Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Wrzuć monetę, wrzuć monetę...

Zła wiadomość dla użytkowników komórek

Fot. Andy Melton, Flickr, CC by SA Fot. Andy Melton, Flickr, CC by SA
Czarny scenariusz jest taki: najdalej za dwa, trzy lata użytkownicy telefonów komórkowych będą musieli płacić także za odbierane rozmowy. Czy taka rewolucja dziś komukolwiek mieści się w głowie?

 

Taki model obowiązywał w Polsce przez krótki czas 20 lat temu, gdy telefonia komórkowa dopiero raczkowała, a szumiące aparaty Centertela mieściły się w walizce. Na początku lat 90. płaciło się nie tylko, gdy do kogoś dzwoniliśmy, ale również wtedy, gdy do nas dzwoniono. Wraz z upowszechnieniem się nowoczesnych sieci GSM taki model rozliczania został zastąpiony przez bardziej przyjazny i obowiązujący dziś w całej Europie – do rachunku wliczają nam tylko te rozmowy, które sami wykonujemy. Trudno sobie wyobrazić, aby to miało się zmienić. – Koń przyciśnięty do muru zaczyna kopać i gryźć – ostrzega jednak Grażyna Piotrowska-Oliwa, prezes sieci telefonii komórkowej Orange.

Koniem w tej metaforze są europejskie sieci telefonii komórkowych. Przyciskającym – Komisja Europejska oraz lokalni regulatorzy rynków telekomunikacyjnych (u nas jest to Urząd Komunikacji Elektronicznej). Ścianą – stawki za minutę połączenia, które za pomocą decyzji administracyjnych będą przez regulatorów obniżane.

Do tej pory w Europie komórkowcy trzymani byli pod kloszem – jako branża przyszłości i naturalna przeciwwaga dla monopoli sieci stacjonarnych. Jednak w wielu krajach dwaj, trzej operatorzy zdominowali rynek na tyle, że zaczęli narzucać ceny i blokować rozwój konkurencji. Na przykład w Polsce wytworzył się tzw. oligopol trzech firm: Ery, Orange i Plusa, który dopiero teraz usiłują nadgryzać Play oraz operatorzy wirtualni. Dlatego okres ochronny dla najsilniejszych powoli się kończy.

W 2007 r. operatorzy przeżyli już jedno starcie z regulatorami i władzami UE w związku ze skandalicznie wysokimi cenami rozmów międzynarodowych (roamingu). Na skutek twardych działań Komisji Europejskiej, w szczególności komisarz ds. społeczeństwa informacyjnego Viviane Reding, sieci komórkowe zostały zmuszone do wprowadzenia tzw. eurotaryfy (koszt minuty rozmowy do Polski spadł z prawie 5 do 2,20 zł). Teraz Komisja Europejska przymierza się do administracyjnego obniżenia zawyżonych jej zdaniem cen esemesów, ememesów i korzystania z mobilnego Internetu w roamingu. Ale nie to jest głównym powodem poważnego bólu głowy operatorów.

W połowie kwietnia komisarz Reding zapowiedziała, że w ciągu czterech lat chce obniżyć tzw. stawki rozliczeń międzyoperatorskich MTR z obecnych 10–20 do 1–2 eurocentów za minutę. Ten ruch oznacza dla operatorów potencjalne kłopoty i utratę naprawdę dużych pieniędzy.

25–30 proc. rocznych przychodów polskich sieci, czyli ok. 1,5 mld zł, pochodzi z opłat MTR. Aby zrozumieć dlaczego, trzeba rozgryźć, jak ustalana jest cena minuty połączenia pomiędzy dwiema różnymi sieciami. Gdy dzwonimy np. z telefonu Ery do Plusa, w zestawienie rozmowy angażowane są dwie sieci (łącza, centrale, komputery, nadajniki radiowe). Tymczasem opłatę za całość naliczy i otrzyma tylko ten operator, którego abonent wykonał połączenie. Aby nie było niesprawiedliwie, częścią pieniędzy podzieli się z tamtą siecią. To właśnie owa opłata MTR za umożliwienie zakończenia połączenia. Choć o tym nie wiemy, co miesiąc operatorzy płacą sobie setki milionów złotych za miliardy minut wzajemnego wykorzystania sieci. Gdy więc abonent Plusa dzwoni do abonenta Plusa, dla sieci jest to czysty zysk (koszt minuty = zarobek operatora + 22-proc. podatek VAT odprowadzany do państwowej kasy). Gdy dzwoni z Plusa do Ery, minuta jest droższa (koszt minuty = MTR + zarobek operatora wynoszący 10–20 proc. + podatek VAT).

Stawki opłat MTR są znacznie wyższe w telefoniach komórkowych (aktualnie 34 gr za min) niż stacjonarnych (ok. 3 gr za min). Gdy abonent Plusa dzwoni do sieci TP, jego operator zapłaci stacjonarnemu zaledwie 3 gr za minutę. Połączenie zestawione w drugą stronę będzie dla TP 10 razy droższe. Dla operatora komórkowego idealna jest więc taka sytuacja, gdy jego abonenci wykonują połączenia jedynie wewnątrz własnej sieci (nie musi płacić MTR), a odbierają rozmowy przychodzące z sieci konkurentów lub stacjonarnych (dostaje od nich pieniądze za MTR). To też tłumaczy, dlaczego od zawsze najniższe opłaty były za rozmowy wewnątrz sieci i połączenia na telefony stacjonarne. Podobnie jest z promocjami w rodzaju „darmowe rozmowy z pięcioma numerami”.

Abonenci telefonii stacjonarnej, dzwoniąc na komórki, przez lata przekazywali poprzez MTR miliardy na konta Plusa, Ery i Orange. Urzędy regulujące rynek telekomunikacyjny przekonywały jednak, że ma to sens, bo młodą branżę trzeba wspierać, a komórkowcy potrzebują pieniędzy na inwestycje w nowoczesne technologie. Ten czas jednak dobiega końca.

W ostatecznym rachunku i tak za wszystko zapłacą klienci, bo opłata MTR ukrywana jest w wyższym koszcie minuty połączenia – tłumaczy Jacek Strzałkowski, rzecznik Urzędu Komunikacji Elektronicznej (UKE). Anna Streżyńska, szefowa UKE, od dawna zapowiadała, że zmusi komórkowców do obniżenia stawek MTR. W 2007 r. została wprowadzona administracyjnie maksymalna stawka – 40 gr. Kolejna obniżka – do 34 gr za min – weszła w życie 1 maja bieżącego roku. UKE zaplanowało jeszcze dwie kolejne obniżki (do 27,75 gr w 2009 r. i do 21,6 gr w 2010 r.). Zdaniem Streżyńskiej, ma to doprowadzić do dalszego spadku cen połączeń w sieciach komórkowych o około 30 proc. Teraz, po sygnałach płynących z Brukseli i zapowiedziach komisarz Reding, ten plan ma ulec przyspieszeniu. Stawki mogą spaść w ciągu dwóch lat do ok. 15 gr.

To z kolei wprawiło operatorów w konsternację. – Musimy działać w wysoce nieprzewidywalnym otoczeniu. UKE ogłosiło w zeszłym roku harmonogram, który teraz zmienia. Nasze biznesplany wzięły w łeb – irytuje się Grażyna Piotrowska-Oliwa, szefowa Orange. Prezesi pozostałych sieci też nie kryją niezadowolenia. Dodatkowo jak płachta na byka działa na nich czwarty operator – Play – którego administracyjne nakazy UKE nie dotyczą (bo w świetle prawa europejskiego nie jest operatorem o znaczącej pozycji rynkowej, którego można podregulować). W związku z tym Play może pobierać znacznie wyższe opłaty MTR od pozostałych operatorów. Dlatego stać go na tak nonszalancką promocję, jak wprowadzenie zasady, że za każde dwie minuty połączenia przychodzącego klient Play dostaje jedną minutę do wykorzystania gratis. Podobne preferencje będzie miał też Cyfrowy Polsat, który uruchomi swą telefonię komórkową w ciągu najbliższych tygodni.

Zdaniem UKE, takie dokładanie do czwartego operatora jest uzasadnione, bo wyrównuje szanse. Dawid (milion klientów) musi się zmierzyć z rynkowymi Goliatami (po 13–14 mln abonentów każdy). – Nie tylko musi inwestować w sieć i marketing, ale jeszcze każdy oczekuje, że zaproponuje najniższe stawki – mówi Jacek Strzałkowski. Tymczasem Era i Orange przerzuciły dodatkowy koszt subsydiowania czwartego operatora na swych klientów, choć wielu z nich o tym pewnie nie wie. Minuta połączenia do Play z tych sieci kosztuje 10–15 gr więcej niż na numery starych operatorów.

Era, Orange i Plus znalazły się dziś w bardzo trudnym położeniu. Podobnie zresztą jak wielkie sieci z innych krajów Unii. Ich akcjonariusze oczekują zysków, więc szefowie firm nie wykluczają, że aby zrekompensować sobie utratę przychodów z MTR, wprowadzą nowe taryfy z wyższymi opłatami za minutę połączenia. – Na pewno będziemy musieli ograniczyć inwestycje w najnowocześniejsze technologie – mówi Zbigniew Lazar z biura prasowego Ery. Operatorzy grożą nawet przestawieniem się na system rozliczeń obowiązujący w USA, gdzie nigdy nie było wynalazku opłat MTR (sieci GSM rozwijały się za to znacznie wolniej niż w Europie). Tam abonenci płacą nie tylko za wykonywane, ale też odbierane połączenia.

Zdaniem Pawła Olszynki, analityka rynku telekomunikacyjnego z firmy PMR, jest to jednak tylko straszenie. – Taki model jest w Europie prawie niemożliwy do przyjęcia. Wymagałoby to rewolucyjnej zmiany przyzwyczajeń abonentów – mówi.

Nie zmienia to faktu, że branża komórkowa potrzebuje cały czas milionów na inwestycje w nowoczesne technologie. Skądś te pieniądze będzie musiała brać. Tak czy inaczej będzie to nasza kieszeń.
 

 

Polityka 21.2008 (2655) z dnia 24.05.2008; Rynek; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Wrzuć monetę, wrzuć monetę..."
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną