez portal Money.pl burmistrz miasta przekonywał, że Biernackiego widział tylko raz w życiu. Był zdziwiony, słysząc, że to szósty pod względem zamożności Polak (3,7 mld zł), bo jakoś mu to umknęło. Inni mieszkańcy też niezbyt byli skorzy do zwierzeń, choć wielu pracuje lub pracowało w jego spółkach. Jakby w Krotoszynie obowiązywało prawo omerty.

Podobnie jest w Biłgoraju, miasteczku, które rozsławił Janusz Palikot. Ale dziś najważniejszym przedsiębiorcą jest tam Tadeusz Chmiel, główny udziałowiec firmy meblarskiej Black Red White. Jego majątek jest szacowany na 1,65 mld zł. O Chmielu wiadomo mniej więcej tyle co o Biernackim. Krąży nawet anegdota, że kiedyś, kręcąc się po hali produkcyjnej własnych zakładów, został zbesztany przez pracowników, którzy nie mogli zrozumieć, kto tu wpuścił jakiegoś nieznanego człowieka. W relacjach dziennikarzy próbujących przeniknąć tajemnicę meblarza pojawia się też znany motyw: burmistrz Biłgoraja pytany o Chmiela przekonuje, że widział go tylko raz. Widać tajemniczy biznesmeni objawiają się lokalnym włodarzom jednokrotnie.

Chmiel jest już po sześćdziesiątce, pochodzi z podbiłgorajskiej wsi Chmielek i od lat skutecznie chroni swą anonimowość. Ponoć duża w tym zasługa dwóch grup zaufanych współpracowników – krajan z Chmielka i współbraci w wierze ze Zboru Świadków Jehowy. Ci, którzy go znają, twierdzą, że podczas uroczystości religijnych nie ukrywa twarzy i można w sieci znaleźć zdjęcia, na których jest widoczny. Ale mało kto go potrafi rozpoznać.

Papierz z Krosna

Chmiel nie jest jedyną enigmą wśród polskich meblarzy. Podobnie sprawa wygląda w przypadku Bogdana i Elżbiety Kaczmarków, właścicieli grupy kapitałowej, do której należą m.in. produkująca meble spółka Com.40 oraz materace Correct. Sofy i materace sprzedawane są w sklepach Ikea, a także we własnej sieci Comforty. Kaczmarek jest też współwłaścicielem spółki Big Star produkującej odzież dżinsową. I tyle można powiedzieć, bo biznesmen oraz jego żona konsekwentnie pozostają w ukryciu.

Lista przedsiębiorców znanych z tego, że są nieznani, rośnie. Odnajdziemy na niej Jana Papierza, właściciela sieci marketów budowlanych Merkury Market oraz Baumax, działającej w Czechach, Austrii i kilku państwach Europy Wschodniej. O Papierzu z Krosna mało kto słyszał i nikt nie znajdzie jego zdjęcia, bo biznesmen pieczołowicie o to dba. Tymczasem „Forbes” jego majątek szacuje na 1,28 mld zł, co daje mu 19. miejsce wśród najbogatszych Polaków.

Czasem właściciel stara się, by o jego spółce było głośno, ale o nim samym jak najciszej. Taką strategię ma młody biznesmen Marcin Pióro, prezes i właściciel spółki Cinkciarz.pl, której rozgłos zapewniło podpisanie kontraktu sponsorskiego z koszykarskim klubem Chicago Bulls. W podpisywaniu asystowali Lech Wałęsa i Bronisław Komorowski. Z koszykarzami i prezydentami do zdjęć pozował jednak wiceprezes, bo prezes Pióro fotografować się nie pozwala. POLITYCE, z którą zgodził się porozmawiać, tłumaczył, że ceni sobie to, że nawet w rodzinnej Zielonej Górze pozostaje anonimowy.

Kategoria junior

Tajemniczymi biznesmenami zostają czasem dzieci znanych przedsiębiorców, które dorastając, przechodzą do świata wielkich interesów. Wcześniej były chronione przed opinią publiczną, bo tej reguły trzyma się większość przedstawicieli biznesu, także ci, którzy sami hołdują jawności. Z reguły koronnym argumentem są względy bezpieczeństwa, a przypadki kidnapingu uwiarygodniają celowość tej strategii. Kiedy dzieci dorastają i biorą się za interesy, zwykle zasłona opada.

Niektórzy pozostają jednak w konspiracji. Przykładem Tomasz Domogała, który wchodząc w dorosłość, otrzymał od ojca Jacka kontrolny pakiet spółki Famur. Dziś majątek juniora jest oceniany na 1,65 mld zł. Wypowiada się wprawdzie w mediach, ale zdjęć publikować nie pozwala. Kolejny junior-enigma to Edgar Łukasiewicz, syn nieżyjącego już twórcy Lukas Banku i Eurobanku. Po śmierci ojca bank został sprzedany, a majątkiem należnym nieletniemu wówczas synowi zarządzała spółka Look Finansowanie Inwestycji. Dziś Edgar Łukasiewicz, którego majątek szacowany jest na blisko 0,5 mld zł, sam zajmuje się interesami, ale przyzwyczajenie do życia w ukryciu pozostało.

Gospodarka w cieniu

Lista najbogatszych Polaków „Forbesa” usiana jest biogramami, którym z braku wizerunku bohatera towarzyszyć musi zdjęcie siedziby firmy. Często zainteresowani domagają się nie tylko, by ich nie fotografować, ale w takich zestawieniach w ogóle nie uwzględniać. Dla dziennikarzy to spory problem. Bo jak pisać o działającej publicznie firmie, gdy jej właściciel miliarder prowadzi na wpół konspiracyjne życie?

Henryka Bochniarz, prezydent Konfederacji Lewiatan, długo była przekonana, że skłonność do działania w ukryciu dotyczy tylko starszego biznesowego pokolenia, wywodzącego się z peerelowskiej prywatnej inicjatywy. W tamtej epoce nawyk, że im mniej cię władza widzi, tym jesteś bezpieczniejszy, pozwalał egzystować. – Niestety, coraz częściej ten nawyk przejmują młodzi przedsiębiorcy – ubolewa Bochniarz. Z jej obserwacji wynika, że w ciągu ostatnich dwóch lat skłonność, by nie być widocznym i nie zwracać na siebie uwagi, mocno się nasiliła. Być może takie DNA z genem przetrwania w każdych warunkach to cecha polskiego przedsiębiorcy.

Piotr Czarnowski, szef agencji First PR, pionier polskiej branży public relations, kiedyś miał nadzieję, że przyjmą się u nas standardy obowiązujące w dojrzałych gospodarkach rynkowych, gdzie nikt w biznesie nie jest traktowany poważnie, jeśli sam nie zachowuje się poważnie i nie jest transparentny. Nie przyjęły się. – Pewien znany biznesmen zdradził mi kiedyś marzenie: chciałby, aby ludzie o nim dobrze myśleli, ale o nim nie mówili. I to jest ideał, do którego dąży wielu przedsiębiorców – mówi Czarnowski. Dodaje, że popularny jest też nawyk chowania się w sytuacjach kryzysowych. Jeśli wybuchnie jakiś skandal, to przedsiębiorca znika, niczego nie wyjaśniając ani nie tłumacząc. Czeka, aż sprawa przycichnie. – Na świecie taka metoda jest kompromitująca i samobójcza, a u nas – o dziwo – działa.

Aparat dla biznesmena

Właśnie kryzys wizerunkowy zmienił nastawienie do opinii publicznej właścicieli spółki LPP, do której należą popularne marki odzieżowe Reserved, House, Mohito. Mowa o prezesie i współwłaścicielu Marku Piechockim oraz jego najważniejszym wspólniku Jerzym Lubiańcu. Spółka LPP (Lubianiec, Piechocki i Partnerzy) jest notowana na giełdzie. Pakiety Piechockiego i Lubiańca zapewniają im kontrolę i są wyceniane przez „Parkiet” na 1,64 mld zł. Kiedy wybuchł skandal, że LPP w ramach optymalizacji podatkowej wyprowadziła z Polski swoje znaki towarowe, właściciele poczuli się obrażeni i zmienili politykę informacyjną. Nie przeszli do konspiracji, ale stali się trudno dostępni. Fala niepochlebnych publikacji i internetowego hejtu sprawiła zaś, że wyczyścili sieć ze swoich zdjęć i pilnują, żeby się tam nie pojawiały.

Taką metodę stosują i inni, więc monitorowanie internetu, zwłaszcza portali społecznościowych, stało się jedną z popularnych usług świadczonych przez agencje PR. Sprawę ułatwiło wprowadzenie tzw. prawa do bycia zapomnianym, co pozwala na eliminowanie z internetu informacji naruszających prywatność lub dobre imię. Można to robić, bezpośrednio docierając do administratora strony i podejmując działania prawne, ale prostszą drogą okazał się zabieg usunięcia adresu strony z wyników wyszukiwania Google. Jeśli weryfikatorzy Google uznają zasadność wniosku, strona wprawdzie nie znika, ale dotarcie do niej staje się trudne. Sporo wniosków z Polski pochodzi właśnie od przedstawicieli biznesu.

Wśród tych, którzy po kryzysie postanowili usunąć się w cień, są też dwaj właściciele dawnej spółki J&S przekształconej potem w Mercuria Energy Group – Grzegorz Jankilewicz i Sławomir Smołokowski. Pochodzący z Ukrainy biznesmeni są polskimi obywatelami, status miliarderów osiągnęli, pośrednicząc w handlu rosyjską ropą, co stało się tematem przesłuchań przed sejmową komisją śledczą w ramach tzw. orlengate. Po tych doświadczeniach zmienili politykę. Nie widać ich, ropą się już nie zajmują, ale rozmaitymi innymi interesami, m.in. działalnością deweloperską. Słynny warszawski wieżowiec Cosmopolitan to ich dzieło.

O Smołokowskim przypomniano sobie, gdy w maju ubiegłego roku wykupił słynną amerykańską firmę Polaroid. Zajmuje się nią jego syn Oskar i to on nagłośnił sprawę w mediach społecznościowych, zapowiadając renesans aparatów wywołujących gotowe odbitki. Być może uda się stworzyć polską wersję aparatu, z którego będą wypadały zdjęcia bez wizerunków tych, którzy nie chcą być widziani? A może jakiś innowacyjny start-up wyprodukuje czapkę niewidkę?

Polityka 2.2018 (3143) z dnia 09.01.2018; Rynek; s. 36
Oryginalny tytuł tekstu: "Biznes w czapce niewidce"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną