Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Dwóch setnych

Nasze asy tenisa

Łukasz Kubot Łukasz Kubot Eckhard Eibner / BEW
Wśród stu najlepszych tenisistów świata sklasyfikowanych jest dwóch Polaków – Łukasz Kubot i Michał Przysiężny. Obecność w tym gronie ma wartość sportową, psychologiczną i finansową.
Michał PrzysiężnyHenryk Jackowski/BEW Michał Przysiężny

Nad wyczynem obu graczy świat się raczej nie pochyli, ale my powinniśmy, choćby z kronikarskiego obowiązku. Do tej pory jedynym Polakiem, który znalazł się w gronie stu najwyżej notowanych tenisistów, był Wojciech Fibak, a miało to miejsce w poprzedniej tenisowej epoce, kiedy grano drewnianymi rakietami za mniejsze pieniądze, a o lokalizacji turniejów przesądzała tradycja, nie zaś kaprysy naftowych szejków. Być 43 jak Kubot czy 99 jak Przysiężny to może nie brzmi zbyt dumnie, ale ranking w końcu mieści około 2 tys. nazwisk. W tej masie setka jest elitą.

Wojciech Andrzejewski, dyrektor sportowy Polskiego Związku Tenisowego, mówi, że znalezienie się w tym gronie to skryte marzenie każdego gracza. – Choć mało który się do tego przyzna, by nie zostać posądzonym o minimalizm – dodaje. Karol Stopa, komentator i znawca tenisa, uważa, że awans do czołowej setki rankingu ATP jest wydarzeniem doniosłym, bo w męskim tenisie przebić się jest niesłychanie trudno. – Konkurencja jest ostra, podyktowana przez poziom graczy i ich mnogość. Niczego nie ujmując dokonaniom Agnieszki Radwańskiej, wśród kobiet zaistnieć łatwiej. Nieprzypadkowo Chińczycy przed igrzyskami w Pekinie przeznaczyli ciężkie miliony właśnie na rozwój tenisa pań, bo chcieli szybkich efektów – twierdzi.

Ranking ATP to nie tylko goła statystyka, która daje zainteresowanym pojęcie, co który gracz w ostatnim roku zdziałał i jak wypada na tle rywali. Zajmowana lokata ściśle wiąże się z zaproszeniami na turnieje. Listy z nazwiskami uczestników zamykane są na kilka tygodni przed startem imprezy (tzw. cut off). W tych najbardziej prestiżowych – wielkoszlemowych i z serii Masters – bierze udział 128 zawodników. Stu kilku ma pewne miejsce z racji pozycji rankingowej, stawka uzupełniana jest zwycięzcami eliminacji oraz szczęśliwcami, którzy otrzymają od organizatorów dzikie karty.

W poszukiwaniu punktów

Kubot już jest pewny udziału w zbliżających się French Open i Wimbledonie. Przysiężny jak na razie jest piąty pod kreską do gry w głównym French Open, bo gdy dokonywano cut off, był jeszcze nieco poniżej setnego miejsca w rankingu. Za to na Wimbledon już prawie może się szykować. Grunt to nie dać się wyprzedzić zbyt wielu rywalom w momencie sporządzania cut offu. Ambitni tenisiści w poszukiwaniu punktów rozjeżdżają się po wszystkich zakątkach świata, ścierają po dwóch stronach siatki, a statystycy przypisują potem ich zwycięstwom lub niepowodzeniom przewidzianą z góry wartość. Napieranie, tasowanie i polowanie na lepszą pozycję trwają więc w klasyfikacji, a zwłaszcza w jej stanach średnich i niższych, bez ustanku. Przysiężny przyznaje, że teraz ze wzmożoną uwagą śledzi aktualizacje rankingu, dokonywane co poniedziałek. W ostatnim tygodniu kwietnia spadł z 94 na 99 miejsce, ale jest przekonany, że tendencja się nie utrzyma. – Kilku chłopaków przede mną ma do obrony sporo punktów z zeszłego roku. Jeśli im się nie uda, stracą swoje lokaty – mówi.

Przypadkowi bohaterowie rankingu w swoim czasie są przez system wychwytywani i przywracani do właściwego szeregu. Weryfikację napędza obowiązek obrony punktów, który polega na porównywaniu wyników tenisisty w analogicznym okresie – rok do roku. Im większy regres, tym więcej punktów się kasuje. – Na tym właśnie polega niesłychana trudność tej dyscypliny. Już się coś osiągnie, chciałoby się poświętować, odpocząć, ale nie można. Trzeba nieustannie potwierdzać swoją klasę – uważa Stopa.

Najwięcej do zyskania, a potem ewentualnie do stracenia, jest oczywiście w turniejach Wielkiego Szlema. Zwycięstwo wyceniane jest na 2 tys. punktów. Dlatego tak niesłychanie ważne jest, by załapać się do czołowej setki i grać w dobrze obsadzonych, a co za tym idzie, popłatnych oraz obfitych w rankingowe punkty turniejach. No i trzymać poziom. Dopiero wtedy można powiedzieć, że jest się w prawdziwym obiegu. Naczynia połączone w zawodowym tenisie wyglądają tak: trwała obniżka formy – spadek w rankingu – brak zaproszenia na turniej, ewentualnie konieczność przebijania się w eliminacjach – nadwyżka porażek – powrót do challengerów między armię maniaków mitycznej setki.

 

Wymarzona setka

Droga do elity wiedzie na ogół przez imprezy niższej rangi, najpierw tzw. futures, a następnie challengery. Przysiężny pod koniec września ubiegłego roku był sklasyfikowany w połowie siódmej setki. Osiągnął już wiek – jak na tenisistę – dojrzały (26 lat) i uznał, że pora wreszcie coś udowodnić sobie i innym. Rzucił się w wir challengerów. Tempo miał szalone. W marcu jego kalendarz wyglądał tak: po meczu Pucharu Davisa z Finlandią powrót w nocy z Sopotu do Warszawy, rano wylot do Kioto, przylot we wtorek, pierwszy mecz w środę, trzy zwycięstwa, półfinał, powrót do Polski, dwa dni oddechu, wylot do Rimouski w Kanadzie, znów trzy zwycięstwa i półfinał, powrót do Polski, na drugi dzień wyjazd do Saint-Brieuc w Bretanii, pięć spotkań, zwycięstwo w turnieju warte 80 punktów i 3400 euro. Wspiął się na miejsce numer 105, w pierwszej połowie kwietnia został finalistą challengera w meksykańskim Leon i okazało się, że na wymarzoną setkę wystarczy.

Powiedziałem kiedyś o nim polski Federer i zdania nie zmieniam. W mojej ocenie, Michał jest wśród 20 najładniej grających tenisistów na świecie – twierdzi Fibak. Już jako junior świetnie się zapowiadał, ale podupadał na zdrowiu (m.in. dwie operacje kolan), poza tym życie kusiło go na różne sposoby, a on nie potrafił mu się oprzeć. Był czas, że chętniej szedł do dyskoteki niż na trening, strasznie ciągnęło go do szybkich i efektownych samochodów, więc za pierwsze poważne zarobione pieniądze kupił sobie Audi TT i świata poza nim nie widział. – W końcu je sprzedałem, bo wiedziałem, że za bardzo odciąga mnie od tenisa – opowiada.

Kubot, starszy od Przysiężnego o dwa lata, zadebiutował w pierwszej setce w połowie listopada ubiegłego roku, potem na chwilę z niej wypadł, ale wkrótce zaczął marsz w górę, a niedawno odnotował najlepszą pozycję w karierze – 41. Drogą Przysiężnego, przez challengery, szedł do czasu. Miał już ugruntowaną renomę deblisty, w parze z Austriakiem Oliverem Marachem grał z powodzeniem w dobrze obsadzonych turniejach. Wsiąkał w atmosferę wielkiego tenisowego świata, wygrywał z wyżej notowanymi rywalami w deblu, więc uwierzył, że i w singlu da radę. Brnął przez eliminacje, dokładał ziarnko do ziarnka w turniejach głównych, otrzaskał się. Nabierał pewności siebie, której bardzo potrzebował. – Zawsze miał opinię trochę narwanego, kąpanego w gorącej wodzie. Wściekał się po porażkach, łamał rakiety. Nie ma łatwego charakteru, ale nikt nie może mu odmówić chęci do pracy. Poza tym dobrze mu zrobiło zatrudnienie czeskich trenerów. Wlali w tenis Łukasza trochę sprytu – uważa Stopa.

Czas próby

Przykład Kubota pokazuje też, jak ważny w życiu sportowca jest łut szczęścia. Rok temu, po przegranych eliminacjach turnieju w Belgradzie, już pakował walizki, gdy z powodu kontuzji jednego z rywali wezwano go na zastępstwo. Doszedł do finału, zyskał 150 punktów, czyli prawie tyle, ile Przysiężny dostał za wygranie dwóch challengerów. W styczniu awansował do czwartej rundy wielkoszlemowego Australian Open (180 pkt), znów po drodze korzystając z kłopotów zdrowotnych przeciwnika, Rosjanina Michaiła Jużnego. Te dwie zdobycze złożyły się na ponad jedną trzecią obecnego dorobku Kubota.

Teraz przed nim czas próby, bo przyjdzie mu bronić ubiegłorocznych zysków. A obecnie gra słabo – w pięciu niedawnych turniejach, od Miami do Rzymu, wygrał jedno spotkanie. – Nie jego pierwszego to spotyka. Nagle przestało iść i nawet nie wiadomo dlaczego. Wyłączył mu się automat, w jego grze nie widać pewności. Najgorsze jest, że nie sposób przewidzieć, jak długo to potrwa – twierdzi Fibak, który od czasu do czasu służy Kubotowi radą. Nie brakuje jednak głosów, że Łukaszowi ciężko będzie obronić pozycję, ponieważ grał lepiej, niż potrafi, a poza tym to nie jest tenisista na dzisiejsze czasy, bo wszystko odda za atak, grę przy siatce, które nie popłacają. Dla rywali nie jest już człowiekiem znikąd, traktują go poważnie i zrobią wszystko, by ten automat rozstroić na dobre. Jego straty to w końcu ich zyski.

Przysiężny jest w setce nowy, więc na pytanie, czy faktycznie po awansie do tej grupy zyskuje się w oczach rywali, nie potrafi odpowiedzieć. Jak na razie musi przyzwyczaić się do myśli, że challengery staną się dla niego wyjątkiem, a nie regułą. Najbliższe plany – eliminacje (a jak się uda, również turniej zasadniczy) w portugalskim Estoril, czyli próba generalna przed French Open. – Na turniejach ATP wszystko jest lepsze: zawodnicy, sędziowie, korty, hotele. To inny świat. Ale jestem dobrej myśli. W końcu poziom pierwszych rund jest zbliżony do tego z challengerów, oczywiście pod warunkiem, że nie trafi się od razu na kogoś ze ścisłej czołówki – uważa.

Zapomina dodać, że w turniejach ATP lepsze są również pieniądze do zgarnięcia. Zdaniem Wojciecha Andrzejewskiego, tenisista z pierwszej setki rankingu jest w stanie zarobić na korcie na godne życie. W końcu nawet za przegraną w pierwszej rundzie dostaje się czek na kilka tysięcy dolarów. Łukasz Kubot za tegoroczne wyniki w singlu zainkasował już ponad 220 tys. dol., więc nawet po odliczeniu wydatków na przeloty, hotele i trenerów, sporo mu zostanie, tym bardziej że część kosztów pokrywają PZT i prywatni sponsorzy. Wojciech Fibak uważa, że najlepszych trzeba dopieszczać finansowo, bo zasłużyli na to ciężką pracą. Tymczasem już się cieszy, że podczas turnieju na kortach Rolanda Garrosa, jednego z tych miejsc na świecie, gdzie tenisowy koneser oddycha pełną piersią, być może zobaczy dwóch Polaków. Bo pytań w rodzaju: co z twoimi następcami?, miał już serdecznie dość.

Polityka 19.2010 (2755) z dnia 08.05.2010; Ludzie i obyczaje; s. 84
Oryginalny tytuł tekstu: "Dwóch setnych"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną