Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Edukator Ekonomiczny

„Zasłoń palcem zera cztery”

15 lat temu: jak to z denominacją było

Wszyscy na co dzień operowali milionami Wszyscy na co dzień operowali milionami Polityka
15 lat temu Polska przestała być krajem samych milionerów. Lęk, co przyniesie nowy złoty, był silny. Za kilkanaście dni denominacja przejdzie ostatecznie do historii.
Przeciętną pensją było ok. 5 mln złPolityka Przeciętną pensją było ok. 5 mln zł
Inflacjia, spadek, jaki po sobie zostawił PRLPolityka Inflacjia, spadek, jaki po sobie zostawił PRL

Obiecałeś sto milionów, wyraźnie słyszałem, minęło tyle czasu, ja nic nie dostałem. Wałęsa dawaj moje sto milionów” – śpiewał na początku lat 90. Kazik Staszewski. „O co chodzi z tymi milionami?” – pyta na forum młody internauta, bo piosenka mu się podoba, ale jej nie rozumie. Dla niego to zamierzchłe dzieje. No i ta astronomiczna kwota. Sto milionów złotych – dziś to fortuna, ale kiedy Kazik upominał się o spełnienie rzuconej przez prezydenta Lecha Wałęsę obietnicy powszechnego uwłaszczenia, obowiązywały inne pieniądze. Przeciętna pensja to było ok. 5 mln zł. Chleb kosztował 6,7 tys. zł, litr mleka 5,7 tys. zł, kilogram schabu ok. 90 tys. zł. Najtańsze auto, czyli Fiat 126 – 80 mln zł, Polonez – 144 mln zł. Wszyscy na co dzień operowali milionami. Dla przedsiębiorców podstawową jednostką stały się miliardy, budżet liczono w bilionach złotych.

Te astronomiczne kwoty były skutkiem szalejącej inflacji, spadku, jaki po sobie zostawił PRL. Upadający system usiłował ratować się, drukując coraz więcej pieniędzy, które nie miały pokrycia w towarach i usługach. Kurczenie się złotego było wręcz namacalne: w 1989 r. pojawiła się aluminiowa moneta 1 zł wielkości dzisiejszego grosza. Wcześniejsze, kilkukrotnie większe złotówki znikały z rynku, bo były wykorzystywane przez rzemieślników jako surowiec do produkcji galanterii metalowej albo na budowach jako podkładki do przybijania papy. Monety przestawały być miernikiem wartości towarów, a same stały się tanim i dostępnym towarem.

Inflacja sięgała kilkudziesięciu procent miesięcznie, więc nawet zminiaturyzowany złoty szybko stracił rację bytu. Wszystkie monety wycofano z obiegu, bo koszt ich produkcji był niewspółmiernie wysoki do wartości.

Plan Balcerowicza, którego realizacja rozpoczęła się w 1990 r., w pierwszej chwili przyniósł nagły skok inflacji. W ramach transformacji ustrojowej zlikwidowano administracyjną kontrolę cen, co spowodowało szybki ich wzrost, bo popyt i podaż dążyły do ustalenia ceny równowagi. Gospodarka została wprawdzie uwolniona z peerelowskiego gorsetu, ale była w rozsypce. Zdominowana przez państwowe niewydajne molochy z trudem przestawiała się na nowe tory. Pracownicy, widząc galopujące ceny, upominali się o podwyżki i dostawali je, co galopady nie spowalniało. Dopiero podatek od ponadnormatywnych wynagrodzeń, zwany popiwkiem, pozwolił opanować sytuację. Inflacja zaczęła zwalniać. Już nie była trzy-, ale dwucyfrowa, co uważano za spory sukces.

Dumni z waluty

Pomysł denominacji pojawił się dość wcześnie. Już w połowie 1990 r. prezes NBP Władysław Baka mówił o konieczności przeprowadzenia takiej operacji. Bank nawet się do niej przygotował, zamawiając w Niemczech partię banknotów o nominałach od 1 zł do 500 zł z wizerunkami polskich miast. Miały czekać w pogotowiu. Nie doczekały jednak godziny zero. – Okazało się, że nowe banknoty są za słabo zabezpieczone przed fałszowaniem za pomocą nowoczesnych kserografów – wyjaśnia Jerzy Stopyra, dyrektor departamentu emisyjno-skarbcowego NBP, członek zarządu banku w latach 1992–2010.

W 1990 r. dominowało zresztą przekonanie, że jest za wcześnie na wprowadzenie nowego złotego. Inflacja była wciąż wysoka, więc szybko traciłby na wartości. Sprawa jednak wracała coraz częściej; Polacy oswajali się ze słowem denominacja. Chodziło też o to, by podkreślić uczciwość przygotowywanej operacji. To nie miała być niespodziewana i oszukańcza wymiana pieniędzy, ale rozłożony w czasie proces, w którym nowy, silny złoty miał płynnie zastępować starego, wyniszczonego przez inflację. Była obawa, że jakiś nieprzemyślany ruch, nieroztropna informacja doprowadzą do wybuchu paniki, która mogłaby zachwiać i tak niezbyt stabilną gospodarkę. W społecznej pamięci bowiem pozostawało żywe wspomnienie wymiany pieniędzy z 1950 r., kiedy brutalnie i z zaskoczenia pozbawiono ludzi sporej części ich skromnych powojennych zasobów finansowych. Dlatego nie brakowało sceptycznych głosów, czy to wszystko ma sens? Do milionowych banknotów można się przyzwyczaić, czego przykładem były Włochy. Wszyscy operują tam milionami lirów, budżet liczą w milionach miliardów i jakoś żyją – przekonywano.

Zwolenników denominacji szybko jednak przybywało. Mieli dwa rodzaje argumentów. Pierwszy był związany z wizerunkiem polskiej gospodarki. – Kwoty mierzone w milionach były kompromitujące. Pokazywały, że polska gospodarka jest inflacyjna – przypomina Wiesław Rozłucki, w tamtym czasie prezes Giełdy Papierów Wartościowych.

Wzgląd reputacyjny był najważniejszy. Chodziło o podkreślenie, że złoty jest silną, stabilną i wymienialną walutą, z której możemy być dumni – wyjaśnia prezes NBP prof. Marek Belka, w latach 90. doradca ekonomiczny rządu, i dodaje: – Jak by na nas dzisiaj patrzono w Europie, gdybyśmy mówili, że zarabiamy np. 300 mln zł miesięcznie?

Wiele osób odwoływało się do reformy Grabskiego z 1923 r., kiedy uzdrowieniu gospodarki towarzyszyło wprowadzenie wymienialnego złotego na miejsce kompletnie zdegradowanej marki polskiej. Pojawiały się też argumenty ustrojowe – stary złoty był walutą z minionego systemu. Choć po 1990 r. wprowadzano nowe serie banknotów, to wciąż nosiły one piętno PRL, były bowiem kłopoty z usuwaniem starej symboliki. Dopiero w 1993 r. udało się wprowadzić znak wodny z orłem w koronie. Monety w 1990 r. poszły do przetopienia, także dlatego, że były sygnowane oznaczeniami PRL. Ustawa zmieniająca nazwę państwa z Polskiej Rzeczpospolitej Ludowej na Rzeczpospolitą Polską dawała NBP pięć lat na wymianę banknotów ze starymi oznaczeniami. Chodziło więc o symboliczne pożegnanie ze starym systemem.

Opłacalna inwestycja

Były też argumenty praktyczne. W formularzach brakowało miejsc na długie ciągi cyfr, ówczesne programy komputerowe i kalkulatory miały problemy z przeliczaniem coraz większych kwot. Nie bez znaczenia były też rosnące koszty obrotu gotówkowego. W obiegu było aż 16 banknotów różnych nominałów.

– W pierwszej połowie lat 90. obrót gospodarczy w Polsce miał w dużym stopniu charakter gotówkowy. Nie nadążaliśmy z produkcją banknotów, które nie były najwyższej jakości i co gorsza zostały słabo zabezpieczone przed fałszerstwami. Szczególny problem był z banknotami najniższych nominałów, które były wykorzystywane najintensywniej i nie cieszyły się szacunkiem użytkowników. Trzeba je było wymieniać już po kilku tygodniach – wyjaśnia dyr. Jerzy Stopyra.

Dlatego NBP tak zależało na przywróceniu do obiegu monet, które miały zastąpić banknoty niższych nominałów, a także na wprowadzeniu nowej generacji banknotów, dużo wytrzymalszych i lepiej zabezpieczonych przed fałszerstwami. Zaprojektował je Andrzej Heidrich, znany grafik, autor funkcjonujących w obiegu od lat 70. banknotów z serii Wielcy Polacy. Podpis złożyła na nich ówczesna prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz. Widniejąca obok data 25 marca 1994 r. nie jest ponoć przypadkowa: to Święto Zwiastowania Pańskiego. Pani prezes zawsze słynęła ze swej religijności.

Druk zlecono brytyjskiej firmie Thomas De La Rue, co wywołało protesty ze strony Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych. Prof. Witold Koziński, wiceprezes NBP (jest nim także dziś), tłumaczył w Sejmie, że brytyjska firma zaproponowała niższą o ponad 30 proc. cenę druku banknotów. Koszt operacji denominacyjnej szacował na 500 mld (starych) zł i przekonywał, że to bardzo opłacalna inwestycja. Wydatek zwróci się w ciągu kilku lat dzięki obniżeniu kosztów obrotu gotówkowego.

Także dziś podtrzymuje, że decyzja była słuszna. Nowe banknoty były wykonane z dużo bardziej trwałego papieru (mogły wytrzymać do 5 tys. zgięć, gdy stare tylko do 2,5 tys.) i miały wiele zaawansowanych elementów zabezpieczających przed fałszerstwem: m.in. znak wodny, mikrodruk, nitkę świecącą w ultrafiolecie, druk recto-verso (obraz, który drukowany jest częściowo po jednej, a częściowo po drugiej stronie), a w przypadku najwyższego nominału 200 zł dodatkowo hologram. – Te zabezpieczenia do dziś okazują się bardzo skuteczne. Jeśli przed denominacją rocznie notowaliśmy ok. 100 tys. fałszywych banknotów, to dziś jest ich kilkanaście tysięcy i to przy dużo większej ilości gotówki w obiegu – wyjaśnia dyrektor Jerzy Stopyra.

Szkoleniowy wierszyk

W 1995 r. do obiegu weszło 550 mln banknotów o wartości ok. 26 mld zł. Dziś w gospodarce krąży 1,2 mld banknotów i 10,5 mld monet o łącznej wartości ok. 100 mld zł. I to mimo szybkiego rozwoju obrotu bezgotówkowego, który sprawia, że udział gotówki w globalnym bilansie maleje. Ten przyrost jest po prostu miarą wzrostu polskiej gospodarki, jaki dokonał się w ciągu tych 15 lat.

Ostateczna decyzja o tym, w jakim stosunku ma zostać przeprowadzona denominacja, zapadła latem 1994 r. w Sejmie, podczas prac nad ustawą regulującą wprowadzenie nowego złotego. Walczyły dwie frakcje – 1:1000 i 1:10 000. Zwolennicy tysiąca przekonywali, że to prostszy i bardziej naturalny sposób przeliczenia. Jeśli w obiegu mają funkcjonować obok siebie przez dwa lata stare i nowe banknoty, to trzeba ludziom ułatwić korzystanie z pieniędzy. Zwyciężyła jednak frakcja 1:10 000, która przekonywała, że taki przelicznik daje właściwsze proporcje. W kalkulatorach i formularzach uwolni się więcej miejsca, dolar będzie kosztował 2,50 zł, a nie 25 zł, co dobrze przysłuży się wizerunkowi nowej waluty jako stabilnej i poważnej.

Przeliczanie było niewątpliwie trudniejsze i ludzie nie byli pewni, czy sobie poradzą. W badaniach opinii publicznej prowadzonych przed denominacją spora część respondentów wyrażała nieufność wobec przygotowywanej operacji. Bali się kłopotów rachunkowych, 42 proc. badanych było przekonanych, że koniec końców ludzie na tym ucierpią. Dlatego w kampanii informacyjnej uspokajano i radzono, jak ustalić, jaką wartość ma stary banknot w nowych złotych: „Zasłoń palcem zera cztery – zyskasz złoty nowej ery” – głosił szkoleniowy wierszyk.

Jak będą wyglądały nowe złote, Polacy dowiedzieli się jesienią 1994 r. Na naukę było niewiele czasu, zwłaszcza że przyswoić trzeba było także wiele innych reguł. Na przykład że PIT za 1994 r. trzeba wypełniać dwuwalutowo: wszystkie dochody podawało się w starych złotych, ale podatek naliczało już w nowych. Najwięcej pracy przed dniem D, czyli 1 stycznia 1995 r., mieli ludzie zawodowo zajmujący się pieniędzmi – bankowcy, kasjerzy, księgowi, sprzedawcy. Trzeba było wszystko przeliczyć ze starych na nowe, przestawić kasy fiskalne, przeprogramować komputery, ceny musiały być podawane w dwóch rodzajach złotych.

Styczniowe wypłaty pensji, rent, emerytur i zasiłków wypłacono już w nowych złotych – banknotach, a także monetach, które wracały do obiegu po pięciu latach przerwy. Pojawiały się przy tym plotki o krążących fałszywkach nowych nominałów. Dlatego w sklepach osoba płacąca nową walutą musiała się przygotować na szczegółowe sprawdzanie banknotu. Pierwszy banknot, który trafił do NBP z podejrzeniem, że jest fałszywy, okazał się oryginałem.

Większych problemów z przeliczaniem nie było, choć pojawiło się zjawisko oszustw denominacyjnych. Po Polsce krążyli naciągacze posługujący się kolekcjonerskimi monetami emitowanymi w pierwszej połowie lat 90., wmawiając w sklepach, że mają one dużo większą wartość niż w rzeczywistości. Jeden z nich przekonał sprzedawczynię w Szczytnie, że moneta 200 tys. starych zł stanowi odpowiednik 2 tys. nowych zł (w rzeczywistości 20 zł). Dokonał niewielkiego zakupu, odebrał resztę według własnego przelicznika i przepadł.

Pochowane majątki

W marcu 1995 r. wszyscy byli już oswojeni z nowym złotym. 87 proc. badanych deklarowało, że przeliczanie nie sprawia im już żadnego problemu. Stary złoty szybko znikał z portfeli. Ustawowy koniec jego obiegu w 1997 r. przeszedł prawie niezauważony. Potem można je było wymieniać tylko w NBP i bankach, co też się zdarzało, ale coraz rzadziej. Największe wrażenie na pracownikach NBP wywołał przypadek pewnej kobiety ze Śląska, która dwa lata temu zgłosiła się w sprawie wymiany 300 tys. zł. Pieniądze te otrzymała w formie odszkodowania w 1980 r. Była to wówczas spora kwota (średnie wynagrodzenie wynosiło ok. 6 tys. zł), więc schowała ją w domu na czarną godzinę. Była niepocieszona, gdy dowiedziała się, że jej majątek skurczył się do 30 zł.

Czy jeszcze gdzieś są pochowane takie majątki? Z pewnością, bo do NBP nie powróciły stare banknoty i monety o dzisiejszej wartości ponad 170 mln zł. Za kilkanaście dni stracą ostatecznie swój charakter prawnego środka płatniczego i staną się zabytkowymi numizmatami. Te ostatnie banknoty zbierane są w ramach akcji NBP i Caritasu na pomoc uczniom z ubogich rodzin. 31 grudnia denominacja dobiegnie ostatecznie końca.

(szczegóły: www.wymienmysie.nbp.pl)

Od hiperinflacji do denominacji

1990

• Zaczyna się reforma Balcerowicza. Inflacja na początku skacze, ale potem powoli maleje: z 640 proc. w 1989 r. do 250 proc.

• Do obiegu wchodzi banknot 200 000 zł, ostatni znak pieniężny PRL. O nietypowym wyglądzie, słabo zabezpieczony, miał status banknotu prowizorycznego.

• Z obiegu zostają wycofane monety ze względu na nieproporcjonalnie wysoki koszt ich bicia w stosunku do wartości.

• W NBP ruszają prace nad koncepcją denominacji złotego.

• Do obiegu wchodzą banknoty 100 000 zł z Moniuszką i 500 000 zł z Sienkiewiczem. To pierwsze banknoty przejściowe – niektóre elementy pochodzą jeszcze z PRL (najdłuższy żywot miał znak wodny), inne już z III RP.

1991

• Inflacja 60 proc. Prezes NBP Grzegorz Wójtowicz zapowiada w Sejmie, że warunkiem koniecznym dla denominacji jest obniżenie inflacji poniżej 10 proc.

• Do obiegu wchodzi banknot 1 000 000 zł z Reymontem.

• Banknot o nominale 200 000 zł traci status oficjalnego środka płatniczego.

• Z obiegu wycofywane są banknoty o nominałach 10 zł, 20 zł, 200 zł, 2 000 zł i 20 000 zł.

1992

• Inflacja 44 proc. Jest ona wciąż zbyt wysoka, by przeprowadzić denominację, oświadcza prezes NBP Hanna Gronkiewicz-Waltz.

• Do obiegu wchodzi banknot 2 000 000 zł z Paderewskim.

• Powstaje projekt banknotu 5 000 000 zł z Piłsudskim (nie wszedł do obiegu, ale w 2006 r. PWPW wydała go w formie kolekcjonerskiego reprintu z datą 12 maja 1995 r.).

1993

• Inflacja 38 proc. NBP jest technicznie przygotowany do denominacji. Może ona nastąpić od stycznia 1994 r.

• Do obiegu wchodzą nowe serie banknotów od 50 000 do 2 000 000 zł z lepszymi zabezpieczeniami, bez symboliki z czasów PRL.

1994

• Inflacja 29 proc. 25 marca Hanna Gronkiewicz-Waltz składa podpis na nowej serii banknotów. W sumie powstaje 555 mln sztuk nowych banknotów oraz 2 mld monet (wyprodukowanych w Mennicy Państwowej).

• 11 maja Komitet Ekonomiczny Rady Ministrów akceptuje projekt ustawy o denominacji złotego.

• 7 lipca Sejm uchwala ustawę o denominacji.

• W październiku z obiegu zostają wycofane banknoty starych serii od 50 000 zł do 2 000 000 zł (ze względu na słabe zabezpieczenia).

• 21 listopada NBP prezentuje oficjalnie nowe banknoty i monety. Rusza kampania informacyjna na temat denominacji.

1995

• Inflacja 22 proc. 1 stycznia początek denominacji. Do obiegu wchodzą nowe monety oraz banknoty o nominałach od 10 do 50 zł. 100 i 200 zł – kilka miesięcy później.

• Do grudnia 50 proc. starych banknotów zostało wycofanych z obiegu.

1997

• Inflacja – 13 proc. Do końca roku stare złote przestają być prawnym środkiem płatniczym.

2010

• Inflacja – 2,8 proc. 31 grudnia kończy się operacja wymiany starych złotych na nowe. Od przyszłego roku stare będą miały już jedynie wartość sentymentalną, a niekiedy numizmatyczną.

Polityka 51.2010 (2787) z dnia 18.12.2010; _PUSTY_; s. 71
Oryginalny tytuł tekstu: "„Zasłoń palcem zera cztery”"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną