Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Rynek

Eurosłowacja

Pierwsze dni euro na Słowacji

W styczniu na Słowacji euro zastąpi koronę. Materiał porównawczy do naszych dyskusji mamy zatem pod bokiem.

Szczyt, hrad i krzyż
Rewersy słowackich euro (awersy w całym eurolandzie są identyczne) wytypowali sami Słowacy w ankiecie zorganizowanej przez bank centralny. Na słowackie monety trafi więc pochylony szczyt Krywania (narodowa góra naszych południowych sąsiadów będzie na jedno-, dwu - i pięciocentówkach), bratysławski hrad (10, 20 i 50 centów) oraz podwójny krzyż, znany z herbu państwowego (1 i 2 euro). W ankiecie za pośrednictwem e-maili i esemesów oddano 140 tys. głosów. Wśród odrzuconych propozycji znaleźli się m.in. brodaci święci Cyryl i Metody, zamek spiski, wizerunki dwóch różnych Madonn z Dzieciątkiem (jedna z Kremnicy, druga z kościoła farnego w Lewoczy) oraz Dziewicza Wieża z Devina i wizerunek pieniążka bitego przez Celtów na przedmieściach dzisiejszej Bratysławy w I w. p.n.e.


Kremnica – malownicza czterotysięczna miejscowość w środkowej Słowacji. Miasteczko swój urok zawdzięcza czasom, gdy jego mieszkańcy bogacili się w kopalniach złota, warsztatach rzemieślniczych i mennicy założonej przez węgierskiego króla, zięcia Władysława Łokietka. Złota już się nie kopie, ale jedyna słowacka mennica wciąż działa. Od XIV w. mieści się w tym samym miejscu, schowana za drewnianą bramą niepozornego domu w narożniku rynku. Codziennie kremniccy mincerze biją 5 mln monet euro. – Jesteśmy jedną z najstarszych firm na świecie, pracujemy bez przerwy od 17 listopada 1328 r. – informuje z dumą inż. Jaroslav Setnický, szef działu handlowego mennicy.

Euro? – Choć to niełatwa moneta, sami przygotowaliśmy matryce słowackich rewersów, Europejski Bank Centralny nie zgłosił do nich żadnych zastrzeżeń. W sumie od sierpnia do połowy grudnia wyprodukujemy pół miliarda sztuk euro. Jeszcze w grudniu mennica zajmie się realizacją zamówień zdobytych przez inż. Setnickiego w Ameryce Południowej. W kolejce czekają wenezuelskie boliwary, kostarykańskie colóny i guarani dla Paragwaju.

 

Wyspa Słowacja 

Każdego dnia Kremnicę opuszcza kilka ciężarówek wypełnionych nowymi pieniędzmi. Pod silną eskortą policji zawożą je do banku centalnego – Narodowego Banku Słowacji, w Bratysławie i ośmiu jego regionalnych oddziałów, a także do magazynów słowackiej poczty i największych banków prywatnych. Czekają tam banknoty pożyczone z narodowego banku Austrii.

Słowacja już skorzystała na bliskim wejściu do eurolandu. Wspólna waluta okazała się stabilną tratwą ratunkową. – Uchroniła nas przed pierwszym uderzeniem kryzysu finansowego – uważa Peter Ševčovic, wiceprezes banku centralnego. – Mieliśmy sporo szczęścia. W Europie Środkowej pozostajemy samotną, nietkniętą kryzysem wyspą. Dzięki sztywnemu powiązaniu korony z euro kryzys na razie nas ominął, bo wartość korony nie zanurkowała razem z forintem, złotym i walutami państw bałtyckich – mówi wiceprezes. Jego optymizmu nie gasi nawet recesja w eurolandzie, do którego trafia 90 proc. słowackiego eksportu. – Oczywiście, że spodziewamy się pewnego spowolnienia, ale samo przejście na euro powinno pobudzić wzrost naszego PKB o 0,7 proc.

Bardziej niż swoimi przyszłymi problemami słowaccy ekonomiści przejmują się kłopotami sąsiednich państw. Kulejąca gospodarka węgierska może skłonić do powrotu 30 tys. pracujących tam Słowaków, z którymi dwuipółmilionowy słowacki rynek pracy nie od razu sobie poradzi. Perturbacje w Polsce i w Czechach nadszarpnęły zaufanie inwestorów do całego regionu. Niewykluczone, że już niebawem ogarnięte recesją Niemcy ograniczą zakupy produkowanych na Słowacji samochodów i sprzętu AGD, więc tutejsze fabryki zaczną masowo zwalniać pracowników. Mimo to Słowacy nie tracą rezonu. – W tym roku spodziewamy się 7,5-proc. wzrostu gospodarczego – przewiduje Ivan Mikloš, były minister finansów. – Oczekiwaliśmy, że w 2009 r. PKB zwiększy się o 6,5 proc., jednak kryzys wyhamuje wzrost do około 5 proc.

Skansen wstrzymanych reform 

Słowacki wyścig po euro rozpoczął się już w 1998 r. wraz z odsunięciem premiera Vladimíra Mečiara. Styl jego rządów, a otarły się o dyktaturę, doprowadził kraj do przygnębiającej zapaści. W ciągu pięciu lat od rozwodu z Czechami słowacka korona względem czeskiej straciła 40 proc. wartości. Dławiona wolność polityczna, łamana konstytucja, szalejąca korupcja i masowa emigracja inteligencji coraz bardziej upodabniały kraj do Serbii Slobodana Miloszevicia. Na dwa lata Słowację wyproszono nawet z poczekalni do NATO i Unii Europejskiej.

W połowie lat 90. Węgry, Czechy i Polska rozkwitały, a państwo Mečiara stawało się skansenem wstrzymanych reform, którego głównym atutem był dogorywający przemysł zbrojeniowy nastawiony na produkcję nikomu niepotrzebnych, przestarzałych luf armatnich i silników odrzutowych. Ale ówczesny szef rządu nie tracił popularności. – Mečiar żerował na słowackich strachach i obawach. Ufano mu, bo obiecywał, że nie przeprowadzi żadnych zmian – wyjaśnia socjolog Michal Vašečka.

Pozbycie się Mečiara wymagało skrzyknięcia całej opozycji, od lewa do prawa. Na czele koalicji stanął inżynier kolejnictwa Mikuláš Dzurinda. Nowy premier ministrem finansów mianował 38-letniego wziętego ekonomistę Ivana Miklosza. Rząd popchnął Słowację ku Zachodowi, przewietrzył gospodarkę i w 2002 r. ponownie wygrał wybory.

Drugą kadencję duet Dzurinda–Mikloš otworzył reformami, których celem było jak najszybsze wejście Słowacji do strefy euro. – Obiekcje przeciw wspólnej walucie zgłaszali jedynie konserwatywni chadecy, zresztą nasz koalicjant – przypomina Ivan Mikloš. – Nie powoływali się przy tym na argumenty ekonomiczne. Twierdzili, że korona jest częścią słowackiej tożsamości. Najważniejsze jednak, że poparcia rządowi udzielił bank centralny, który uznał, że euro to najlepsze rozwiązanie dla naszej małej i coraz bardziej otwierającej się gospodarki. Sprawa była o tyle prosta, że wprowadzenie euro nie wymagało zmiany konstytucji.

W 2002 r. Słowacja ruszyła w pogoń za Węgrami, Polską i Czechami, które miały nadzieję spełnić warunki niezbędne do wejścia do strefy euro około 2008 r. Receptą miało być ściągnięcie pod Tatry zagranicznych inwestorów. Kolejarz rozpostarł nad ekonomistą szczelny parasol. Nawet w czasach rządu mniejszościowego Dzurinda – podobno nie zawsze legalnie – zdobywał w parlamencie głosy opozycyjnych posłów dla liberalnych rozwiązań forsowanych przez swojego ministra finansów, które miały zamienić zaścianek w środkowoeuropejskiego tygrysa.

Zmiany wprowadzone przez Ivana Miklosza katapultowały wzrost gospodarczy. Ogromnym sukcesem okazał się podatek liniowy – wprowadzono ujednoliconą stawkę 19 proc. Kraj rozwijał się szybciej niż sąsiedzi, w 2007 r. wzrost gospodarczy przekroczył 10 proc. W 2006 r. Bank Światowy ogłosił Słowację najlepszym miejscem do inwestowania na świecie. Obecnie inwestycje zagraniczne generują 85 proc. dochodów całej gospodarki.

Reformy zadziałały, ale wiązały się z nimi spore koszty – utrzymanie słowackiej atrakcyjności było okupione niskimi płacami robotników, a kilkunastoprocentowe bezrobocie nie spadało w spodziewanym szybkim tempie (teraz wynosi blisko 10 proc.). Na dodatek Dzurinda popełnił wiele politycznych błędów, w wyniku których jego gabinet upadł. W kolejnych wyborach reformatorzy nie mogli liczyć na ponowną łaskawość wyborców.

Zamiast Dzurindy w czerwcu 2006 r. w fotelu premiera zasiadł utalentowany lewicowy populista Robert Fico. Efektownie prezentował biegunowo odmienne poglądy ekonomiczne: prywatyzację porównywał do Holocaustu, obiecywał powrót do kapitalizmu z ludzką twarzą i skasowanie podatku liniowego.

Słowacja na czele

W pierwszych dniach urzędowania Ficy rynek finansowy wpadł w popłoch. Nowy premier zasugerował, że wejście do strefy euro to marny pomysł. Rynek przeraził się, że rozpędzony po ostrej kampanii wyborczej Fico wcieli w życie swe radykalne pomysły. Jeśli zgodnie z obietnicami zacznie rozdawać Słowakom pieniądze, sprowadzi katastrofę na kwitnącą gospodarkę. Co więcej, Fico porozumiewał się z powracającym z politycznego niebytu Mečiarem i nieobliczalnymi narodowcami.

Reputację gospodarki ocalił szef banku centralnego Ivan Šramko. Zaprosił Ficę do banku, zamknął w swoim gabinecie i w ostrych słowach wytłumaczył, ile i w jak błyskawicznym tempie Słowacja mogła stracić na nieostrożnej paplaninie premiera. Fico opuścił biuro bankiera blady i wyraźnie poruszony. Na terenie banku zwołał konferencję prasową i zapewnił, że nie wycofa Słowacji ze starań o euro. – Tak minął pierwszy i ostatni moment, kiedy premier Fico pozwolił sobie na improwizowane opowieści o gospodarce – stwierdza nie bez satysfakcji Ivan Mikloš, dziś poseł opozycji.

Według Eurobarometru aż 57 proc. Słowaków spodziewa się pozytywnego wpływu nowej waluty na gospodarkę, co czyni ich największymi euroentuzjastami spośród krajów przyjętych ostatnio do UE. Słowacy po raz pierwszy nie muszą gonić, przeciwnie – wyprzedzili peleton. Stali się drugim po Słowenii postkomunistycznym krajem, który przyjął wspólną walutę, pierwszym z Grupy Wyszehradzkiej, a pewnie ostatnim, który to zrobi w ciągu najbliższych trzech, czterech lat.

Z poczekalni do eurostrefy 

Jeszcze jesienią 2004 r. Słowacja weszła do poczekalni przed strefą euro, systemu ERM II. Później – za sprawą rozkręconej gospodarki – rząd Ficy nie miał kłopotów, by na wymaganym poziomie utrzymać deficyt finansów publicznych (poniżej 3 proc. PKB) i długu publicznego (poniżej 60 proc. PKB). Udało się też utrzymać w ryzach inflację, tym samym spełniając kolejne kryterium otwierające drzwi do eurolandu. W lipcu Komisja Europejska zapaliła Słowacji zielone światło i ustaliła kurs wymiany: 30,1260 korony za jedno euro.

Od 24 sierpnia br. wszystkie ceny muszą być podawane w koronach i euro, obowiązkowo przeliczane według oficjalnego kursu (w restauracyjnych kartach dań pojawiają się nawet nazwiska osób, które dokonywały kalkulacji). Obie waluty będą w obiegu tylko przez pierwsze 16 dni stycznia. Później jedynie euro. Bank centralny nie wyznaczył ostatecznego terminu skupu starych banknotów, ale bilon będzie przyjmował przez 5 lat. Już w trakcie zabawy sylwestrowej Słowacy będą mogli płacić w euro – w grudniu bank centralny rozpocznie sprzedaż pakietów startowych, w których znajdzie się 45 monet wybitych w Kremnicy o wartości 500 koron (16,60 euro).

Jak w innych krajach, które wcześniej rezygnowały z narodowej waluty, także blisko 80 proc. Słowaków obawia się podwyżek cen wynikających z przeliczania korony na euro. Nic dziwnego – jeśli dziś w restauracji obiad kosztuje 140 koron (4,65 euro), to dlaczego po pierwszym stycznia nie zaokrąglić ceny do 5 euro? Robert Fico na obawy rodaków zareagował w charakterystyczny dla siebie sposób. Od 1 stycznia do końca 2009 r. zawyżanie cen będzie przestępstwem. Powołano specjalną komisję do walki z podwyżkami, odpowiedzialną za ściganie uchybień związanych z wprowadzaniem euro. Komisja rozpoczyna pracę 1 stycznia. Na razie ma działać przez rok, ale jej mandat pewnie zostanie przedłużony przynajmniej do 2010 r., na kolejny rok wyborczy.


Miliony na kampanię
Rządowa kampania przygotowująca mieszkańców Słowacji na przyjęcie euro kosztowała 180 mln koron (5,97 mln euro). Ma sprawić, że pierwszego stycznia każdy Słowak, nawet ten, który nie interesuje się szczegółami wprowadzenia wspólnej waluty, pozna zabezpieczenia nowych pieniędzy oraz sposób i kurs wymiany korony na euro. Dzieci uczyły się o euro w szkołach, dla niewidomych wydrukowano ulotki w brajlu, słowacki związek głuchych rozprowadzał płyty DVD wśród niedosłyszących. Sporządzono specjalne materiały dla mniejszości narodowych (to ponad 14 proc. obywateli, w większości Węgrzy). Osobną kampanię przygotowano dla 300 tys. słowackich Romów. W niej m.in. tłumaczono, że bilon euro jest dużo więcej wart niż będące dotąd w obiegu metalowe halerze i korony.
Według ostatniego Eurobarometru, 80 proc. Słowaków twierdzi, że są dobrze poinformowani. Jednak tylko 65 proc. z nich wie, że słowackie monety będą się różnić od bitych na zlecenie innych krajów eurolandu. Jednocześnie 51 proc. błędnie myśli, że także na nowych banknotach znajdą się narodowe akcenty. Tymczasem banknoty są w całej Unii jednakowe.


Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną