Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Trenerska ekstrakasa

Niełatwo być trenerem

Franciszek Smuda przejął reprezentację narodową. Jego miejsce w Zagłębiu Lubin objął Marek Bajor Franciszek Smuda przejął reprezentację narodową. Jego miejsce w Zagłębiu Lubin objął Marek Bajor Michał Szalast / EAST NEWS
Rynkiem piłkarskich trenerów w Polsce rządzą popędliwi właściciele, ale przede wszystkim piłkarze. Zmawiają się i grają na niekorzyść szkoleniowca, który przestał im odpowiadać.

Rozstania na ogół odbywają się w atmosferze wzajemnego zrozumienia. Trener przyjmuje do wiadomości, że cierpliwość prezesa po ostatnich porażkach się wyczerpała, prezes ustami rzecznika prasowego potwierdza, że wprawdzie inaczej się z trenerem umawiał, ale bezwład drużyny zmusił go do działań szybkich i radykalnych. – To piłkarze przegrywają mecze, ale przecież łatwiej utrącić jednego trenera niż dwudziestu paru zawodników – mówi Grzegorz Mielcarski, były piłkarz, dziś komentator futbolu.

W tym sezonie Ekstraklasy na trenerskiej giełdzie panuje ożywienie. Do połowy marca pracę straciło 14 szkoleniowców. Tylko 7 z 16 drużyn Ekstraklasy w dalszym ciągu ma tych samych ludzi u steru. Najszybciej karuzela kręci się w Odrze Wodzisław i Polonii Warszawa, gdzie trenerzy zmieniali się po cztery razy. To akurat kluby walczące o utrzymanie w lidze, ale w tych z góry tabeli też nie było spokojnie – seria porażek na początku rundy wiosennej kosztowała posady Macieja Skorżę w Wiśle Kraków i Jana Urbana w Legii Warszawa.

Powód zwolnienia najczęściej jest jeden – słabe wyniki. Każdy trener ma w umowie o pracę sformułowany cel, jaki stoi przed jego zespołem. Tym celem jest najczęściej konkretne miejsce na zakończenie sezonu, więc aż się prosi, by z oceną wstrzymać się do ostatniej kolejki. Ale gdy drużyna przegrywa, robi się nerwowo. Zadania z umowy, mimo że wciąż wykonalne, idą w niepamięć. Kibice gwiżdżą, piłkarze ani myślą brać odpowiedzialność na siebie, branżowi specjaliści nie przepuszczają okazji, by wytknąć trenerowi błędy. Stawia na nie tych piłkarzy, co trzeba, obiera niewłaściwą taktykę, popełniła błędy w czasie przygotowań, ma złych doradców. Wychodzi na nieudacznika i idiotę, który działa na własną szkodę.

Więc wręcza się trenerowi wypowiedzenie, a w tym czasie trwa gorączkowe poszukiwanie jego następcy, bo zespół nie może być osierocony. – I nagle okazuje się, że ten jest zajęty, ten za drogi, a tamten się waha. Wtedy pomagają polecenia, znajomości. Łatwo o przypadkową nominację – twierdzi Mielcarski.

Właściciele klubów bronią się przed zarzutami o pochopne podejmowanie decyzji. – Wybór trenera to żadna przyjemność. Mam wrażenie, że większość ludzi trafia do zawodu na zasadzie negatywnej selekcji. Kiedyś się uważało, że jak się ktoś do niczego nie nadaje, to zostaje taksówkarzem. Teraz to samo można powiedzieć o trenerach – uważa profesor Janusz Filipiak, właściciel firmy Comarch, dobrodzieja Cracovii.

Szkoleniowca zespołu Ekstraklasy wybrać można tylko spośród posiadaczy licencji UEFA PRO, ale zdarzały się przypadki, że za zgodą stosownej komisji przy Polskim Związku Piłki Nożnej pracowali i trenerzy bez licencji. Te wyjątki zawsze uzasadnione były szczególnymi okolicznościami. Ostatnio taką zgodę wydano Markowi Bajorowi z Zagłębia Lubin. Jego poprzednika na tym stanowisku, Franciszka Smudę, zatrudniono w reprezentacji. Władze klubu nie robiły mu problemów z rozwiązaniem kontraktu, więc związek postanowił odwzajemnić przysługę. A Bajor udowodnił, że o fachowości trenera nie przesądza papierek, bo wiosną jego Zagłębie ogrywa rywali prowadzonych przez trenerów z licencjami.

Jak zmienna bywa reputacja trenera, wie choćby Wojciech Stawowy, swego czasu przymierzany do klubów z górnej półki. Nie powiodło mu się jednak w Arce Gdynia oraz Górniku Łęczna i od dziewięciu miesięcy jest bez zajęcia. Bezrobocie chyba go frustruje, bo niedawno zapowiedział, że jeśli nie znajdzie pracy w ciągu kilku tygodni, pójdzie na garnuszek do wuja prowadzącego własny biznes.

Doświadczenie nauczyło mnie, że obowiązuje zasada: jesteś tak dobry jak twoje wyniki w ostatnim klubie, w którym pracowałeś. Gdy trzy lata temu prowadziłem Zagłębie Lubin do mistrzostwa Polski, telefony się urywały. Gdy odchodziłem z Arki, bo zespół nie spełniał oczekiwań, dzwoniono rzadziej. Ostatnio – bardzo rzadko – przyznaje Czesław Michniewicz, bez pracy od roku.

 

Dla dobra kariery

Jeszcze kilka lat temu, gdy wyniki ligowych spotkań ustalano przed wyjściem na boisko, o popycie na trenera przesądzały jego umiejętności załatwiacza. Teraz ubrudzonych korupcją wyrzucono z rodziny albo sami usunęli się w cień. Trenerów o ugruntowanej renomie jest niewielu. Na brak zainteresowania nigdy nie narzekali Franciszek Smuda oraz Henryk Kasperczak, któremu niezbyt zaszkodził nawet spadek z Górnikiem Zabrze do I ligi. – Po rozwiązaniu kontraktu z Górnikiem miałem dwie oferty z klubów Ekstraklasy, ale się nie zdecydowałem, bo prowadziłem rozmowy z finalistami mundialu – Nigerią i Wybrzeżem Kości Słoniowej – opowiada.

Niewielu jego kolegów po fachu pozwala sobie na przebieranie w propozycjach. Orest Lenczyk, w zawodzie od ponad 30 lat, dziś jest na ławce Cracovii, ale nie tak dawno odszedł z Zagłębia Lubin, bo jak mówi, nie było mu po drodze z ówczesnymi władzami klubu, a kilka tygodni później odrzucił propozycję warszawskiej Polonii, ponieważ jej właściciel Józef Wojciechowski o piłce ma niewielkie wyobrażenie i w sprawach personalnych kieruje się emocjami. Teraz w Cracovii Lenczyk ma komfort, bo Filipiak dał mu wolną rękę i jeśli do niego dzwoni, to nie w związku z ostatnim meczem. Michniewicz twierdzi, że nie pójdzie do klubu walczącego o przetrwanie, choć miał takie propozycje, bo może popsuć sobie nazwisko. Jak na razie stać go na wygodne życie na bezrobociu – w Zagłębiu zarabiał miesięcznie 48 tys. zł, w Arce około 30.

Ale dla dobra własnej kariery lepiej nie wypadać z obiegu. Dlatego trenerzy często decydują się przejąć w trakcie rozgrywek zespół, którego nie znają, a przede wszystkim nie mieli żadnego wpływu na jego przygotowanie. – To wejście na minę. Odpowiedzialność za wynik wcale się nie zmniejsza dlatego, że odziedziczyłem zespół w biegu – mówi Kasperczak.

Akurat on wrócił do Wisły nie z powodu zamiłowania do ryzyka, ale udowodnić właścicielowi klubu Bogusławowi Cupiałowi, jak bardzo pomylił się, wyrzucając go z pracy jesienią 2004 r. Chcąc pracować, trenerzy muszą dostosować się zresztą nie tylko do rynku, którego popytem rządzi niecierpliwość właścicieli, ale czasem również odstawić w kąt własne zasady. – Od zawsze uważałem, że piłkarz, który dystans 5 m biega powyżej sekundy, nie nadaje się do futbolu. Gdy obejmowałem Cracovię latem ubiegłego roku, w zespole miałem tylko trzech zawodników, którzy zaliczyli ten test – mówi Lenczyk. Teraz ma tylko trzech, którzy biegają powyżej sekundy, ale mimo to Cracovia przegrała cztery z pięciu pierwszych spotkań na wiosnę, więc Lenczyk zdaje sobie sprawę, że profesor Filipiak w sprawach piłkarskich nie będzie milczał wiecznie.

Futbolowy zaścianek

Trenerzy w typie Lenczyka – bezkompromisowi, charyzmatyczni, trzymający piłkarzy krótko – są w cenie. – Nie poszukiwałem geniusza od taktyki, ale człowieka o zdolnościach przywódczych, z ikrą – mówi Filipiak. Cupiał też zdecydował się na rozejm z Kasperczakiem (jeszcze niedawno trener procesował się z klubem o zaległą odprawę) dlatego, że stoją za nim nie tylko wyniki, ale także opinia człowieka, który potrafi wziąć piłkarzy za twarz, a do gabinetu prezesa nie wchodzi na miękkich nogach.

W Arce zdecydowano się zatrudnić Dariusza Pasiekę, którego całe doświadczenie zawodowe sprowadzało się do roli asystenta trenera trzeciorzędnych klubów niemieckich. – Znałem Darka jeszcze jako zawodnika. Wiedziałem, że jest uparty, rzetelny, wierzy w sens pracy, a nie w cuda i jest w stanie odcisnąć na zespole swój ślad. Poza tym licencja UEFA PRO zdobyta w Niemczech ma zupełnie inną wagę niż ta z Polski – chwali Pasiekę dyrektor sportowy gdyńskiego klubu Andrzej Czyżniewski, mimo że Arce widmo spadku do I ligi wciąż zagląda w oczy.

Nawet najlepiej opłacany trener Ekstraklasy (ponad 100 tys. zł miesięcznie) José Maria Bakero, w nieodległej przeszłości podpora Barcelony, oprócz oczywistych powodów marketingowych, został sprowadzony celem podniesienia ducha piłkarzy. Zanim wytłumaczył zawodnikom, na czym polega jego pomysł na futbol, kazał im wspólnie stawiać się na obiady w klubowej kawiarence, a sam przy każdej okazji manifestował przywiązanie do warszawskiej Polonii i szerzył przekonanie, że z najemnika nie ma pracownika.

W polskich warunkach trener z twardą ręką nie zawsze jest jednak lekiem na całe zło. Piłkarze nie lubią, gdy się im przykręca śrubę, a jeśli uznają, że szkoleniowiec robi z treningów obóz pracy, zawiązują koalicję na rzecz posłania go do diabła. – W Cracovii na ogół za dymisją trenera stał cichy bunt piłkarzy – nie ukrywa prof. Filipiak, utyskując jednocześnie na rozległe przywileje, jakie piłkarskie prawo międzynarodowe przyznaje futbolistom. – Niestety, w naszych klubach mamy do czynienia z dyktatem piłkarzy – przyznaje Czyżniewski. – Michniewicz musiał odejść z Arki, bo pościągał z Lecha Poznań zawodników, którzy znali go jako fajnego Czesia, a gdy nagle przestał uważać ich za kumpli, zaczęli grać przeciw niemu – dodaje.

Nie trzeba nawet dobrze nadstawiać ucha, by takie opowieści usłyszeć z niemal każdego polskiego klubu. Sytuacja, w której podopieczni zwalniają przełożonego, nie jest normalna i na pewno jest to jeden z powodów, dla których trenerzy z zagranicy traktują Polskę jak futbolowy zaścianek. Relacje z pierwszej ręki ma dla nich choćby Rumun Dan Petrescu, który w 2006 r. musiał pożegnać się z Wisłą, bo piłkarze zrobili z niego tyrana i pracoholika. Wrócił do Rumunii i doprowadził do mistrzostwa kraju nieznany szerzej klub Unirea Unirzeni, a potem awansował z nim do Ligi Mistrzów.

Piłkarze i trenerzy to może faktycznie dwa światy, ale trudno oprzeć się wrażeniu, że wielu z nich łączy jedno: przekonanie o własnych umiejętnościach wyhodowane na bajońskich zarobkach.

Polityka 15.2010 (2751) z dnia 10.04.2010; Ludzie i obyczaje; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Trenerska ekstrakasa"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną