Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

My też

Terapia filmowa

W zrobieniu filmu pomagał, kto mógł. Charakteryzacją zajęły się studentki Policealnej Szkoły Charakteryzacji, Wizażu i Stylizacji W zrobieniu filmu pomagał, kto mógł. Charakteryzacją zajęły się studentki Policealnej Szkoły Charakteryzacji, Wizażu i Stylizacji Sebastian Miś / Materiały prywatne
W Europie karierę robi film „Ja, też”, w którym główną rolę gra aktor z zespołem Downa. Polacy również mają film z niepełnosprawnymi. Jego premiera odbyła się właśnie w Przasnyszu.

Dwie godziny przed premierą ekipa techniczna rozkłada przed wejściem czerwony dywan. Spływa on schodami, przez trotuar w stronę ulicy 3 Maja, gdzie zajadą limuzyny z artystami. A artyści to w większości podopieczni Środowiskowego Domu Samopomocy (ŚDS), 19 niepełnosprawnych w wieku 18–51 lat z porażeniem mózgowym, zespołem Downa, schizofrenią, kulejący i niedosłyszący. ŚDS to dom dziennego pobytu, w którym podopieczni pomocy społecznej, korzystając z różnorodnych form terapii i zajęć, uczą się samodzielności i społecznego funkcjonowania.

Czerwony dywan jest z odzysku, z któregoś z korytarzy starego ratusza. Zaproszeni goście traktują dywan na dwa sposoby. Jedni starannie wycierają w niego buty, żeby nie nanieść błota do środka. Inni omijają go szerokim łukiem.

Pomysłodawcą i duszą przedsięwzięcia, czyli koordynatorem projektu, jest Michał Helwak, rocznik 1985. Jeszcze w liceum, w 2002 r., jego grupa teatralna Słowo wystawiła jeden z pierwszych w Polsce musicali z udziałem osób niepełnosprawnych. Był to „Pan Twardowski” Włodzimierza Jasińskiego i Janusza Grzywacza, grany wcześniej w Teatrze STU w Krakowie i w warszawskiej Komedii.

Do udziału trzeba było przekonać rodziców i opiekunów osób niepełnosprawnych – wspomina Michał. Nie było to łatwe, bo udział w przedstawieniu oznaczał dla rodziców publiczne przyznanie się do niepełnosprawności w rodzinie, często latami skrywanej. Niektórzy rodzice obawiali się ostracyzmu, niechęci, niesmacznych żartów i komentarzy. Ówczesna dyrektorka Miejskiego Domu Kultury miała wątpliwości, była niechętna pomysłowi.

Musical udało się jednak wystawić. Grany był ponad 30 razy i obejrzało go ok. 8 tys. widzów w Przasnyszu, Sochaczewie i Warszawie. – Te integracyjne przedstawienia z udziałem osób niepełnosprawnych zgromadziły największą widownię w historii miasta – twierdzi Waldemar Trochimiuk, burmistrz Przasnysza. W wyniku tego przedsięwzięcia powstał – jak na warunki niewielkiego miasta (16 tys. mieszkańców) – potężny ruch wolontariacki. Ponad setka młodych ludzi przed maturą i studentów pomaga nie tylko niepełnosprawnym, ale i starszym ludziom oraz dzieciom z rodzin wielodzietnych czy dysfunkcyjnych.

Domownicy ŚDS byli pod swoimi rolami podpisani nazwiskami, przestali być anonimowi. W kilku przypadkach dla swoich rodzin po raz pierwszy stali się powodem do dumy.

Wkrótce grupa Słowo przekształciła się w Fundację Przasnyską. Jej program edukacji ekologicznej „Przasnysz czyste miasto” został wybrany jednym z trzech najlepszych w Polsce projektów edukacji obywatelskiej w swojej kategorii. Wolontariusze z fundacji uczą w podstawówkach angielskiego (dodatkowe trzy godziny tygodniowo dla każdego), wydali podręcznik historii Przasnysza, zrobili wspólnie z ŚDS i miastem film, którego premiera niebawem się rozpocznie. Zanim jednak wygasną światła, władze miasta podpisują z władzami województwa mazowieckiego umowy dotacyjne. Ze środków unijnych dofinansowanych będzie sześć przasnyskich projektów, m.in. renowacja rynku i jego okolic (10 mln zł, w tym 7,5 mln z Unii) oraz dostęp do szerokopasmowego, darmowego dla wszystkich mieszkańców, Internetu (328 tys. zł, w tym 290 tys. z Unii).

Na czerwonym dywanie

Wreszcie pod kino Światowid podjeżdża pierwsza limuzyna. Obraz i dźwięk są transmitowane na ekran kinowy. Z czarnego Lincolna jamnika wysiadają niepełnosprawni artyści z opiekunami. Tłum rozentuzjazmowanych fanów grają uczniowie gimnazjum. Piszczą, krzyczą, biją brawo. Na czerwonym dywanie wywiady z artystami.

Zbigniew Szwec, odtwórca głównej roli Przasnycha, mówi, że gra mu się bardzo podobała. – Ale – dodaje – starodawne sandały miałem niewygodne. Członkowie ekipy pamiętają, jak na planie, w sierpniu 2009 r., w najbardziej nieoczekiwanych momentach Zbyszek przerywał swoje kwestie, pomstując na jeden z elementów scenografii: Kto to latem pali w piecu?

Film opowiada historię o powstaniu Przasnysza w XIII w., legendę o nagrodzonej gościnności i życzliwości. Książę Konrad Mazowiecki (gra go pełnosprawny Wiesław Wróblewski, radny miejski) gubi się podczas polowania i trafia do chaty młynarza Przasnycha. Gospodarze przyjmują gościa na noc, mimo że jest obcy, i chętnie dzielą się z nim tym, co mają. Młynarz dowiaduje się, kogo gości, dopiero następnego dnia, gdy przed chatę zajeżdża świta książęca. Konrad dziękuje za życzliwość i gościnność i nagradza Przasnycha prawem do ziemi i budowy osady, z której z czasem wyrośnie miasto.

Film trwa 16 minut. Łączy sceny fabularne z dokumentalnymi i inscenizowanymi na dokumentalne. Kosztował 70 tys. zł. Tyle wyłożyły Unia (z funduszu społecznego – 50 tys. zł), województwo mazowieckie (12 tys. zł) i prywatna osoba (6 tys. zł). Pozostałe 2 tys. dołożyli ludzie biorący udział w realizacji, gdy np. trzeba było zapłacić 200 zł rolnikowi za wypożyczenie kóz do zdjęć. Wykonała te zdjęcia Grupa Produkcji Filmowej Blue-box przy Warszawskiej Szkole Reklamy. Kostiumy wypożyczono z Łódzkiego Centrum Filmowego. Charakteryzacją zajęły się studentki Międzynarodowego Studium Dziewulskich – Policealnej Szkoły Charakteryzacji, Wizażu i Stylizacji. Scenografię twórcy wybudowali sami. W prowizorycznej hali zdjęciowej w Przasnyszu i chatę nad rzeką Sawicą koło Wielbarka. Trwało to dwa tygodnie. W zrobieniu filmu pomagał, kto mógł: harcerze, leśnicy, przedsiębiorcy, żołnierze, księża, nauczyciele, kucharki ze szkoły podstawowej. I mamy, zajmujące się aprowizacją.

W warunkach komercyjnych zrobienie takiego filmu musiałoby kosztować kilka milionów złotych – powiada Michał Helwak. – Jeden dzień zdjęciowy ze sprzętem, ludźmi, ubezpieczeniem kosztuje 200250 tys. zł. A tych dni było pięć.

Projekt, którego celem było zintegrowanie społeczności lokalnej, został oceniony przez jednego z asesorów negatywnie. W karcie oceny wniosku o dotację unijną napisał, że takie przedsięwzięcie nie zaangażuje ludzi, nic nie da niepełnosprawnym. Lepiej – namawiał – zorganizować im spotkanie ze społecznością lokalną przy pączkach i herbatce. – Na szczęście dwóch pozostałych asesorów było innego zdania – powiada Michał.

Musiało się udać

Wanda Olsztyn, mama Szymona, początkowo miała obiekcje, ale zaobserwowała, że syn się zmienił, rozruszał się, chętnie przychodził na próby. Wojtek Wichrowski z zespołem Downa, wielokrotny mistrz Polski niepełnosprawnych w podnoszeniu ciężarów, przytula się do Joanny Cieślik, dyrektorki ŚDS i szefowej MOPS. W ten sposób najlepiej potrafi wyrazić swoją radość. Ktoś mówi, że Tomek Białoszewski, schizofrenik, zwykle wyciszony i wycofany, uśmiechnął się, naprawdę.

Szef ekipy filmowej i reżyser filmu Artur Waczko, prezes Warszawskiej Szkoły Reklamy, chętnie biorący udział w przedsięwzięciach charytatywnych, wspomina, jak to kozy zjadały mu kolejne egzemplarze scenariusza. Albo jak harcerze kręcili korbą koło młyńskie z taką determinacją, że nie zauważyli, że koło obraca się pod prąd rzeki. Opowiada, jak zapodział się gdzieś dzik na drągu, wypożyczony z Teatru Wielkiego ze „Strasznego Dworu”. Albo jak jechał na plan wypchany jeleń – samochodem, z łbem i porożem wystawionym przez okno, bo się nie mieścił w środku.

Film „Tworzymy własną legendę” będzie pokazywany przed seansami w kinie Światowid. I zapewne znowu – jak „Pan Twardowski” – będzie miał największą widownię w historii miasta.

Polityka 17.2010 (2753) z dnia 24.04.2010; Ludzie i obyczaje; s. 110
Oryginalny tytuł tekstu: "My też"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną