Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Edukator Ekonomiczny

Stres przed stress testem

W jakiej kondycji są europejskie banki

Poprawa ogólnej kondycji europejskiego systemu bankowego leży w naszym interesie. Poprawa ogólnej kondycji europejskiego systemu bankowego leży w naszym interesie. Marek Sobczak / Polityka
Czy europejskie banki to tykająca bomba? Jest takie podejrzenie. Wkrótce dowiemy się prawdy.

Wiedza jest dzisiaj równie cenna jak pieniądze. Wzięcie kredytu, założenie lokaty, inwestycja w akcje może okazać się sukcesem albo porażką zależnie od tego, czy będziemy rozumieli mechanizmy rządzące światem ekonomii. Na naszą sytuację duży wpływ mają i decyzje podejmowane przez polskich polityków, i wydarzenia na drugim końcu świata. Kolejny Edukator Ekonomiczny przygotowany we współpracy z Narodowym Bankiem Polskim pomoże zrozumieć mechanizmy światowej gospodarki i ułatwi poruszanie się w skomplikowanym świecie nowoczesnej bankowości.

O tym, że Europa radzi sobie z globalnym kryzysem finansowym gorzej od USA, mówi się od lat. Do tej pory krytyka dotyczyła jednak głównie zadłużenia rządów. Dziś coraz częściej zaczynamy się na nowo przyglądać prywatnym bankom.

Odpowiedzialny za stabilność systemu bankowego Europejski Bank Centralny (EBC) właśnie pochyla się nad problemem i zarządza operację testowania odporności poszczególnych banków na kryzys. A tygodnik „The Economist” całą tę sprawę nazywa próbą czyszczenia stajni Augiasza.

W sytuacji systemu bankowego w USA i w Europie istnieje wspólny mianownik. Wszystkie kłopoty mają korzenie w przedkryzysowym wzroście zadłużenia sektora prywatnego i w dramatycznym pogorszeniu jakości portfela aktywów bankowych (wzrostu ryzyka, że duża część kredytów może nie być spłacona). Problemy te wyszły na jaw w momencie, kiedy 5 lat temu upadł bank Lehman Brothers, odsłaniając potężne słabości sektora finansowego po obu stronach Atlantyku. Przed masowymi bankructwami i pełnym wyschnięciem kredytu dla gospodarki uratowała go jedynie bezprecedensowa akcja banków centralnych i rządów, poprawiająca doraźnie bilanse banków przez pożyczki, zastrzyki kapitału i programy odkupywania złych aktywów.

Od tego momentu sytuacja sektora bankowego po obu stronach Atlantyku rozwijała się inaczej. Amerykański system bankowy w 2008 r. był w stanie przedzawałowym. Ale potem – wsparty pomocą rządu – szybko stanął na nogi. Banki spisały na straty nieściągalne długi, posprzedawały na rynku – za najlepszą możliwą cenę – prawa do aktywów o wątpliwej jakości, pozostałych kredytobiorców docisnęły, wymuszając maksymalne spłaty zadłużenia. W ten sposób sektor bankowy w USA odbudował swoją wiarygodność, poprawił jakość aktywów, wygenerował na nowo zyski i w znacznej mierze spłacił zaciągnięte u rządu pożyczki. Kuracja poszła chyba dobrze, bo dzisiaj zaczyna zachowywać się aż nazbyt zdrowo, buntując się przeciw wielu rządowym regulacjom (np. próbom kontroli skali premii dla zarządów).

Sytuacja systemu bankowego w Europie wygląda gorzej. W 2008 r. również europejscy bankowcy przerazili się finansowej katastrofy i zwrócili o pomoc do swoich rządów. Niekiedy sięgnęła ona gigantycznych rozmiarów, co najlepiej widać na przykładzie Irlandii: banki uratowano, w związku z czym na skraju bankructwa znalazło się irlandzkie państwo, które musiało dramatycznie się zadłużyć. Problem polega bowiem na tym, że udział banków w rynku finansowym Europy jest znacznie większy niż w USA (tam z kolei większą rolę odgrywają instytucje niebankowe). Banki europejskie są więc w stosunku do państw, z których pochodzą, prawdziwymi gigantami – bank ING ma aktywa dwukrotnie większe od PKB Holandii, aktywa hiszpańskiego Santandera i brytyjskiego HSBC są równe wielkości gospodarek ich krajów, cztery największe banki Francji mają w swoich bilansach dwuipółkrotnie więcej aktywów, niż wynosi PKB tego kraju.

Dla obecnych ocen ważniejsze jest to, co stało się po 2008 r. W odróżnieniu od Amerykanów Europejczycy nie zdołali skutecznie przeprowadzić sanacji swoich banków. Jeśli więc Amerykanie martwią się dzisiaj o to, czy skutkiem wielkiego wysiłku na rzecz zmniejszenia zadłużenia gospodarstw domowych rynek nieruchomości nie będzie przez wiele lat w stagnacji albo czy banki nie zaczną powtarzać błędów, które doprowadziły do obecnego kryzysu – przed Europejczykami stoją wciąż znacznie bardziej kłopotliwe pytania o stabilność finansową państw i banków.

Toksyczne aktywa

Na to, że europejskie banki są w gorszej sytuacji, złożyło się kilka przyczyn.

Po pierwsze, niesłychanie trudna sytuacja finansów publicznych krajów Południa wpędziła je w ciężką recesję, a całą Europę w stan stagnacji. A w warunkach spadających dochodów bardzo trudno jest spłacać raty i odsetki od nadmiernych długów. Konsekwencją stało się więc to, że góra długów nie spada, a jakość portfela aktywów bankowych nie poprawia się.

Po drugie, europejskim bankom znacznie trudniej dokonywać naprawy portfela aktywów narzędziami rynkowymi. Sprawności działania rynków finansowych strefa euro może tylko Amerykanom zazdrościć – tam znacznie łatwiej odsprzedać chętnym do podjęcia ryzyka inwestorom nawet trudne do wyceny i ryzykowne aktywa. Wszystko to powodowało, że europejskie banki znacznie mniej chętnie przyznawały się do wątpliwości co do jakości swojego portfela aktywów i mniej skutecznie pozbywały się aktywów przynoszących straty.

Do tego dochodził problem trzeci – związany z udziałem obligacji rządowych w portfelach bankowych aktywów. Obligacje traktowane są z definicji jako aktywa bezpieczne. O ile jednak nie ma wątpliwości co do obligacji USA czy Niemiec, gorzej sprawa ma się z obligacjami Włoch czy Hiszpanii (nie mówiąc już o Grecji!). Europejskim bankom bardzo trudno jednak przyznać się do tego, że spora część ich „bezpiecznych” inwestycji – to potencjalne toksyczne aktywa.

Najważniejsza jest jednak różnica czwarta. W Waszyngtonie od razu było wiadomo, kto odpowiada za stabilność systemu bankowego, co powinien zrobić – i do czego ma prawo zmusić banki. W Europie odpowiedzialność była od początku rozmyta. Czy jest to odpowiedzialność wspólna, w ramach której Niemcy powinni ratować banki hiszpańskie tak jak własne? Czy w interesie Madrytu jest pokazanie prawdziwej sytuacji hiszpańskich banków po to, by skłonić je do radykalnych działań? Czy też za wszelką cenę powinien tego unikać, aby przypadkiem kapitał nie uciekł za granicę, pozostawiając rząd hiszpański w obliczu konieczności ratowania swoich banków za wszelką cenę, z ryzykiem groźby bankructwa całego państwa? I jaki mandat do działania mają wspólne instytucje strefy euro i Unii, a zwłaszcza EBC? Główna różnica w sytuacji sektora bankowego USA i strefy euro wynika dziś z jednej przyczyny: Amerykanie działali, Europejczycy się kłócili.

 

Z bankami nie ma żartów. Gdy ich portfele aktywów są ryzykowne, to w niesprzyjających warunkach rynkowych może łatwo dojść do katastrofy finansowej. Jeśli nawet nie ma katastrofy, niezdrowa sytuacja banków powoduje, że nie chcą one angażować się w kredytowanie gospodarki. I to się właśnie dzieje w strefie euro, gdzie akcja kredytowa dramatycznie osłabła, pociągając za sobą osłabienie wzrostu w całej gospodarce.

Okres bezwładu chyba się jednak kończy. ECB, który właśnie przejmuje kontrolę nad funkcjonowaniem największych europejskich banków, najwyraźniej zamierza rozpocząć solidne porządki, choćby wielu krajom strefy euro to się nie podobało. Chce zorientować się, jakie zagrożenia kryją się w europejskich bankach, i rusza właśnie z przygotowaniem naprawdę surowych stress testów. Stress test to symulacja pokazująca, jak zmieniałaby się sytuacja danego banku w przypadku wystąpienia trudnych warunków rynkowych, np. silnej recesji lub bankructwa któregoś rządu. Paradoksalnie, im bardziej surowy stress test, tym większa odbudowa zaufania na rynku do sektora bankowego, bo inwestorzy najbardziej boją się niepewności. Stress testy przeprowadzano w Unii i w przeszłości – ale polityczne obawy kazały robić to w sposób łagodny, aby przypadkiem nie wyszły zbyt niekorzystne wyniki. A stress test, który nie jest surowy, powoduje raczej kpiny niż odbudowę zaufania.

EBC chce też ustalić, jaka jest wielkość kredytów, których banki mogą nie odzyskać. W tym celu będzie wprowadzać jednolite zasady oceny ryzyka. Do tej pory każdy kraj miał własne, co ponownie budziło obawy, że z egoistyczno-patriotycznych pobudek część krajów mogła świadomie zaniżać standardy oceny, żeby własne banki wypadły korzystnie. Przy okazji rosły wzajemne podejrzenia o manipulację.

Ostatnie ważne zadanie to ustalenie, jak wiele nowego kapitału potrzebują europejskie banki po to, by móc spokojnie pójść drogą amerykańskich – spisać na straty złe długi, wyczyścić portfele, zacząć na nowo normalnie funkcjonować. Oczywiście w wyniku badania może okazać się, że tego nowego kapitału trzeba będzie dużo (mówi się o 50–100 mld euro). W zależności od tych potrzeb część banków może być zlikwidowana (choć to raczej nie dotyczy banków dużych), część akcji instytucji finansowych sprzedana nowym inwestorom, a brakująca część uzupełniona pieniędzmi podatników. Dziś we wspólnej Europie obowiązuje zasada, żeby po pieniądze tych ostatnich (bail-out) sięgać dopiero wówczas, gdy nie ma żadnej innej możliwości, a przedtem kosztami uzdrowienia banków w jak największym stopniu obciążać ich dotychczasowych akcjonariuszy (bail-in). To na pewno nie będzie operacja przyjemna, ale możliwa do przeprowadzenia.

W naszym interesie

Polski wszystkie te sprawy oczywiście w jakimś stopniu też dotyczą – w końcu jesteśmy częścią globalnego rynku finansowego i fragmentem europejskiej gospodarki – ale na szczęście głównie pośrednio. O sytuację naszych banków nie mamy się powodu specjalnie obawiać. Nawet bez nowych stress testów gołym okiem widać, że są one zyskowne, a jakość ich portfela pozostaje zadowalająca. Pośrednie zagrożenia jednak oczywiście są. Niemal wszystkie polskie banki należą do międzynarodowych grup bankowych, które poddane zostaną badaniu EBC. Jeśli wyjdzie na jaw rzeczywiście zła sytuacja którejś z nich, zawirowania dotrą i do polskiej spółki-córki. Jeśli z kolei okaże się, że któraś z tych grup potrzebuje znacznego zastrzyku nowego kapitału, może okazać się zmuszona do stosunkowo szybkiej sprzedaży swojego dochodowego polskiego banku. A takiej zmiany rzadko kiedy nie odczują w jakiś sposób klienci.

Grupa bankowa może również zmienić swojego właściciela – a wtedy, ku naszemu zdumieniu, może się okazać, że mamy w Polsce bank należący np. do arabskich szejków lub rosyjskich oligarchów. No i wreszcie może być i tak, że grupa bankowa, której w ramach prywatyzacji sprzedaliśmy kiedyś nasz państwowy bank, stanie się na jakiś czas firmą należącą do państwa, choć tym razem już nie polskiego.

Mimo wszystko powinniśmy mocno kibicować działaniom EBC na rzecz uzdrowienia sytuacji. Bo poprawa ogólnej kondycji europejskiego systemu bankowego leży i w naszym interesie, zwłaszcza jeśli zmniejszeniu ryzyka na rynku finansowym będzie towarzyszył powrót do normalności w działaniu banków – czyli wzrost akcji kredytowej, która ożywi obecny, rachityczny wzrost gospodarczy.

Autor jest profesorem ekonomii, głównym doradcą ekonomicznym w firmie konsultingowej PwC.

 

Polityka 47.2013 (2934) z dnia 19.11.2013; Edukator ekonomiczny; s. 38
Oryginalny tytuł tekstu: "Stres przed stress testem"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną