11 marca po raz pierwszy w niedzielę nie zrobimy zakupów. Ustawa zacznie wprawdzie obowiązywać od początku miesiąca, ale w tym roku w pierwszą i ostatnią niedzielę miesiąca sklepy będą jeszcze mogły działać normalnie. W środkowe jednak już nie.
Takie przynajmniej jest założenie rządu, ale przedsiębiorcy od dawna szukają metod na prowadzenie działalności także w zakazane niedziele. Władza obiecuje jednak, że nie da się przechytrzyć – minister rodziny, pracy i polityki społecznej Elżbieta Rafalska już zapowiedziała, że jeśli ustawa będzie obchodzona, to natychmiast zostaną przygotowane uszczelniające ją nowelizacje.
Szykuje się zatem sprawdzian kreatywności przedsiębiorców i zapewne sporo pracy dla prawników. Sytuacja przypomina trochę świat sportu i walkę z dopingiem – konkretne substancje są zakazywane najczęściej dopiero po tym, gdy nieuczciwi sportowcy i sztaby wspierających ich medyków zaczną je stosować.
Zakupy w drodze
Ustawa zakazuje handlu w niedziele, ale ma sporo wyjątków i nie do końca precyzyjnych definicji, więc jej obchodzenie na razie jest dość prawdopodobne. Szczególnie dużo niejasności i wyjątków związanych jest z handlem „w podróży”.
Przykładem może być nieobjęta żadnymi restrykcjami sprzedaż na stacjach benzynowych. Mimo propozycji „Solidarności” ostatecznie ustawa nie ograniczyła maksymalnej powierzchni sklepów na stacjach. Skorzystają na tym sieci paliwowe – Orlen do statutu dodał m.in. sprzedaż hurtową mięsa, obuwia, odzieży czy perfum i kosmetyków. Z kolei na stacjach BP sklepy otwiera Piotr i Paweł. Większość stacji już od dawna sprzedaje przynajmniej napoje, przekąski i podstawowe kosmetyki.
We wszystkie niedziele wolno też będzie prowadzić sprzedaż związaną z bezpośrednią obsługą podróżnych na dworcach, lotniskach czy w portach. Ideą tego przepisu było umożliwienie działalności kioskom, sklepom convenience i wolnocłowym, ale niewykluczone, że skorzystają z niego także inne punkty handlowe, bo definicja „obsługi podróżnych” jest nieprecyzyjna. „Fakt” informował, że Biedronka rozważa umożliwienie zakupów w swoich dyskontach na dworcach kolejowych tylko klientom posiadającym bilet na pociąg.
To jeden z obszarów, gdzie nowelizacja ustawy na pewno będzie potrzebna, bo taka nieprecyzyjna definicja to pożywka dla sporów prawnych. Nie wiadomo, czy sklepom będzie się opłacało wprowadzać specjalne zasady dla swoich dworcowych placówek i jak wymóg posiadania biletu odebraliby klienci.
Czytaj także: Zakaz handlu w niedziele podpisany. Kolejny raz PiS ubiegł lewicę i podebrał jej polityczną wiarygodność
Trudno powiedzieć też, jak należałoby traktować podróżnych z biletami okresowymi czy miejskimi (uprawniającymi czasem do podróży kolejowych), bo przecież nie dałoby się sprawdzić, czy akurat w tę niedzielę dokądś jadą. Niejasny jest też los sklepów na lotniskach przed kontrolą bezpieczeństwa, z których mogą korzystać osoby oczekujące lub odprowadzające pasażerów (choć w Polsce, w przeciwieństwie do Europy Zachodniej, na lotniskach nie ma centrów handlowych). Zapewne wyjątek nie obejmie galerii handlowych doczepionych do dworców, choć z drugiej strony często integrują one także przystanki autobusowe i autokarowe, więc wśród klientów jest wielu podróżnych.
Dylematy zejdą także na poziom zupełnie mikro – co ze sklepami działającymi w warszawskim metrze? Czy obsługują one bezpośrednio podróżnych, czy tylko przechodniów? Takie same wątpliwości będą dotyczyły wszystkich placówek działających w podziemnych przejściach otaczających Dworzec Centralny.
Nocne zmiany i sklepy na pokaz
Biedronka rozważa ponoć także wprowadzenie nocnej zmiany i wydłużenie czasu pracy w soboty do 23:45 oraz rozpoczęcie jej w poniedziałki o 0:15, choć miałoby to być związane jedynie z przygotowaniem sklepów do otwarcia, a nie prowadzeniem sprzedaży.
Na inny pomysł wpadł prezes Top Secret Grzegorz Lipnicki, który zauważył, że prawo nie zabrania eksponowania towarów. Dlatego sklepy mogą być otwierane „na pokaz” – nie będzie można fizycznie nic w nich kupić, ale obejrzeć, przymierzyć, a potem np. zamówić przez internet już być może tak. Takie rozwiązanie mogą wdrożyć sklepy odzieżowe, meblowe, wnętrzarskie.
„Być może”, bo prawo znów jest nieprecyzyjne i nie definiuje do końca, czym jest „czynność związana z handlem”, także zakazana w wybrane niedziele. Nie wolno np. magazynować czy inwentaryzować towarów, ale nie wiadomo, co z promowaniem, pokazywaniem czy doradzaniem. Albo np. z podsuwaniem klientowi firmowego tabletu służącego do złożenia zamówienia przez internet w sklepie, który formalnie jest tylko „showroomem”.
Nieprecyzyjnie zdefiniowane są też inne wyjątki dotyczące możliwości sprzedaży pieczywa, słodyczy czy lodów.
Wiadomo już, że ustawa nie zamknie centrów handlowych – na pewno czynne będą działające w nich punkty gastronomiczne, kina czy właśnie nieobjęte zakazem piekarnie. A to zapewne zmotywuje właścicieli innych placówek do kreatywnego szukania sposobów na zarobienie na klientach, którzy i tak w galeriach będą.
Potrzebny jest dialog między handlowcami a rządem
Jeśli nieustanna walka z dopingiem w sporcie faktycznie może być nauczką w kwestii niedzielnego handlu, to warto zauważyć, że strona szukająca możliwości obejścia ustawy zawsze jest o krok przed prawodawcami. Co nie jest zabronione, będzie wszak dozwolone. Dlatego jedynym sensownym sposobem uniknięcia nieskończonych podchodów między handlowcami a rządem jest dialog, a nie narzucanie zakazów. Pracownicy zasługują na szacunek, wolny czas i życie rodzinne, a masowe niedzielne zakupy nie są koniecznością. Ale wiele osób chce lub musi pracować w niedziele. W krajach, gdzie w niedziele się nie handluje, choćby w Niemczech czy Holandii, to bardziej zwyczaj wynikający z wzajemnego szacunku niż narzucany siłą przepis. I dlatego tam handlowcy nie szukają z takim wigorem dziur w prawie.