Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Edukator Ekonomiczny

Więcej luzu?

Luzowanie ilościowe: czym jest, do czego służy?

Jeśli bank centralny uważa, że w gospodarce jest zbyt mało pieniądza, kredyt jest drogi, banki niechętnie go udzielają, a przedsiębiorstwa niechętnie inwestują, stara się ilość pieniądza dostępnego na rynku zwiększyć. Jeśli bank centralny uważa, że w gospodarce jest zbyt mało pieniądza, kredyt jest drogi, banki niechętnie go udzielają, a przedsiębiorstwa niechętnie inwestują, stara się ilość pieniądza dostępnego na rynku zwiększyć. Marek Sobczak / Polityka
Główne banki centralne świata obniżyły stopy procentowe niemal do zera, a mimo to gospodarka nie chce ruszyć z miejsca. Zastosowały więc niestandardową politykę pieniężną: luzowanie ilościowe. W walce z kryzysem i deflacją sięgnęły po broń, której skuteczność na razie jest niewielka, a możliwe konsekwencje użycia nieznane.

Artykuł w wersji audio

W walce z kryzysem i deflacją banki sięgnęły po broń, której skuteczność na razie jest niewielka, a możliwe konsekwencje użycia nieznane.

Podobno każdy Polak zna się na medycynie. Także na polityce się zna, na sporcie i na kuchni. A na ekonomii? Nie zna się? To niedobrze, bo powinien. Bez tej wiedzy trudno się obyć we współczesnym świecie. Jest konieczna, by zrozumieć, co dzieje się w gospodarce i jak to odbija się na naszych domowych budżetach. Oszczędzać czy wydawać? Pożyczać czy inwestować? Złoty czy euro? Dla wszystkich, którzy czują niedosyt wiedzy, we współpracy z NBP przygotowaliśmy kolejną edycję „Edukatora Ekonomicznego” POLITYKI. Wyjaśniamy zawiłości zjawisk gospodarczych, pomagamy w rozwiązywaniu codziennych, ekonomicznych problemów.

***

Luzowanie ilościowe polega na skupie wielkich ilości papierów wartościowych w celu pobudzenia wzrostu gospodarczego i poprawy sytuacji na rynkach finansowych. W jego definicji nie ma więc na pozór nic specjalnie niepokojącego. Tym bardziej że banki centralne także w normalnych czasach skupują i sprzedają papiery wartościowe. Robią to w drodze operacji otwartego rynku – jednego ze standardowych narzędzi polityki pieniężnej.

Ożywianie przez obniżanie

Jeśli bank centralny uważa, że w gospodarce jest zbyt mało pieniądza, kredyt jest drogi, banki niechętnie go udzielają, a przedsiębiorstwa niechętnie inwestują, stara się ilość pieniądza dostępnego na rynku zwiększyć. Standardowym narzędziem jest obniżka stóp procentowych, po których udziela pożyczek bankom komercyjnym. Kredyty takie muszą być jednak dobrze zabezpieczone. Dlatego bank centralny, udzielając pożyczki, bierze w zastaw posiadane przez banki komercyjne papiery wartościowe, głównie bony i obligacje skarbowe. Operacja taka nie wiąże się z żadnym ryzykiem, bo w jej efekcie zarówno bank centralny, jak i banki komercyjne są cały czas w posiadaniu całkowicie bezpiecznych aktywów. Tyle że banki komercyjne mają w wyniku tego w kasach więcej płynnej gotówki. A ponieważ gotówka – w odróżnieniu od obligacji – nie przynosi im żadnego dochodu, skłaniają się do zwiększenia akcji kredytowej i obniżenia ceny kredytu.

Drugim standardowym sposobem ożywienia gospodarki są operacje otwartego rynku, w trakcie których bank centralny skupuje obligacje. W rezultacie inwestorzy mają w swoich portfelach mniej obligacji, a więcej gotówki, którą chcą na nowo zainwestować. A efekt całej operacji jest podobny jak w przypadku obniżki stóp: cena kapitału spada, wzrasta jego dostępność, a wraz z tym aktywność gospodarcza. Oczywiście jeśli bank centralny uzna, że pieniądza w gospodarce jest zbyt wiele, postępuje odwrotnie, podnosząc stopy procentowe i sprzedając obligacje.

Kiedy darmo to za drogo

W normalnych czasach użycie takich narzędzi prowadzących do spadku kosztu kredytu wystarczy. Co jednak zrobić wówczas, gdy bank centralny sprowadził już stopy procentowe do zera, a mimo to ani niepewność, ani niechęć do udzielania kredytów nie znikają? Kiedy niemal darmowa pożyczka nadal nie kusi firm? I kiedy mimo dostępności taniego kredytu, ceny zamiast rosnąć – spadają?

Tak dzieje się tylko wówczas, jeśli w gospodarce zdarza się coś fundamentalnie złego. Na przykład gdy przedsiębiorstwa i gospodarstwa domowe są tak wysoko zadłużone, że ich zdolność do obsługi długów (nawet nisko oprocentowanych) jest w wielu przypadkach wątpliwa. Zamiast wydawać, wszyscy są zmuszeni oszczędzać, przez co perspektywy koniunktury rynkowej są kiepskie. Banki czują się tak niepewnie, że boją się ryzyka udzielania kredytów nawet wówczas, gdy kapitał jest śmiesznie tani. Wolą trzymać gotówkę albo przynoszące minimalny dochód, ale bezpieczne, obligacje. Nawet duża ilość posiadanej przez banki gotówki nie prowadzi wtedy do wzrostu inflacji, bo nie zmienia się w kredyty i nie trafia na rynek. Łatwo wówczas o to, by zamiast inflacji na rynku królowała deflacja, a gospodarka tkwiła w stagnacji.

W takich czasach, kiedy standardowa polityka pieniężna zawodzi, a kryzys, w którym tkwi gospodarka, ma charakter permanentny i długotrwały, często połączony z występowaniem chronicznej deflacji, stosuje się luzowanie ilościowe. Różni się ono od standardowej polityki w trzech zasadniczych punktach. Po pierwsze, dotyczy skupu znacznie większych ilości papierów wartościowych. Po drugie, kupowane są bardziej ryzykowne aktywa. Po trzecie wreszcie, jest to działanie w jedną stronę – systematyczne tłoczenie pieniądza na rynek. A to zupełnie zmienia charakter polityki pieniężnej.

Ryzykowne papiery

Aby zastosować luzowanie ilościowe, bank centralny ogłasza, że rozpoczyna ogromny i obliczony na wiele miesięcy skup aktywów. Co równie ważne, stwierdza, że jest gotowy kupować papiery wartościowe bardziej niż w normalnych czasach ryzykowne, płacąc za nie stosunkowo wysoką cenę. Innymi słowy, niemal siłą wciska do sektora bankowego ogromne ilości gotówki. Liczy na to, że zmieni się ona w strumień kredytów dla gospodarki.

Działanie to ma kilka konsekwencji. Skarbce banków wypełniają się gotówką, co powinno skłaniać je do bardziej aktywnego udzielania kredytów. Poza tym mogą one bez strat pozbyć się części ryzykownych aktywów. Prostszy ma być też dostęp do kapitału, co ma ułatwiać sytuację dłużników i zachęcać do zaciągania nowych kredytów. I wreszcie zakup przez bank centralny wybranych kategorii papierów wartościowych, które uważane są przez uczestników rynku za szczególnie ryzykowne, doprowadza do wzrostu ich ceny, a tym samym zmniejsza obawy co do ich jakości.

Wszystko to powinno pomóc w rozruszaniu gospodarki, zwiększeniu kredytów i inwestycji, spadku niepewności na rynkach. Ale z polityką luzowania ilościowego wiążą się ogromne zagrożenia. Pierwszym jest pogorszenie jakości aktywów finansowych znajdujących się w portfelu banków centralnych, co teoretycznie może grozić w przyszłości wielkimi stratami, które będą musieli pokryć podatnicy. Kolejnym jest to, że nadmiar gotówki w bankach komercyjnych może prowadzić do zjawiska niepożądanego – użycia tych pieniędzy nie do kredytowania gospodarki, ale do gier spekulacyjnych. Ale największe ryzyko polega na tym, że na dłuższą metę zbyt duża ilość gotówki w systemie bankowym grozi przyszłym wybuchem inflacji.

Skoro wiadomo, czemu służy polityka luzowania ilościowego, warto jeszcze dodać, do czego się nie nadaje. Nie ma pomagać – jak twierdzą zgodnie wszystkie stosujące ją banki centralne – w finansowaniu deficytu budżetowego. Jest do obrony tylko tak długo, jak długo ma na celu rozruszanie pogrążonej w głębokim kryzysie gospodarki, a nie łataniu dziury w budżecie i spełnianiu kosztownych kaprysów polityków. Bo wtedy byłaby zwykłym drukiem pieniędzy, który musiałby się źle skończyć.

Luzowanie japońskie, amerykańskie i europejskie

Jako pierwszy luzowanie ilościowe zastosował 14 lat temu bank centralny Japonii. Kraj tkwił od dekady w ciężkim kryzysie spowodowanym nagromadzeniem trudnych do spłaty długów wielkich korporacji. Brakowi inwestycji towarzyszyła chroniczna deflacja, a stopy procentowe zostały sprowadzone do zera. Nie mogąc ich dalej obniżyć, bank centralny zaczął więc wciskać bankom komercyjnym gotówkę, licząc na ożywienie gospodarki. Jak dotąd to się nie stało, choć w ciągu ostatnich lat skala skupu aktywów przybrała w Japonii ogromne rozmiary.

Jednak operacja, którą świat się najbardziej emocjonuje, to strategia zastosowana przez bank centralny USA (Fed) po wybuchu globalnego kryzysu finansowego w roku 2008. W ciągu trzech kolejnych programów luzowania ilościowego Fed wepchnął do banków około 3 bln dol. W ślad za gigantyczną skalą operacji szła akcja skupu aktywów ryzykownych: Fed kupował nawet wielkie ilości niesławnych obligacji opartych na kredytach hipotecznych, pomagając w ten sposób bankom komercyjnym pozbyć się aktywów, które mogły zagrozić ich stabilności finansowej.

Nie ma wątpliwości, że dzięki temu USA zdołały lżej od innych krajów przejść kryzys finansowy. Ale sukces był w najlepszym razie połowiczny, bo banki większość gotówki i tak wolały zostawić we własnych skarbcach, ulokować na kontach w Fed, użyć na skredytowanie spekulacji na rynkach surowcowych i giełdowych, a wreszcie ulokować w obligacjach rządu USA – w ten sposób faktycznie ułatwiły mu sfinansowanie deficytu. Ostatecznie gospodarka zaczęła przyspieszać, przy użyciu dość ryzykownego narzędzia, a jednocześnie rachunek do spłacenia za luzowanie ilościowe – przyszłe problemy inflacyjne – pozostaje nieznany.

Kłopoty USA nie wyglądają jednak specjalnie groźnie w porównaniu z tym, co spotkało strefę euro. Tu o zastosowaniu polityki luzowania ilościowego musiał zdecydować Europejski Bank Centralny (EBC), którego działania zależą od zgody akcjonariuszy, czyli wszystkich krajów strefy euro. Kraje Południa żądały nie tylko tego, by wpompować do banków gotówkę, ale również tego, by EBC intensywnie kupował na rynku właśnie ich obligacje, uważane powszechnie za bardzo ryzykowne. Na to z kolei nie było zgody Niemiec, które bały się, że oznaczałoby to zahamowanie programów oszczędnościowych w krajach Południa, obciążenie niemieckich podatników kosztami ewentualnych bankructw, a na dłuższą metę wybuch inflacji, która pożarłaby oszczędności niemieckich emerytów.

Próba sił w tej sprawie w strefie euro trwała przez lata, a kompromis osiągnięto z wielkim trudem. W 2015 r. EBC dostał pozwolenie na swoje własne, znacznie skromniejsze od amerykańskiego, luzowanie ilościowe, czyli na skup obligacji o wartości biliona euro. Oczywiście pod warunkiem, który nieformalnie wymogły Niemcy, by skup ten uzależniony był od prowadzenia przez kraje Południa polityki oszczędnościowej. Sytuację na rynku oczywiście to uspokoiło, ale czy polityka EBC okaże się skuteczna w kontekście ponownego rozruszania europejskiej gospodarki, dopiero zobaczymy.

Wielka niewiadoma

Odpowiedź na pytanie o skutki polityki luzowania ilościowego jest jak do tej pory nieznana. Na pewno nie przyniosła ona tak dużych krótkookresowych korzyści, jak się spodziewano. Na skutek ostrożnej polityki banków komercyjnych pieniądze wtłoczone do sektora bankowego w niewielkim jedynie stopniu zamieniły się w strumień nowych kredytów. Kryzys się nie zakończył, deflacja nie zniknęła, na rynek nie wróciło zaufanie.

Największą niewiadomą jest natomiast to, co się stanie w przyszłości. Jeśli gospodarka naprawdę ruszy z miejsca, wepchnięty do banków wielki zasób pieniądza zacznie w końcu wypływać na rynek. Deflacja zniknie, pojawi się zapewne poważne zagrożenie inflacyjne. Innymi słowy, jedna groźna choroba może zostać zastąpiona przez drugą. Ale na razie wielkie luzowanie trwa.

***

Autor jest profesorem ekonomii, wykładowcą w Szkole Biznesu Politechniki Warszawskiej.

Polityka 50.2015 (3039) z dnia 08.12.2015; Edukator ekonomiczny; s. 42
Oryginalny tytuł tekstu: "Więcej luzu?"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną