Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Kto przeczyta, nie zbłądzi

Rozmowa z prof. Bogdanem Wojciszke

Fragment obrazu Pietera Bruegela (starszego) Fragment obrazu Pietera Bruegela (starszego) "Dwanaście Przysłów Flamandzkich". Art Media / BEW
O tym, czy przysłowia i maksymy pomagają żyć i osiągnąć szczęście.
Krzysztof Mystkowski/KFP

Joanna Cieśla: – Po co ludzie tworzą i przekazują sobie przysłowia i sentencje?

Bogdan Wojciszke: – Żeby świat wydawał się miejscem bardziej zrozumiałym, zwłaszcza zaś skutki i przyczyny różnych zdarzeń. Zrozumienie jest też sposobem przystosowania się do zmian, szczególnie zmian na gorsze. Ludzie są tak skonstruowani, że gdy zaczynają coś rozumieć, to emocje wokół tego stygną.

To znaczy, że więcej maksym dotyczy rzeczy przykrych?

Raczej tak. Nieprzyjemne zdarzenia rodzą w ludziach większą refleksję, trudniej sobie z nimi poradzić.

Czy nauka potwierdza potoczne mądrości?

Zależy które. Te mądrości często przeczą sobie nawzajem. Z jednej strony mówimy: „od przybytku głowa nie boli”, a z drugiej: „co za dużo, to niezdrowo”. Zresztą niewiele z tych maksym próbuje powiedzieć jakąś prawdę o człowieku. Częściej są nakazami moralnymi albo pragmatycznymi poradami: „nie rób drugiemu, co tobie niemiłe”, „dwa razy daje, kto szybko daje”.

Czasem chodzi też chyba po prostu o to, by podnieść się na duchu, jak przez powiedzenie „głupim szczęście sprzyja”.

Z badań nad związkiem między szczęściem a inteligencją (nie ma dobrej miary mądrości, ale można uznać, że inteligencja to pewne jej przybliżenie) wynika, że zależność istnieje, choć jest słaba: im człowiek bardziej inteligentny, tym szczęśliwszy. Ale też nie każdy inteligentny musi być szczęśliwy. Wygląda na to, że różne wersje powiedzeń o związku głupoty ze szczęściem, tworzonych z upodobaniem przez starożytnych myślicieli, ale też przez dużo młodszych francuskich intelektualistów, to racjonalizacje. Gdy nie jesteśmy w stanie czegoś osiągnąć, w tym wypadku szczęścia, lepiej sobie powiedzieć, że to nic niewarte, na przykład dlatego, że jest domeną głupców.

Maksymy mają też chyba ułatwić myślenie. Czemu innemu mogą służyć powiedzenia ugruntowujące stereotypy, na przykład „kobiety są z Wenus, a mężczyźni z Marsa”?

Nie tyle ułatwić, co zastąpić myślenie, które jest bolesnym procesem. Jak mawiał Thomas Edison: „Nie ma fortelu, do którego ludzie się nie uciekną, by tylko nie myśleć”. Nie chodzi o to, że jesteśmy umysłowo leniwi, ale przestymulowani, działa na nas zbyt wiele bodźców. Ciągle musimy dokonywać niezliczonych wyborów, choć już tego nie zauważamy. Racjonalny wybór nawet jednej z 20 herbat w kawiarni oznaczałby konieczność porównania każdej z każdą pod każdym względem – to nie do zrobienia. Musimy się zdawać na jakieś proste wskaźniki, podpowiedzi, krążące opinie.

Gdy jednak opinie bywają wzajemnie sprzeczne, trudno na ich podstawie coś przewidzieć.

Dlatego te mądrości pomagają raczej zrozumieć przyczyny wydarzeń, niż przewidzieć ich skutki. Gdy nie wyjdzie nam jakiś projekt realizowany w kilka osób, możemy sobie powiedzieć: „gdzie kucharek sześć, tam nie ma co jeść”, ale zanim zabierzemy się do pracy, nie wiemy, czy nie posłuchać raczej zachęty do współpracy: „co dwie głowy, to nie jedna”. Stopień ogólności tych powiedzeń jest taki, że wszystko można zrozumieć i wytłumaczyć, ale po fakcie.

Ludowe mądrości traktujemy jako podpórki, gdy brakuje nam naukowej wiedzy o ludzkiej naturze?

Nie jestem pewien, czy w codziennych kontaktach z ludźmi doprecyzowanie wszystkiego tak jak w nauce byłoby potrzebne. Choć może powinniśmy częściej uczyć się na własnych doświadczeniach. Bo ludzie czerpią przekonania od innych, zwłaszcza o świecie społecznym. Czy Niemcy są pracowici, a Rosjanie dużo piją? Sami nie jesteśmy w stanie sprawdzić. Jak ktoś mówi, że zna wielu Niemców, to zna może pięciu. Albo kluczowa u nas sprawa z zaufaniem społecznym – jeśli 90 proc. Polaków mówi, że ludziom nie można ufać, to też opierają się na opinii innych. Zachowania, które widzimy na co dzień, są na ogół dobre. Ludzie kasują bilety, powiedzą, gdzie jest jakaś ulica. Nie jest tak, że zła zupełnie nie ma, ale większość z nas doświadcza go mało. Gdybyśmy się uczyli przez doświadczenia, skupiali na tym, co sami sprawdziliśmy, a nie na tym, co inni powtarzają, nasz ogląd rzeczywistości bardziej odpowiadałby prawdzie.

Powiedzenia, które w świetle zdrowego rozsądku okazują się nieprawdziwe, teoretycznie nie powinny przetrwać.

Jest jakaś straszliwa siła inercji niektórych przekonań. Zawołanie „nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” było uzasadnione w czasach rozbiorów, bo chroniło substancję narodową. Teraz żaden Niemiec nie chce w nic pluć, a od czasu do czasu ten cytat z „Roty” wciąż jeszcze trąca jakąś czułą strunę. Ale tempo życia jest niesłychanie szybkie i wiele związków frazeologicznych się starzeje, wkrótce nikt nie będzie wiedział, o co w nich chodzi. Mówi się, że statek poszedł na żyletki, a od lat nigdzie już nie można dostać żyletek.

Nośnikami myśli czy idei bywają przedmioty i pojęcia. Kiedy nośniki wychodzą z użycia, idee, niestety, muszą pójść ich śladem. Wychodząc w przyszłość można przewidywać, że poważny kłopot będzie też miała wkrótce religia chrześcijańska z jej obiektami magicznymi i symboliką sprzed 2 tys. lat. Jeszcze 100 lat temu ludzie świetnie ją rozumieli, bo żyli w gruncie rzeczy w dość podobnym otoczeniu jak 2 tys. lat wcześniej. A dziś, kto tak naprawdę wie, o co chodzi z łowieniem ludzi jak ryb w sieci? Prawdopodobnie wkrótce pojawią się nowe kulty, których nośnikiem będzie komputer i jakiś szalejący program.

Jedną z aktywności bardziej wartą zachodu wedle potocznych mądrości, ale też badań psychologicznych, okazuje się dążenie do szczęścia.

Dla mnie było odkryciem, jak wiele maksym, pochodzących z różnych nurtów intelektualnych, podkreśla znaczenie relacji społecznych dla odczuwania szczęścia: „niedobrze być człowiekowi samemu” – to z Wulgaty; „ludzie, dla których jesteśmy podporą, trzymają nas przy życiu” – to Marie von Ebner-Eschenbach; „najgorszym naszym grzechem nie jest nienawiść, ale obojętność, bo jest nieludzka” – George Bernard Shaw. Nauka też to potwierdza.

Amerykanin Ed Diener zbadał kiedyś grupę, z której wyodrębnił 10 proc. najbardziej i najmniej szczęśliwych. Okazało się, że wśród tych najszczęśliwszych nie było ani jednej osoby, która by miała złe relacje z innymi ludźmi. Z innych badań wynika, że szczęście i dobre relacje są niemal tym samym. I to działa w obie strony – dobre relacje przynoszą szczęście i szczęście sprzyja dobrym relacjom. Arystoteles miał więc rację, mówiąc, że jesteśmy zwierzętami społecznymi.

Widać to w filmie „Cast Away”, gdzie Tom Hanks gra rozbitka z samolotu. Trafia na bezludną wyspę. Wśród pozostałości bagażu i różnych śmieci znajduje piłkę. Rysuje na niej oczy, nos, usta i z nią rozmawia. Jest taka dramatyczna scena, w której ta piłka wpada do wody i zaczyna odpływać, a on rzuca się ją ratować, jakby tonął jego przyjaciel. A ludzie chyba nie doceniają, jak niesłychanie te relacje społeczne są ważne, i psują je sobie, unieszczęśliwiając swoich partnerów i siebie samych w sposób przerażająco bezsensowny.

Budujący wniosek płynie z analizy innej myśli Arystotelesa: „szczęście zależy od nas samych”. Z opisywanych przez pana badań wynika, że miał rację: w 50 proc. szczęście jest pochodną naszych cech, w 10 proc. – okoliczności, w jakich żyjemy, a w 40 proc. – naszych działań. To znaczy, że mamy możliwości poprawy swojego szczęścia o 90 proc. czy o 40?

Raczej o 40. Z cechami niewiele da się zrobić – badania na bliźniętach pokazują, że ludzie z natury różnią się poziomem odczuwanego szczęścia. Ale w zakresie tych 40 proc. można sobie pomóc. Amerykańscy badacze Sonja Lyubomirski i Ken Sheldon wyodrębnili aż 12 różnych aktywności, które sprzyjają osiągnięciu tego stanu. Poza zacieśnianiem relacji z innymi ludźmi pomocne może być wyrażanie wdzięczności, ćwiczenie optymizmu, zwalczanie skłonności do zamartwiania się, ćwiczenie aktów życzliwości, ćwiczenie zaradności, wybaczanie, robienie tego, co naprawdę wciąga, szukanie prostych przyjemności w codziennym życiu, pełne angażowanie się w cele, które realizujemy, praktykowanie religii i duchowości, a wreszcie dbanie o nasze ciało, na przykład przez ćwiczenia fizyczne.

Czy natknął się pan na jakąś maksymę, która skonfrontowana z wiedzą psychologiczną okazuje się absolutnie nietrafiona?

„Co dwie głowy, to nie jedna”. Praca grupowa nie zawsze jest bez sensu – trudno w pojedynkę zbudować piramidę czy wieżowiec – ale jeśli chodzi o wymyślanie mądrych rzeczy, to produkty zbiorowe są gorsze od indywidualnych. Decyzje grupowe są często głupie, nawet jeśli grupę tworzą bardzo mądrzy członkowie. Wszystkie wielkie myśli, jakie ludzkość wytworzyła, powstały w pojedynczych głowach. Nie ma wielkiego poematu napisanego w grupie (są za to liczne zespołowe publikacje naukowe, ale to raczej skutek zasady publish or perish; trzeba publikować, żeby się utrzymać w zawodzie, więc przyjaciele nawzajem dopraszają się do współpracy). Brytyjczycy przytomnie zauważają, że nikt na świecie nie wystawił pomnika żadnemu komitetowi.

Często w samych maksymach i pana analizach przewija się wskazówka, żeby zachowywać umiar. Że prawdą jest raczej „co za dużo, to niezdrowo” niż „od przybytku głowa nie boli”.

To się wiąże z umiejętnością samokontroli, jedną z ważnych cech, która pozwala przewidywać, czy ktoś odniesie w życiu sukces. Jeśli człowiek nie ma nad sobą kontroli, to się zmarnuje. W miarę upływu lat coraz bardziej się przekonuję do takich właśnie niewielkich cnót, jak zdolność do samokontroli czy sumienność – wiązka cech, która obejmuje między innymi obowiązkowość, wytrwałość i pracowitość. Słuchanie takich prostych wskazań, jak „bądź miły dla innych”, „nie popadaj w bezsensowne konflikty”, „bądź sumienny” – z których każde niby niewiele znaczy, może zmienić życie człowieka.

Wielkie słowa mają często podwójne dno – ulubione przez przywódców politycznych sformułowanie „zwycięstwo moralne” oznacza po prostu klęskę. Z badań wynika też, że gorliwe mówienie o wartościach może hamować skłonność do ich samodzielnej realizacji – daje poczucie, że się już wystarczająco dużo na rzecz tych wartości zrobiło. Chyba więc i tu znów miał rację Arystoteles, mówiąc, że cnota w umiarkowaniu leży.

Gdybym miał najogólniej powiedzieć, co wynika z tych maksym i co potwierdza wiedza psychologiczna, wymieniłbym dwa elementy dobrego życia, które każdy może zastosować: robić coś sensownego (czyli w dzisiejszych czasach – pracować) i być z innymi ludźmi.

Prof. dr hab. Bogdan Wojciszke – psycholog społeczny, pracownik Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej w Warszawie i Instytutu Psychologii PAN. W wydanych niedawno książkach „Kobieta zmienną jest” i „Nie rób drugiemu, co tobie niemiłe” przeanalizował kilkaset przysłów, aforyzmów i popularnych cytatów na temat ludzkiej natury pod kątem ich zgodności z wiedzą psychologiczną.

Polityka 17.2010 (2753) z dnia 24.04.2010; Ludzie i obyczaje; s. 106
Oryginalny tytuł tekstu: "Kto przeczyta, nie zbłądzi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną