Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Jak nie zginąć i zarobić?

Jak uratować klimat i zyski

Happening Vincenta Huanga „Samobójstwo pingwinów”. Szklane pingwiny i pluszowy miś polarny powieszone pod mostem Millennium Bridge w Londynie symbolizują grozę zmian klimatycznych. Happening Vincenta Huanga „Samobójstwo pingwinów”. Szklane pingwiny i pluszowy miś polarny powieszone pod mostem Millennium Bridge w Londynie symbolizują grozę zmian klimatycznych. Luke MacGregor/Reuters / Forum
Katastrofalnych zagrożeń wynikających ze wzrostu ­temperatury atmosfery ziemskiej można jeszcze uniknąć, zatrzymując ocieplenie. Ale jak to zrobić? To nie bariery techniczne są dziś największą przeszkodą.
William Nordhaus jako jeden z pierwszych ekonomistów już w latach 70. zaczął badać zmiany środowiskowe i klimatyczne jako problem ekonomiczny.Michelle McLoughlin/Reuters/Forum William Nordhaus jako jeden z pierwszych ekonomistów już w latach 70. zaczął badać zmiany środowiskowe i klimatyczne jako problem ekonomiczny.
Ekonomię zmian klimatycznych spopularyzował w 2006 r. i nadał jej polityczne znaczenie Nicholas Stern w głośnym raporcie o konsekwencjach zmian klimatycznych.Benoit Tessier/Reuters/Forum Ekonomię zmian klimatycznych spopularyzował w 2006 r. i nadał jej polityczne znaczenie Nicholas Stern w głośnym raporcie o konsekwencjach zmian klimatycznych.

Artykuł w wersji audio

Recepta jest prosta – należy do 2030 r. ograniczyć emisję gazów cieplarnianych o 45 proc. w stosunku do poziomu z 2010 r., a w 2050 r. emisja netto powinna zmaleć do zera (POLITYKA 42). To wszystko po to, by zatrzymać średni wzrost temperatury atmosfery na poziomie 1,5 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego. Nawet nieco tylko większy wzrost do 2 st. C przyczyni się do katastrofalnych konsekwencji: bezpowrotnego zniszczenia całych ekosystemów, w tym raf koralowych, szybszego wzrostu poziomu oceanów i nasileniu intensywności gwałtownych zjawisk pogodowych.

Raport IPCC wydaje się wystarczająco alarmistyczny, nie zadowala jednak wszystkich. Mario Molina, laureat Nagrody Nobla z chemii, ostrzega, że opracowanie ONZ nie doszacowuje ryzyka „przestrzelenia”, czyli przekroczenia punktu, po którym uruchomią się sprzężenia zwrotne powodujące, że dalszy wzrost temperatury i jego konsekwencje wymkną się spod kontroli. W istocie takiego ryzyka nie można wykluczyć już przy obecnym poziomie ingerencji człowieka w klimat.

Krytycy są jednak zgodni, że jedynym sposobem na uniknięcie ryzyka jest realizacja rekomendacji z raportu IPCC, czyli jak najszybsza redukcja emisji gazów cieplarnianych. Redukcja taka jest możliwa „w świetle obowiązujących praw chemii i fizyki”, a okienko czasowe na podjęcie odpowiednich działań jest niewielkie, bo rozciąga się do końca obecnej dekady. Czy wiedząc to wszystko, zdołamy ocalić świat?

Czas na politykę

Odpowiedzi nie należy jednak szukać w chemii i fizyce, tylko w polityce. Z kolei politycy najbardziej zwracają uwagę na opłacalność. Najchętniej więc zajmowaliby się ratowaniem świata, o ile da się na tym zarobić i nie będzie się to wiązać z kosztownymi ograniczeniami dla sposobu życia społeczeństw, którymi kierują. Jasno wyraził to już w 1992 r. George Bush senior, ówczesny prezydent Stanów Zjednoczonych. Podczas Szczytu Ziemi w Rio de Janeiro, który rozpoczynał międzynarodowy proces walki o ochronę klimatu, ostrzegł, że „amerykański sposób życia nie podlega negocjacjom”.

George W. Bush jako prezydent USA konsekwentnie realizował doktrynę ojca i w 2001 r. wycofał Stany Zjednoczone z protokołu z Kioto, pierwszego międzynarodowego traktatu mającego na celu ograniczenie emisji. Donald Trump pozostaje wierny tej tradycji i ogłosił, że nie zamierza respektować porozumienia paryskiego, czyli ustaleń, jakie zostały przyjęte w Paryżu w 2015 r. Obawa przed środowiskową apokalipsą okazuje się mniejsza niż strach przed elektoratem.

Ratowanie klimatu w takiej sytuacji wymaga rozwiązania zagadnienia, jak zjeść ciastko, zachowując je nienaruszone. Tym właśnie zajmują się tegoroczni laureaci ekonomicznej Nagrody Nobla – William Nordhaus i Paul Romer. Obaj amerykańscy ekonomiści rozpoczynali swe naukowe kariery w podobny sposób – od badań nad kluczowym zagadnieniem ekonomii: w jaki sposób możliwy jest rozwój w sytuacji ograniczonych zasobów? W artykule „Conditional Optimism about Progress and Climate” (Warunkowy optymizm w sprawie postępu i klimatu) z 2016 r. Romer przypomina najdziwniejsze zjawisko ostatnich dwustu lat: mimo trwającego w tym okresie wzrostu gospodarczego, któremu towarzyszył systematyczny wzrost zużycia surowców naturalnych, ich cena na rynkach utrzymuje się cały czas na podobnym poziomie.

Siła idei

Mimo powtarzających się systematycznie ostrzeżeń, że węgiel, ropa naftowa, minerały kończą się, rynek na swój sposób komunikuje, że podaż surowców nieustannie nadąża za rosnącym popytem. Gdyby było inaczej, ceny szybko zaczęłyby się piąć w górę – tak się, owszem, dzieje, ale w krótkich okresach. W dłuższej perspektywie rynkowe ceny osiągają stabilizację. Ta niewiarygodna wręcz prawidłowość stała się nawet przedmiotem najsłynniejszego zakładu w historii ekonomii. Amerykański ekonomista Julian Simon wyzwał na intelektualny pojedynek Paula Ehrlicha, autora słynnej „Bomby populacyjnej” z 1968 r. Ehrlich konsekwentnie przekonywał, że świat stoi przed perspektywą nieuchronnego wyczerpania się zasobów, a tym samym przed widmem katastrofy humanitarnej. Simon z kolei twierdził, że z ekonomicznego punktu widzenia nie istnieją tzw. naturalne bariery dla rozwoju, pojęcie zasobu nie ma charakteru obiektywnego, tylko względny, tzn. zależy od stanu ludzkiej wiedzy i poziomu rozwoju technicznego. Te zaś zależą od zasobu ostatecznego – ludzkiej innowacyjności.

Simon zaproponował więc Ehrlichowi zakład, prosząc, by ten wybrał pięć jego zdaniem kluczowych dla gospodarki pierwiastków, których ceny na pewno wzrosną ze względu na rosnące zapotrzebowanie. Ehrlich wybrał miedź, cynę, chrom, nikiel i wolfram. Zakład przypieczętowano 29 września 1980 r., rozstrzygnięcie miało nastąpić po dekadzie. I Simon wygrał. Ceny wszystkich pięciu pierwiastków zmalały. Julian Simon zyskał rynkowe potwierdzenie na swą tezę i do końca życia głosił, że granic dla wzrostu nie ma, bo zawsze znajdzie się innowacja rozwiązująca chwilowy kryzys.

Paul Romer w swoich poszukiwaniach naukowych podążył ścieżką wskazaną m.in. przez Simona, wyjaśniając, w jaki sposób to właśnie idee, czyli innowacje i reguły, umożliwiają ciągły wzrost bogactwa. To dzięki nim ludzie coraz efektywniej pozyskują i przetwarzają niezbędne surowce, a najlepiej ich do tego stymulują bodźce ekonomiczne. Gdy rzeczywiście dochodzi do chwilowej przewagi popytu nad podażą np. ropy, rynek reaguje wzrostem cen. Impuls cenowy jest zachętą do poszukiwania zarówno nowych źródeł surowca, jak i rozwijania innowacji zwiększających efektywność jego wydobycia i wykorzystania, a także innowacji mogących otworzyć nowe perspektywy.

W XIX w. głównym surowcem energetycznym był węgiel. Perspektywa jego wyczerpania skłoniła brytyjskiego ekonomistę Jamesa Jevonsa do opracowania w 1865 r. wizji katastrofy czekającej gospodarkę Albionu. Zamiast katastrofy na horyzoncie pojawiła się ropa naftowa, stając się głównym surowcem chemicznym i energetycznym. W Wielkiej Brytanii węgla rzeczywiście już się nie wydobywa, ale w wymiarze światowym ciągle go nie brakuje.

Niechciane koszty rozwoju

Rozwój mógłby więc rzeczywiście trwać bez końca, gdyby nie jego niepożądane konsekwencje, zwłaszcza degradacja środowiska. Zmiany klimatyczne są najlepszą ilustracją wyrzucenia kosztów wzrostu „na zewnątrz”. W końcu jednak trzeba zapłacić rachunek. Narastające zagrożenie ekologiczne odsłania paradoks opisywany przez Paula Romera we wspomnianym tekście o warunkowym optymizmie. Otóż problemem ludzkości nie jest groźba braku surowców, tylko to, że ciągle tak łatwo potrafimy je pozyskiwać za sprawą kolejnych innowacji, odsuwając kolejne naturalne bariery.

W efekcie ludzie nieustannie inwestują swoją kreatywność i innowacyjność w to, by pozyskiwać m.in. paliwa kopalne, nie zważając, że ich zużycie przyczynia się do klimatycznej katastrofy. Tu na scenie pojawia się William Nordhaus, który jako jeden z pierwszych ekonomistów już w latach 70. zaczął badać zmiany środowiskowe i klimatyczne jako problem ekonomiczny. W rezultacie jest on głównym fundatorem ekonomii zmian klimatycznych, dyscypliny wyjaśniającej związki między zmianami klimatycznymi i makroekonomią oraz długofalowe makroekonomiczne konsekwencje tych oddziaływań.

W efekcie swoich poszukiwań stworzył DICE – zintegrowany matematyczny model łączący w całość emisję dwutlenku węgla, gospodarkę, która dwutlenek węgla emituje, straty wynikające z tej emisji, a to wszystko wzbogacone o prawa chemii i fizyki. Tak skonstruowane narzędzie miało pomóc w szukaniu odpowiedzi na pytanie o kształt najskuteczniejszej polityki mającej na celu ochronę klimatu. Rzeczywiście, po ogłoszeniu modelu w 1994 r. DICE stał się instrumentem wykorzystywanym m.in. przez IPCC podczas prac nad kolejnymi raportami o zmianach klimatycznych i ich konsekwencjach.

Straszyć czy zachęcać?

Ekonomię zmian klimatycznych spopularyzował w 2006 r. i nadał jej polityczne znaczenie Nicholas Stern w głośnym raporcie o konsekwencjach zmian klimatycznych. Brytyjski ekonomista wyliczył, że brak działań powstrzymujących wzrost temperatury atmosfery będzie kosztować co najmniej 5 proc. PKB rocznie, lecz może przekroczyć w pełnym rachunku nawet 20 proc. światowego PKB rocznie. Raport Sterna, choć odwoływał się do najnowszych ustaleń nauki, nie miał charakteru naukowego, tylko polityczny – miał uświadomić konieczność radykalnych działań, by uniknąć katastrofy. Nordhaus w swej recenzji raportu podkreślił, że Brytyjczyk „podkręcił” wnioski, stosując oryginalne, nieobecne w ekonomicznym głównym nurcie, założenia. Najważniejsze to wielkość tzw. stopy dyskontowej, czyli – w tym przypadku – sposobu, w jaki wyceniamy przyszłość.

Ekonomiczna mądrość podpowiada, że dolar dziś ma większą wartość od dolara jutro i pojutrze, więc teraźniejszość też ma dla nas większą wartość niż odległa przyszłość. Stern uznał, że takie podejście do przyszłości i przyszłych pokoleń jest niemoralne, dlatego przyjął niemal zerową stopę dyskontową. W efekcie uzyskał wyniki odmienne od powstających w oparciu o modele choćby proponowane przez Nordhausa. Z rachunków Sterna wynika bowiem, że działać trzeba już, i to z pełną mocą, nie bacząc na koszty, bo cena zaniechań może być jeszcze większa.

Nordhaus nie ulega jednak politycznym emocjom ani katastroficznym nastrojom, tylko pokazuje, że owszem, trzeba działać szybko, ale racjonalnie, szukając optymalnej ścieżki powstrzymywania zmian klimatycznych. Kluczem do sukcesu jest obciążenie emisji dwutlenku węgla kosztami, najlepiej globalnym podatkiem. Początkowo nie powinien on być zbyt drastyczny, natomiast powinien być wpisany w konsekwentny plan długofalowej polityki klimatycznej. W takiej sytuacji stosunkowo słaby bodziec na początku jest sygnałem dla innowatorów, że w dłuższej perspektywie obowiązujący model technologiczny w gospodarce jest nie do utrzymania, czas zacząć poszukiwania alternatywnych rozwiązań. Tak stworzona rama umożliwia przygotowanie do skoku do bardziej radykalnych redukcji emisji, do których zachęcać będą coraz większe obciążenia podatkowe oraz gotowe propozycje alternatywnych technologii.

Nordhaus w swej polemice ze Sternem posłużył się oczywiście swoim modelem DICE. Wyliczył, że optymalna ścieżka walki z ociepleniem powinna składać się z następujących etapów: obciążenie emisji CO2 kwotą 17,2 dol. za tonę węgla w 2005 r., wzrost tej kwoty do 84 dol. w 2050 r. i 270 dol. w 2100 r. Taki rozkład bodźców doprowadziłby do stabilizacji wzrostu temperatury w 2100 r. na poziomie 1,8 st. C. Tymczasem Stern na podstawie swoich analiz obliczył, że tonę emisji trzeba obciążyć kwotą 311 dol. za tonę węgla. Mało atrakcyjna propozycja dla polityków, mało też skuteczna zdaniem Nordhausa.

Ideę optymalnej polityki klimatycznej świetnie wyjaśnia Paul Romer: podatek od emisji dwutlenku węgla nie ma być źródłem dochodów dla fiskusa, tylko bodźcem do zmiany zachowań. Miarą sukcesu systemu nie będzie więc wielkość wpływów, tylko przeciwnie – chodzi o to, żeby nikt nie płacił, bo to będzie oznaczać przejście na bezemisyjny model działania. Przejście takie wymaga jednak czasu i nadmierne dokręcenie śruby na starcie, zamiast prowadzić do rozwiązania problemu, może go tylko pogorszyć. Rozwiązanie ekonomicznie nieoptymalne ma niewielką szansę na uzyskanie politycznej akceptacji.

Optymistyczny pesymizm

Czy w takim razie cel wskazywany przez IPCC, czyli ograniczenie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 st. C, jest realny? Nordhaus wypowiedział się już rok temu, twierdząc na podstawie swoich modeli, że osiągalna jest stabilizacja na poziomie 2,5 st. C, i to pod warunkiem bardzo energicznych i konsekwentnych działań politycznych. Paul Romer jest większym optymistą. Komentując informację o Nagrodzie Nobla, stwierdził, że można osiągnąć stabilizację na poziomie 1,5 st. C. Najważniejsze jednak jest to, żeby zacząć działać zgodnie z zasadą warunkowego optymizmu, który odrzuca zarówno przekonanie, że zawsze się jakoś uda, jak i ponury pesymizm piewców apokalipsy, żądających niemożliwych i bezproduktywnych wyrzeczeń. Optymizm warunkowy opiera się na teorii rozwoju, która mówi, że ludzka kreatywność i innowacyjność, stymulowane odpowiednimi bodźcami i wspierane inteligentnymi regulacjami, nie znają granic i są w stanie doprowadzić do zaskakujących zmian w czasie szybszym, niż podpowiada intuicja.

Nawet Nicholas Stern zmienił swoje podejście do spraw walki o klimat – najnowszy opublikowany we wrześniu raport, który współtworzył dla Globalnej Komisji ds. Klimatu i Gospodarki, zamiast straszyć konsekwencjami zaniechań, podkreśla, że proklimatyczna transformacja gospodarki opłaci się. I tak trzeba w ciągu najbliższych lat zainwestować na całym świecie 90 bln dol. w infrastrukturę. Inwestycje w rozwiązania niskoemisyjne nie tylko zmniejszą poziom CO2 w atmosferze, ale także przełożą się na dodatkowy efekt gospodarczy w wielkości 26 bln dol. do 2030 r. i dziesiątki milionów nowych miejsc pracy. Można więc ocalić świat i jeszcze na tym zarobić. Kto w tym szacownym gronie ostatecznie ma rację, na pewno dowiemy się za kilka dekad.

***

O ofiarach globalnego ocieplenia w Kuna Yala czytaj w tekście Waldemara Kuligowskiego.

Polityka 44.2018 (3184) z dnia 29.10.2018; Rynek; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Jak nie zginąć i zarobić?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną