Niekoniecznie. Wprawdzie zdarzało się, że samorządy wchodziły z inwestorami na wojenną ścieżkę (np. długoletni konflikty rady miejskiej w Łodzi o w sprawie budowy centrum handlowego Manufaktura), ale per saldo ta współpraca układała się poprawnie. Do tego stopnia, że NIK wielokrotnie zarzucał samorządowym urzędnikom lekceważenie prawa: zatwierdzali projekty budowlane i wydawali pozwolenia na budowę dla dużych obiektów handlowych, pomimo że inwestor nie przedstawił wymaganych uzgodnień i opinii. Zdarzało się nawet, że wielkie hale budowano tam, gdzie było to sprzeczne z miejscowym planem zagospodarowania przestrzennego. Podobne przypadki budzą uzasadnione podejrzenia o korupcję. Teraz – za sprawą nowej ustawy – okazji do brania i dawania łapówek będzie znacznie więcej!
Może się jednak niebawem okazać, że restrykcyjna ustawa jest po prostu o ładnych parę lat spóźniona – wszak duży supersam jest już na niemal każdym większym osiedlu, a tam gdzie ich jeszcze nie ma, inwestorzy, kupili grunty i rozpoczęli budowlane procedury, co oznacza, że minie co najmniej rok, zanim nowa restrykcyjna ustawa zacznie przynosić jakieś owoce. O ile wcześniej, rzecz jasna, nie zostanie uchylona – pracodawcy zaskarżyli ją bowiem do Trybunału Konstytucyjnego, argumentując, że jest sprzeczna z zasadą swobody działalności gospodarczej.
Nie da się też wykluczyć, że „kłody”, które politycy rzucają wielkim sieciom pod nogi paradoksalnie mogą przynieść skutek odwrotny od zamierzonego i przyczynić się do plajty tysięcy rodzinnych sklepików. Duże zagraniczne i krajowe sieci chcąc utrzymać dynamikę rozwoju, mogą przeznaczyć wielkie pieniądze na budowę sklepów mniejszych formatów (o pow. 399 metrów). Mimo burzliwego rozwoju centrów handlowych – wszak osiedlowy detal wciąż pozostaje dla nich łakomym kąskiem – ponad połowę pieniędzy Polacy wydają w małych i średnich sklepach położonych w ich bezpośrednim sąsiedztwie.