Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Gramy dalej?

Czy Polska na pewno zarobi na Euro 2012?

Za cztery lata mamy zarobić miliony na organizacji następnych mistrzostw Europy. Przykład Austrii i Szwajcarii pokazuje, że kokosów może jednak nie być.

Oczekuj emocji – tak brzmiało hasło reklamowe zakończonego właśnie turnieju. Ale dla Austriaków i Szwajcarów równie ważne jak emocje miały być pieniądze zarobione podczas imprezy. Hotele, schroniska i kempingi w miejscach rozgrywania meczów były pełne, oba kraje przeżyły prawdziwy najazd kibiców z Niemiec, Chorwacji i Włoch. Stadiony wypełniły się po brzegi. Jednak to tylko jedno oblicze Euro 2008. Drugie to wręcz minimalne korzyści dla gospodarek Austrii i Szwajcarii. W praktyce ocierają się one o granicę błędu statystycznego.

Analitycy szwajcarskiego banku Credit Suisse wyliczyli, że dzięki organizacji Euro 2008 produkt krajowy brutto (PKB) tego kraju wzrośnie zaledwie o 0,1–0,2 proc. Wyraźne korzyści odczują tylko branże turystyczna i reklamowa. Do podobnych wniosków doszli również autorzy innych raportów, oceniający wpływ imprezy na gospodarkę. Nowych miejsc pracy przybyło zaledwie 7–8 tys., większość zresztą tylko podczas trwania rozgrywek. A właśnie teraz szwajcarskiej gospodarce bardzo przydałby się większy zastrzyk energii. Ten kraj chyba najsilniej w Europie doświadczył skutków światowego kryzysu bankowego, a osłabienie franka zdecydowanie nadwerężyło wiarygodność waluty. Szczególnie duże straty poniósł najsłynniejszy szwajcarski bank UBS, który jednak wywiązał się ze wszystkich zobowiązań sponsorskich i spróbował nieco poprawić wizerunek, organizując kibicom w Szwajcarii 16 wielkich telebimów do oglądania spotkań. 

Polska i Ukraina, kraje wciąż słabo znane i wywołujące na Zachodzie mieszane uczucia, mają podczas Euro 2012 dużo do zyskania. Oczywiście pod warunkiem, że wyłącznie złośliwymi plotkami okażą się informacje o planowanym przeniesieniu następnego turnieju UEFA do Włoch. Fot. Wojtek Kamiński / REPORTER  

Również Austria nie mogła oczekiwać cudów. Jej PKB może wzrosnąć o dodatkowe 0,15 proc. Według raportu Austriackiej Izby Gospodarczej, powstało dodatkowe 11 tys. miejsc pracy – zdecydowana większość z nich to jednak słabo płatne zatrudnienie w gastronomii. Jeszcze w grudniu ubiegłego roku 60 proc. przedsiębiorców oczekiwało, że Euro 2008 przyniesie dużo zysków. Większość z nich przeżyje spore rozczarowanie. Jednak takie skromne korzyści nie wynikają wcale z błędów popełnionych przez Austriaków i Szwajcarów podczas przygotowań. To raczej efekt mitu wielkich imprez sportowych, który nie wytrzymuje zderzenia z rzeczywistością.

O tym, że na wielkich imprezach zarabia się mało, przekonali się dwa lata temu nawet Niemcy, którzy zorganizowali w znakomitym stylu mistrzostwa świata. Wspaniała pogoda, sukcesy drużyny gospodarzy, która zajęła trzecie miejsce, i wielka fala patriotyzmu sprawiły, że mundial nazwali letnią bajką. Ale kilka miesięcy później raport Niemieckiego Instytutu Badań Gospodarczych przyniósł rozczarowujące wyniki. Okazało się, że zagraniczni turyści wydali w sumie tylko pół miliarda euro. Z ankiet przeprowadzonych wśród przedsiębiorców wynikło, że podczas rozgrywek więcej z nich poniosło straty, niż miało dodatkowe przychody. A przecież mundial to dwa razy więcej drużyn i meczów niż Euro. W przypadku Austrii i Szwajcarii zyski dodatkowo podzieliły się między dwa państwa. Tak samo będzie za cztery lata – już teraz zatem lepiej nie żyć iluzjami, że Polska i Ukraina dzięki 31 meczom doświadczą cudu gospodarczego.

Jednak mimo rozczarowującego bilansu Niemcy odkryli znakomite źródło zarobku – strefy kibica, zwane Fanmeilen. Te wydzielone obszary w centralnych punktach miast przyciągały setki tysięcy ludzi, którzy na wielkich telebimach oglądali mecze. Punkty małej gastronomii w takich miejscach przyniosły olbrzymie zyski. Austriacy i Szwajcarzy spróbowali skopiować niemiecki sukces. Ale okazało się, że strefy kibica nie zawsze funkcjonują tak samo dobrze.

Podczas Euro 2008 ich największym wrogiem okazała się pogoda oraz słaba postawa gospodarzy na boiskach. Przez pierwsze dni mistrzostw obficie padało, a spotkanie Szwajcarów z Turkami było meczem na wodzie. Szwajcaria już po dwóch spotkaniach nie miała szans na awans do ćwierćfinałów, Austria również odpadła w fazie grupowej. A to przecież mecze gospodarzy są najważniejszymi wydarzeniami dla stref kibica.

Już po pierwszej kolejce spotkań, wielu właścicieli stoisk, którzy zapłacili wysokie czynsze, zaczęło zwalniać personel i żądać rekompensat. W wiedeńskiej strefie kibica, obliczonej na 70 tys. osób, wiele spotkań nie przyciągnęło nawet 20 tys. widzów. Obroty okazały się niższe nawet o 90 proc. od oczekiwanych. Brakowało do tego profesjonalnie przygotowanego programu atrakcji, który zachęciłby do pozostania w strefie przed lub między meczami. Poza tym ceny w strefach były znacznie wyższe (pół litra piwa za 4–4,50 euro), a wielu gatunków napojów nie można było sprzedawać.

Najbardziej rozczarowane były władze Klagenfurtu, gdzie mieszkańcy bardzo rzadko odwiedzali strefę kibica. Zdecydowanie lepiej było natomiast w Innsbrucku, ale tylko dzięki rosyjskim kibicom – mówi Irmgard Poschacher z Austriackiej Izby Gospodarczej. Także w Szwajcarii ocena jest niejednoznaczna. W Zurychu strefa była porażką, podobnie w Genewie, gdzie wielu sprzedawców zapłaciło czynsz w wysokości ok. 30 tys. franków (ponad 60 tys. zł), a teraz grożą organizatorom Euro 2008 procesami sądowymi. Zdecydowanie lepsze nastroje panują w Bernie, gdzie w rozgrywkach grupowych grała drużyna holenderska. Tam można było zarobić krocie. To wielkie wyzwanie dla Polski i Ukrainy. Muszą wyciągnąć wnioski i lepiej urządzić strefy kibica. Nie można, jak widać, przesadzić z wysokością czynszów i trzeba pamiętać, że sama transmisja meczu, szczególnie bez udziału gospodarzy, to za mało, aby zachęcić kibiców do wydawania pieniędzy.

Wielkim kapitałem, który Austria i Szwajcaria znakomicie wykorzystały, było ich centralne położenie względem większości krajów grających na Euro 2008. Dziesiątki tysięcy kibiców z Chorwacji, Polski, Niemiec czy Włoch mogły, dzięki znakomitej sieci dróg i kolei, szybko dojechać do miast, w których ich drużyny rozgrywały mecze. Po odpadnięciu gospodarzy to właśnie dzięki zagranicznym gościom mistrzostwa pozostały barwne i pełne pozytywnych emocji. Holendrzy w Bernie i Rosjanie w Innsbrucku stali się cenionymi gośćmi.

Polska i Ukraina stoją przed trudnym zadaniem, jeśli chcą pod tym względem powtórzyć sukces Austrii i Szwajcarii. Już wiemy, że wygodnych połączeń drogowych i kolejowych między oboma krajami do 2012 r. nie będzie. Jedyna nadzieja w transporcie lotniczym, choć na razie rządy nie potrafią nawet ustalić zasad otwartego nieba dla linii lotniczych, które chciałyby bez ograniczeń latać z Polski na Ukrainę i odwrotnie.

Z drugiej strony, już na starcie mamy tę przewagę nad organizatorami Euro 2008, że jest w nas olbrzymia dawka optymizmu i postrzeganie następnych mistrzostw jako wielkiej szansy dla obu krajów. W bogatej Austrii i Szwajcarii od początku tego brakowało. Tuż przed rozpoczęciem turnieju aż 59 proc. Szwajcarów deklarowało, że w ogóle nie interesuje się turniejem. Nic dziwnego, że prasa po pierwszych porażkach donosiła o masowych wyjazdach na urlop, a nie o dalszym kibicowaniu innym zespołom. Trudno w takich warunkach liczyć na gospodarcze impulsy. U nas jest jednak inaczej.

Największym zwycięzcą mistrzostw okazała się ponownie Unia Europejskich Federacji Piłkarskich, która pobiła w tym roku wszelkie rekordy. Dochody UEFA związane z Euro 2008 wyniosły ok. 1,3 mld euro, czyli ponad 40 proc. więcej niż cztery lata temu w Portugalii. Tylko 7 proc. z tej kwoty przypada na sprzedaż wejściówek na stadiony. Najwięcej UEFA, kierowana przez Michela Platiniego, zyskała na rekordowo drogiej sprzedaży praw do transmisji telewizyjnych i wpłatach od firm tytułujących się oficjalnymi sponsorami turnieju. Niespełna połowa przychodów została wydana na opłaty organizacyjne, przede wszystkim za dzierżawę stadionów oraz na premie dla poszczególnych drużyn. Reszta to zysk UEFA, która zresztą ma siedzibę w szwajcarskim Nyon i korzysta z dobrodziejstw tamtejszego systemu podatkowego.

Mniej powodów do zadowolenia mają za to operatorzy stadionów, na których rozgrywano mecze Euro 2008. Dla nich podstawowym założeniem podczas imprezy było wyjść na zero. Szczegóły umów z UEFA są tajne. Wiadomo, że organizacja jest bardzo wymagającym partnerem i trudno zarobić na tej współpracy.

Jednak zapobiegliwi Szwajcarzy i Austriacy pomyśleli również, ile będzie kosztować utrzymanie nowych lub gruntownie przebudowanych stadionów po zakończeniu finałowych rozgrywek. Aby nie tracić pieniędzy, już rozpoczęto zmniejszanie niektórych obiektów. Znany z meczów reprezentacji Polski stadion w Klagenfurcie (zbudowany za 67 mln euro), wkrótce będzie mógł pomieścić już nie 30, ale tylko 12 tys. kibiców. Zdemontowane trybuny wywożone są m.in. na olimpiadę do Pekinu. Dwukrotnie zmniejszy się obiekt w Innsbrucku (wyremontowany za 30 mln euro), a o 4 tys. mniej osób będzie można pomieścić na największym szwajcarskim stadionie w Bazylei, gdzie rozgrywano, obok meczów grupowych, dwa ćwierćfinały i półfinał.

Polskie miasta budujące lub remontujące areny Euro 2012 nie mają takich planów. Liczą na to, że także po zakończeniu imprezy nie będzie kłopotów z zapełnieniem obiektów o pojemności 40–50 tys. miejsc w 38-milionowym kraju. Oby miały rację, bo w przeciwnym razie czekają je nie tylko problemy ze spłatą zaciągniętych przed turniejem kredytów, ale także dodatkowe wydatki na pokrycie bieżących kosztów działalności stadionów.

Politycy austriaccy i szwajcarscy, oskarżani często przed rozpoczęciem Euro 2008 o rozrzutność, odpowiadali, że największym zyskiem dla obu państw, trudnym do zmierzenia, jest darmowa reklama przez trzy tygodnie. Niemcy uważają za największy sukces mundialu poprawę wizerunku kraju na arenie międzynarodowej. Po zakończeniu imprezy ich notowania w Nation Brands Index, oceniającym marketingową wartość państw, wzrosły o pół miliarda euro. Portugalczycy, organizatorzy Euro 2004, cieszą się, że już nikt nigdy nie nazwie ich kraju zachodnią prowincją Hiszpanii. Wiele do zyskania ma szczególnie Austria, której wizerunkowi mocno zaszkodziły dramatyczne wydarzenia ostatnich lat. Najpierw historia porwanej i więzionej Nataschy Kampusch, a potem dramat rodzinny potwora z Amstetten, jak prasa ochrzciła Josefa Fritzla, wstrząsnęły światową opinią publiczną. Udana organizacja mistrzostw Europy pozwoli choć w części zatrzeć złe wrażenie.

Polska i Ukraina, kraje wciąż słabo znane i wywołujące na Zachodzie mieszane uczucia, mają podczas Euro 2012 do zyskania znacznie więcej niż Austria i Szwajcaria. Oczywiście pod warunkiem, że wyłącznie złośliwymi plotkami okażą się informacje o planowanym przeniesieniu następnego turnieju UEFA do Włoch, z powodu nieprzygotowania na czas stadionów, hoteli i dróg. O ile bowiem można liczyć zyski i straty związane z tego typu mistrzowskimi imprezami, to nikt chyba nawet nie próbowałby oszacować kosztów prestiżowej katastrofy, jaką byłoby zabranie nam Euro 2012.


WIĘCEJ O EURO 2012:

  • Wszystkie ręce na boiska do nogi!: Pieniędzy i chętnych do natychmiastowego zakładania boisk sportowych jest więcej, niż się spodziewano. Rządowy projekt „Boisko w każdej gminie” znalazł odbiorców. Ale jest i problem – kto te boiska zbuduje?
  • Zagubione autostrady: Dlaczego budowa autostrad idzie jak po grudzie? Bo to trudne i ogromne zadanie. Za duże i za trudne jak na możliwości polskich władz. Historia budowy autostrad to studium niewydolności systemu zarządzania państwem.
  • Stadium stadionu: Rok temu w Cardiff prezydent UEFA Michel Platini ogłosił, że Polska i Ukraina zorganizują mistrzostwa Europy w 2012 r. Minął rok, wszyscy niepokoją się stanem przygotowań. Ale na razie nie ma powodów do paniki.
Polityka 27.2008 (2661) z dnia 05.07.2008; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Gramy dalej?"
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Wstrząsająca opowieść Polki, która przeszła aborcyjne piekło. „Nie wiedziałam, czy umieram, czy tak ma być”

Trzy tygodnie temu w warszawskim szpitalu MSWiA miała aborcję. I w szpitalu, i jeszcze zanim do niego trafiła, przeszła piekło. Opowiada o tym „Polityce”. „Piszę list do Tuska i Hołowni. Chcę, by poznali moją historię ze szczegółami”.

Anna J. Dudek
24.03.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną