Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Sukces wykłuty

Andrzej Czernecki: Pobiera krew

Fot.  Thirteen Of Clubs, Flickr, CC by SA Fot. Thirteen Of Clubs, Flickr, CC by SA
Andrzej Czernecki, syn profesora filozofii, sam niespełniony fizyk jądrowy, zasypuje zagraniczne rynki narzędziami do pobierania krwi. A wartość jego firmy w ciągu jednego dnia wzrosła do ponad miliarda.

Podczas debiutu na warszawskiej giełdzie firma Czerneckiego dała dużo zarobić. Cena emisyjna akcji mało znanego w Polsce producenta bezpiecznych nakłuwaczy i lancetów ustalona została na 36 zł, a już w dniu debiutu – 15 listopada – poszybowała do 83 zł. Czernecki, choć biznesem zajmuje się od dawna, nigdy nie grał na giełdzie. – To dla mnie wirtualny świat, ale skoro istnieje, muszę go akceptować – tłumaczy kokieteryjnie, jakby wejście na parkiet nie było sprawą jego osobistych ambicji, lecz próbą dostosowania się do wymogów rynku. – Zrobiłem to dla firmy, bo jej wartość w ciągu jednego dnia wzrosła z niecałych 500 mln zł ponad dwukrotnie.

Dziś trudno przewidzieć, jak potoczą się losy HTL-Strefy. Wiadomo jedno: jednorazowe narzędzia do pobierania krwi, raczej nieznane polskim pacjentom (nasze szpitale wolą w tym celu używać tradycyjnych igieł, bo są tańsze), pozostaną towarem chodliwym, póki medycyna nie porzuci analiz laboratoryjnych. Z kolei ozorkowskie lancety, którymi diabetycy kilka razy dziennie kłują się w palec, żeby zmierzyć poziom cukru, oferowane są im w zestawach z glukometrami zagranicznych marek (Roche Diagnostics, Bayer, Becton Dickinson), dla których HTL-Strefa jest poddostawcą cienkich jak włos igieł.

Po udanej ekspansji na amerykański rynek kolejny przyczółek, jaki Czernecki chce zdobyć, to Azja, zwłaszcza Indie i Chiny. Temu właśnie ma służyć sojusz z polskim producentem insuliny Bioton, obecnym już na dalekowschodnim rynku, który kupił 5 proc. akcji HTL-Strefa. Na dobry początek, bo właściciele obu firm nie kryją planów zbliżenia. Andrzej Czernecki zna się z Ryszardem Krauze nie od dzisiaj, ale wszelkie spekulacje, czy w przyszłości nie odsprzeda mu swojej firmy, ucina krótko: – To ostatnia rzecz, o jakiej myślę. Co ja bym robił z tymi pieniędzmi?

Rynek jest sexy
Willę, w jakiej biznesmen mieszka w prestiżowej warszawskiej dzielnicy, gdzie regularnie podejmuje przyjaciół na brydża (to od lat obok narciarstwa ulubione hobby), oddziela od ulicy wysokie ogrodzenie. Właściciel nie lubi afiszować się majątkiem. Nie chce też o nim mówić, choć przy obecnym kursie wartość akcji, które posiada, przekracza 400 mln zł. – Teoretycznie jestem bogaty, ale mało z tego przejadam, wolę inwestować w firmę – wyznaje. Również w dzieci: dwóch synów studiuje na amerykańskich uczelniach, ale zapewnienie im edukacji traktuje jako swój rodzicielski obowiązek, który kiedyś musi się skończyć. – Już zapowiedziałem, że nie będę im w przyszłości dawał pieniędzy. Ewentualnie mogę pożyczyć. Jak przyjdą z pomysłem na swój biznes.

Trudno powiedzieć, czy akurat geny przedsiębiorczości Igor (przyszły znawca literatury i historii sztuki) oraz Andrzej (wybrał matematykę) odziedziczyli po ojcu. On sam – syn profesora filozofii i polonistki – najpierw zdobył dyplom fizyka jądrowego, a dopiero później wkroczył na ścieżkę biznesu. Podczas stypendium naukowego w Austrii nawiązał kontakt z amerykańskim producentem sprzętu laboratoryjnego i zrobił na nim tak dobre wrażenie, że ten uczynił go przedstawicielem na Polskę i Rosję. – Ojcu było przykro, gdy porzuciłem pracę naukową, ale zdawał sobie sprawę, że w tamtych czasach nie miałem w tej dziedzinie żadnych szans. Mnie też było przykro. Dopiero po latach doszliśmy do wniosku, że nie ma czego żałować. Moja miesięczna pensja była równowartością trzech lat pracy na uczelni.

Prof. Włodzimierz Zawadzki, kolega Czerneckiego ze studiów, pamięta, że już wtedy odkrył w nim smykałkę do interesów, na których zawsze dobrze wychodził: – Na zajęciach wojskowych zblatował podoficerów. Przekupywał ich chyba wódką i papierosami, bo dawali mu fory i robił, co chciał. Nam kazali biegać na poligonie, a on leżał i odpoczywał. Studentem był pilnym, chociaż chodził na skróty, własnymi ścieżkami.

Co ciekawe, podobną opinię o późniejszych i obecnych kolegach z biznesu ma sam Czernecki: – Ja dochodzę do fortuny w 67 roku życia. Oni doszli wcześniej, ale ich droga była na dużo większe skróty niż moja.

Można powiedzieć, że wszyscy zaczynali swój bieg ze wspólnego startu – w firmach polonijnych: Jan Wejchert, Jerzy Starak, Jan Kulczyk. Zanim zajęli czołowe miejsca na listach najbogatszych Polaków (Czernecki po raz ostatni notowany był na takiej liście w 1992 r. na 52 pozycji; później z niejasnych względów media przestały się nim interesować), przeskakiwali z jednej branży w drugą, kupowali i sprzedawali fabryki, byli zaprogramowani na szybkie pomnażanie majątku. – Pamiętam, że Jurek Starak, który robił kokosy na handlu truskawkami i ich eksporcie do Niemiec, chciał mnie do tego zachęcić. Mnie to nie interesowało, to nie było sexy – mówi Czernecki, używając swego ulubionego sformułowania: rynek medyczny też jest sexy, debiut na warszawskiej giełdzie również.

Pociągające konstruowanie

Także polityka musiała być kiedyś dla niego sexy, skoro lata 1991–1996 spędził na posłowaniu – najpierw w Polskiej Partii Przyjaciół Piwa (PPPP), później w Unii Demokratycznej i Unii Wolności. Był już wtedy znanym biznesmenem, właścicielem dobrze prosperującej firmy Plastomed, produkującej automatyczne pipety, które w latach 80. podbiły rynek laboratoryjny krajów RWPG, a potem znalazły nabywców na Zachodzie. To właśnie przywiązanie Czerneckiego do wyrobów niszowych, znajdujących duży popyt w wąskich dziedzinach, zadecydowało, że nie chciał brać się za truskawki, którymi nęcił go Starak.

– Ambicja skonstruowania produktu własnego pomysłu, którego nikt wcześniej nie wyprodukował, zaprowadziła go do punktu, w którym jest dzisiaj – ocenia Tomasz Holc, kolega z sejmowej ławy, a obecnie członek zarządu Polskiej Telefonii Cyfrowej. To samo powie o Czerneckim Jan Wejchert oraz inny były poseł z PPPP, dziś prezes Pekao Pionier PTE, Tomasz Bańkowski: – Był wytrwały w tym swoim uporze. I choć został w tyle za tuzami polskiego biznesu, zawsze go pociągały wyzwania konstruktorskie.

Do Sejmu trafił w jednym celu: wraz z grupą innych biznesmenów z PPPP chciał wykorzystać doświadczenia prywatnej inicjatywy na forum parlamentu. Starał się być aktywny, ale w sumie przegrał. – Nas tam nikt nie chciał słuchać – wspomina wyraźnie rozczarowany. – Ale skoro przewodniczącą komisji przekształceń własnościowych była Grażyna Staniszewska, skądinąd wspaniała polonistka i posłanka, to cóż ona wiedziała o funkcjonowaniu prywatnej firmy?

Nie wytrzymał do końca II kadencji. Złożył mandat właściwie z dwóch powodów: bezradności i stanu zdrowia. – Zachorowałem na chłoniaka, którego w Polsce nikt wtedy nie potrafił leczyć. Profesor z Getyngi miał dla mnie dwie wiadomości: złą, że to rak, i dobrą, że mam przed sobą 10 lat życia. Aby to sprawdzić, inny lekarz powtórzył biopsję i również powiedział, że ma dwie wiadomości: złą, bo będę żył nie 10, lecz 3 lata, i dobrą – to odmiana, którą można spróbować wyleczyć.

Zwyciężył. Akurat w porę, gdyż HTL-Strefa finalizowała roczną batalię o trzymilionowy kredyt na inwestycje, którego nie chciało udzielić kilka banków (pieniądze pożyczył w końcu Polski Bank Rozwoju, przejęty przez BRE Bank). – Współpracowaliśmy wcześniej z Pekao SA, który co prawda uznał nasz wniosek kredytowy za najlepiej uzasadniony, ale go odrzucił. Przeważyła negatywna opinia ich eksperta, ówczesnego dyrektora państwowej wtedy fabryki igieł Mifam, który stwierdził, że żadna polska firma nie zdoła opanować światowego rynku tego typu ostrzy.

HTL-Strefa wkrótce uruchomi produkcję własnych igieł w nowo wybudowanej fabryce w Łęczycy. Na razie kupuje je właśnie w Mifamie: – Kto wie, czy bez naszych zamówień już by nie upadła – mówi Czernecki.

Rządzić znaczy słuchać

W środowisku biznesmenów ma opinię człowieka, który lubi zaskakiwać pomysłami. Nie zawsze są realistyczne. Czasami działa wbrew zdrowemu rozsądkowi, ale chce szybko postawić na swoim. – To może utrudniać mu współpracę – ocenia Tomasz Bańkowski. A prawa ręka Czerneckiego w HTL-Strefie dyrektor generalny Wojciech Wyszogrodzki mówi wprost: – Czasami ma w głowie taki prototyp urządzenia, którego zwyczajnie i po ludzku nie da się skonstruować. Na szczęście ma do mnie zaufanie, więc dzielimy się władzą: on obmyśla strategię, a ja nadzoruję technologię.

To właśnie inżynierowi Wyszogrodzkiemu, którego w połowie lat 90. na zlecenie Czerneckiego znaleźli head-hunterzy, firma zawdzięcza najwięcej innowacyjnych rozwiązań w fabryce w Ozorkowie. On wymyślił pilnie strzeżoną – nieznaną nigdzie na świecie – metodę automatycznego separowania 112 igieł o przekroju 0,3 mm i oblewania ich plastikiem w ciągu 23 sekund. Poza tym mają 36 patentów na sam mechanizm urządzenia, które po ukłuciu opuszki palca nigdy nie może być użyte powtórnie.

Czernecki ma umiejętność otaczania się ludźmi z otwartymi głowami. W pobliżu zawsze był ktoś, kto podsuwał mu dobre pomysły: jeszcze nikt nie robi automatycznych pipet na wschód od Odry, będziesz pierwszy; może zacząłbyś wytwarzać sterylne nakłuwacze, będą coraz bardziej potrzebne... Z taką zachętą wrócił z targów medycznych w Düsseldorfie w 1994 r. i od razu urządził w swojej firmie konkurs na prototyp nakłuwacza, z nagrodą 5 tys. dol. – Długo nie musiałem czekać. W ludziach wystarczy wyzwolić inicjatywę, to otworzą głowy.

Inwestycja w nagrodę bardzo się opłaciła, skoro ubiegłoroczne przychody ze sprzedaży wymyślonych wtedy narzędzi przekroczyły 49 mln zł. W 2006 r. firma chce je powiększyć do 65,7 mln, a za dwa lata niemal podwoić.

Syndrom sumy zero

Niełatwo znaleźć kogoś, kto chciałby o Andrzeju Czerneckim powiedzieć coś zdecydowanie złego. – On chyba nie ma wrogów – sugeruje Tomasz Bańkowski i już z ironią snuje przypuszczenie: – Może byłe żony? Fakt, że w związki małżeńskie wchodził kilkakrotnie, Tomasz Holc tłumaczy całkiem poważnie „daleko rozwiniętą chęcią poznawczą”.

Sam zainteresowany otacza się dziś przyjaciółmi z kręgu biznesu, nie do końca wierząc w taką przyjaźń. – Jeśli za jej kryterium przyjąć znane powiedzenie, iż przyjaciela poznaje się w biedzie, to generalnie w naszym środowisku taka przyjaźń jeszcze się nie wykształciła – powiada. A grono potencjalnych wrogów sprowadza do tych, co mu zazdroszczą: – To są ludzie, którzy przestali mnie lubić, gdy ich przerosłem. Typowa polska zawiść. Nazywam ją syndromem sumy zero: jeśli ja więcej zarobiłem, to na pewno czyimś kosztem.

Analitycy rynku przepowiadają HTL-Strefie udaną przyszłość, bo przed producentami tego typu narzędzi do pobierania krwi otwierają się coraz lepsze perspektywy. Amerykańska FDA (Food and Drug Administration) już kilka lat temu wydała zarządzenie zabraniające laboratoriom używania tzw. otwartych igieł, którymi można przez nieuwagę się zaciąć i zakazić np. żółtaczką. W ślad za tym pójdzie niedługo Unia Europejska, a to oznacza, że sprzedaż bezpiecznych nakłuwaczy z Ozorkowa jeszcze wzrośnie. Andrzej Czernecki opanował już połowę rynku amerykańskiego, więc teraz przyjdzie mu zmierzyć się z Europą.

Lancety dla diabetyków to jeszcze większy rynek, bo z roku na rok chorych na cukrzycę przybywa. Paradoksalnie tym, co mogłoby przeszkodzić w pomnażaniu zysków, jest postęp w medycynie, który być może pozwoli kiedyś zrezygnować z pobierania krwi do laboratoryjnych badań. Na horyzoncie nie widać jednak żadnych oznak, by miało to szybko nastąpić. Przeciwnie, dziś coraz większy nacisk kładzie się na bezpieczeństwo i bezbolesne pobieranie krwi, a w tym narzędzia z Ozorkowa sprawdzają się najlepiej.

Aleksandra Prażmowska-Wilanowska, która odpowiada w HTL-Strefie za rejestrację nakłuwaczy i lancetów w krajach, gdzie są eksportowane, przyznaje, że wciąż największy problem ma z tym w Polsce: – W Stanach procedura trwa miesiąc, wszystkie dokumenty wypełniam elektronicznie i potwierdzenie ich przyjęcia dostaję e-mailem. Z Warszawą wymiana korespondencji trwa 4 miesiące i opiera się na uciążliwej biurokracji. Jak u Latynosów, gdzie im więcej pieczątek, tym lepiej.

Największym zaskoczeniem były jak dotąd wymogi rejestracyjne, które postawili Japończycy – otóż zażądali oświadczenia Andrzeja Czerneckiego, że nie jest… alkoholikiem ani narkomanem. Nie jest. Japończycy mogą więc bez obaw kłuć się polskimi lancetami.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną