Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Rynek

Łatanie przez sprzedawanie

Prywatyzacja: stan na 2009 r.

Fot. d'n'c, Flickr, CC by SA Fot. d'n'c, Flickr, CC by SA
W tym i w przyszłym roku czeka nas podobno koniec prywatyzacji. Podobno. Bo spokój polityczny jest rządowi równie potrzebny jak pieniądze.

  • W jaki sposób rząd powinien łatać kryzysową dziurę w budżecie państwa? Podnieść podatki, sprzedawać państwowe spółki, czy może zaciągać dług, które spłacą przyszłe pokolenia?
  • Cezary Kowanda podsumowuje debatę

Sprzedaż naszego wspólnego majątku, spadku po socjalizmie, zaczęła się w 1990 r. Mimo to ponad 20 proc. produktu krajowego brutto wciąż wytwarzają firmy kontrolowane przez państwo. Gdyby udało się zrealizować ostatnie ambitne plany Ministerstwa Skarbu, można by patetycznie mówić o końcu polskiej prywatyzacji. Na razie jednak końca nie widać.

 

Rząd ma sprzedawać spółki z bardzo różnych branż i o bardzo różnym znaczeniu dla gospodarki. Co więcej, wizja wicepremiera Pawlaka jest w tej sprawie inna niż Platformy Obywatelskiej. Lider PSL lansuje prywatyzację pracowniczo-menedżerską, czyli sprzedawanie akcji na preferencyjnych warunkach zatrudnionym. Minister skarbu woli inwestorów strategicznych i drogę poprzez giełdę. Jakie firmy wpisano na listę transferową?

Hitem będzie z pewnością sektor energetyczny. Docelowo państwo chce się pozbyć wszystkich czterech wielkich grup: Enei, Energi, Polskiej Grupy Energetycznej oraz Taurona. A to prawdziwa żyła złota. Już w 2002 r. niemiecki koncern RWE zapłacił 1,5 mld zł za działający wyłącznie na terenie Warszawy STOEN. Spośród czterech gigantów na razie zaczęła się tylko prywatyzacja Enei. W 2008 r. firma trafiła na giełdę, a mniejszościowy pakiet jej akcji objął szwedzki Vattenfall. Tą drogą spółka zdobyła 2 mld zł na inwestycje, ale wciąż większość jej udziałów kontroluje Skarb Państwa. Prywatyzacja sektora energetycznego nie jest już tak kontrowersyjna jak dawniej. Wiadomo, że nasze koncerny potrzebują ogromnych pieniędzy na rozwój infrastruktury i budowę nowych elektrowni, a poza tym prąd od państwowej firmy wcale nie jest tańszy niż od prywatnej.

 

Znacznie trudniej będzie rządowi sprzedawać polskie kopalnie, mimo że początek został zrobiony. W czerwcu na giełdzie zadebiutowała kopalnia Bogdanka. Zainteresowanie ofertą było ogromne, a kurs akcji na pierwszej sesji wzrósł o 17 proc. Podobnie jak w przypadku Enei, to również dopiero pierwszy etap. Skarb Państwa ma wciąż 65 proc. udziałów i będzie szukał strategicznego inwestora. Na chętnych czeka również sektor chemiczny. Na co dzień nie wzbudza wielkiego zainteresowania, ale też może przynieść spore zyski. Nowi właściciele mają pojawić się w tym lub przyszłym roku w Zakładach Azotowych w Tarnowie i Kędzierzynie oraz w grupie Ciech.

Perły w koronie 

Kolejny wielki projekt rządu to prywatyzacja LOT i niektórych spółek kolejowych. Po wielu latach udało się wreszcie dojść do porozumienia z syndykiem po liniach SwissAir, które kiedyś były współwłaścicielem naszego narodowego przewoźnika. Teraz Skarb Państwa może swobodnie dysponować większością akcji LOT (reszta należy do pracowników), ale ma inny problem. W branży lotniczej kryzys jest ostry, a polskie linie przynoszą olbrzymie straty. Naturalnym kandydatem do zakupu LOT jest Lufthansa, ale ani ona nie wykazuje specjalnego zainteresowania, ani rząd nie chce dać opozycji do ręki argumentu o wyprzedawaniu się Niemcom.

Do prywatyzacji przygotowywane są także dwie ważne spółki kolejowe. Zgodnie z ostatnimi zapowiedziami ministra infrastruktury, PKP Intercity (przewozy pasażerskie) ma wejść na giełdę w 2010 r., a PKP Cargo (towarowe) – dwa lata później. Ale sytuacja obu firm może te plany pokrzyżować. Intercity, po latach zysków, zaczęła przynosić straty, częściowo z powodu fatalnie przeprowadzonej przez rząd reformy przewozów pasażerskich. Cargo broni się przed bankructwem, bo wyjątkowo mocno odczuło skutki gospodarczego spowolnienia.

Na szczęście są też perły w koronie, za które rząd nawet w kryzysie może dostać dobrą cenę. Należy do nich Giełda Papierów Wartościowych, o którą walczą największe parkiety świata: giełdy frankfurcka, londyńska i dwie nowojorskie. Ale i tu jest przeszkoda – trzeba czekać na wyrok Trybunału Konstytucyjnego w sprawie ustawy o obrocie instrumentami finansowymi. Co ciekawe, orzeczenie sędziów dotyczy innych kwestii i jest neutralne dla prywatyzacji giełdy. Ale musi być wydane, żeby cała ustawa mogła wreszcie wejść w życie.

W sektorze finansowym prywatyzacja w dużej mierze już się zakończyła, choć w rękach państwa wciąż pozostają dwie bardzo ważne i wiele warte spółki. To bank PKO BP i grupa PZU. W przypadku banku sytuacja jest dość jasna: skarb ma ponad połowę jego akcji i w każdej chwili mógłby je wprowadzić na giełdę bądź sprzedać wybranemu inwestorowi. Taka decyzja ciągle nie zapadła.

 

PKO BP jest szczególnie cenny, bo daje dużą dywidendę. Zapewne chętniej prywatyzowano by dalej PZU, ale trzeba czekać na rozwiązanie sporu z holenderskim Eureko. Kolejny termin, jaki wyznaczyli sobie oponenci, to koniec września. Na razie zatem ani wielomiliardowa dywidenda z tej spółki, ani sprzedaż akcji PZU nie poratuje budżetu państwa. Natomiast rząd sam zwleka ze sprzedażą pozostałych 37 proc. akcji Banku Gospodarki Żywnościowej holenderskiemu Rabobankowi, używając ich jako karty przetargowej w sporze z Eureko. Może zmieni zdanie, kiedy notowania na giełdach wzrosną, a kryzys finansowy minie?

Resztówki i świętości 

W zanadrzu są jeszcze tzw. resztówki, czyli małe pakiety udziałów w już sprywatyzowanych firmach. Czasem to naprawdę symboliczne ilości akcji, ale i na nich można sporo zarobić. Resztówki nie dają żadnej kontroli nad poszczególnymi spółkami, więc ich sprzedaż nie wywołuje większych kontrowersji. Szczególnie cenne może okazać się po 4 proc. akcji banku Pekao i Telekomunikacji Polskiej. Ta ostatnia firma przyniosła Skarbowi Państwa w procesie prywatyzacji zdecydowanie największe przychody. Łącznie było to ponad 26 mld zł. W 1998 r. wprowadzono część jej akcji na giełdę, a potem kontrolę nad spółką przekazano w dwóch etapach France Telecom.

I gdyby na resztówkach zamknąć plany prywatyzacyjnej ofensywy, prawdopodobnie nie wywołałaby ona tak wielkich kontrowersji. Jednak w zapale ratowania budżetu minister Grad porwał się na prawdziwą świętość – miedziowy koncern KGHM. Oczywiście świętość nie dla wszystkich, ale na pewno dla związkowców zatrudnionych w tej bardzo dochodowej lubińskiej spółce, która funkcjonuje niemal jak państwo w państwie, skoro przed kolejnymi wyborami politycy składają jej konkretne obietnice. Skarb Państwa ma 41 proc. akcji KGHM, co wystarcza do sprawowania kontroli. Niezbyt fortunne określenie Grada o sprzedaży od 10 do właśnie 41 proc. udziałów spowodowało pogotowie strajkowe w Lubinie i uspokajające wypowiedzi Grzegorza Schetyny. O prywatyzacji KGHM można na razie zapomnieć. Podobnie jak o sprzedaży części akcji pomorskiej spółki paliwowej Lotos.

Jednak nawet realizacja okrojonego planu prywatyzacyjnego byłaby wydarzeniem bez precedensu. O ile bowiem ochotę do sprzedawania miało w Polsce wielu ministrów najpierw przekształceń własnościowych, a potem skarbu, to już efekty ich działalności bywały bardzo różne. Janusz Lewandowski, szykujący się na fotel unijnego komisarza, swój prywatyzacyjny zapał przypłacił trwającymi kilkanaście lat procesami sądowymi, w których oczywiście nie udowodniono mu żadnej winy, ale musiał walczyć o obronę dobrego imienia. Okazało się, że zarówno Techmę, jak i Krakchemię sprzedał bez naruszenia prawa.

Łata na dziurę 

Gdyby minister Grad rzeczywiście zebrał w tym roku 12 mld zł, a w przyszłym dwa razy tyle, nawiązałby do rekordowych wyników ministra Emila Wąsacza (1997–2000) oraz Jacka Sochy (2004–2005), który w 2004 r. mógł zapisać na swoje konto spektakularne 7,6 mld zł za jedną trzecią akcji banku PKO BP, wprowadzanego wówczas na warszawską giełdę. Byłby to też ogromny kontrast z krótkimi rządami Prawa i Sprawiedliwości, kiedy to przychody z prywatyzacji, po raz pierwszy od 1993 r., spadły poniżej miliarda złotych rocznie. Ówczesny minister skarbu Wojciech Jasiński przeszedł do historii jako jedyny, przeciwko któremu złożono wniosek o wotum nieufności nie z powodu prywatyzacji, ale jej zaniechania.

Platforma Obywatelska również do tej pory nie zachwycała swoimi osiągnięciami prywatyzacyjnymi. Po stronie sukcesów Aleksander Grad może zapisać na razie tylko Eneę, Bogdankę oraz Zakłady Azotowe w Tarnowie.

Krytycy zarzucają Platformie, że ewentualna prywatyzacja posłuży przede wszystkim do łatania dziury budżetowej. W minionej dekadzie rzeczywiście tak bywało. Dziś już nie takie to proste. Nie wszystkie zyski rząd może zabrać i przeznaczyć na dowolny cel. Zgodnie z ustawą o komercjalizacji i prywatyzacji część wpływów musi zostać przekazana na cztery specjalne fundusze. Są to Fundusz Reprywatyzacji (na roszczenia dla byłych właścicieli mienia przejętego przez Skarb Państwa), Fundusz Restrukturyzacji Przedsiębiorstw (na pomoc dla firm, które dopiero będą prywatyzowane), Fundusz Nauki i Technologii Polskiej oraz Fundusz Skarbu Państwa (na pokrycie formalności związanych z prywatyzacją). W ubiegłym roku z niespełna 2,4 mld zł przychodów z prywatyzacji cztery wymienione fundusze przejęły łącznie ok. 850 mln zł. Dodatkowo 0,5 mld zł przekazano Funduszowi Pracy. Do budżetu trafił tylko 1 mld zł. Zatem uzyskanie prawie 37 mld zł, jak chciałby minister Grad, nie oznacza, że aż o tyle będzie można zmniejszyć dziurę budżetową.

Ale o prywatyzacyjny sukces obecnemu rządowi będzie trudno. – Jeśli drugiego etapu światowego kryzysu nie będzie, to rynek kapitałowy będzie rósł szybko, a prywatyzacje zakończą się sukcesem – ocenia prof. Maciej Bałtowski z Uniwersytetu Marii Curie-Skłodowskiej w Lublinie, autor książek o historii polskich przekształceń własnościowych.

Wariant pesymistyczny jest natomiast taki, że po obecnym odbiciu na giełdzie wiosną 2010 r. może przyjść druga fala ponownego załamania albo długotrwała stagnacja. – Wówczas osiągnięcie zaplanowanych wpływów z prywatyzacji będzie albo niemożliwe, albo okupione sprzedawaniem spółek po niskich cenach – dodaje Bałtowski. A to w roku wyborczym pogrążyłoby nie tylko Donalda Tuska, ale też wizerunek polskiej prywatyzacji, który już przecież nosi wiele śladów politycznych bitew.

 

Polityka 33.2009 (2718) z dnia 15.08.2009; Rynek; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Łatanie przez sprzedawanie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną