Podczas gdy tani przewoźnicy konkurujący z LOT-em na europejskich trasach wciąż powiększają swoje floty i co rusz informują o nowych zamówieniach, nasz narodowy przewoźnik zakup nowych maszyn średniego zasięgu będzie rozważał dopiero w 2008 roku. W ciągu ostatnich 4 lat udział grupy LOT-u w lotniczym rynku zmalał z 60 do 38 proc. I nie zanosi się na to, by ten negatywny trend prezesowi Siennickiemu udało się powstrzymać. Będzie tracił cenny czas w oczekiwaniu na zamówione przez poprzedni zarząd Boeingi 787, które mają zastąpić wysłużone 767 na atlantyckich trasach.
Wtorkowa konferencja prasowa LOT-u nieprzypadkowo odbyła się w sali notowań Warszawskiej Giełdy Papierów Wartościowych. Według solennych zapewnień prezesa Siennickiego i wiceministra Skarbu Dawida Jackiewicza (skarb państwa ma prawie 68 proc. akcji) akcje lotniczej mają być notowane na parkiecie już w połowie przyszłego roku. Skoro do giełdowego debiutu czasu zostało tak niewiele, inwestorzy mieli prawo oczekiwać, że minister powie, ile akcji będzie wystawionych na sprzedaż, a prezes poda, ile pieniędzy chce pozyskać na giełdzie oraz jak LOT zamierza je zainwestować. Pytania te zostały jednak bez odpowiedzi. Po co więc LOT zwoływał konferencję prasową? Śmiem podejrzewać, że była ona elementem kampanii wyborczej - zwołano ją tylko po to, by mógł na niej zabłysnąć w świetle telewizyjnych jupiterów nowy pisowski wiceminister skarbu.