Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Czarna strefa

Jak się żyje cudzoziemcom w Polsce

Michał Rozbicki / EAST NEWS
W Polsce z kartami stałego pobytu przebywają obywatele 172 państw. Ilu nielegalnie, często bez dokumentów? Pobieżne szacunki mówią, że może nawet milion.
W Polsce przebywa około 30 tys. Wietnamczyków. Połowa z nich to uchodźcy polityczni.Maciej Jeziorak/Forum W Polsce przebywa około 30 tys. Wietnamczyków. Połowa z nich to uchodźcy polityczni.

Max umierał na betonie w tunelu. To nie on uciekał, lecz inny handlarz podróbek. Złapali go, zakuli w kajdanki. Max mieszkał w Polsce od 7 lat, miał żonę Polkę, z nią troje dzieci. Próbował rozmawiać z policjantami, mitygować. Policjanci mówili potem, że to była obrona własna – czuli się zagrożeni przez handlarzy. Ale koledzy Maxa pamiętają, że policjant krzyczał: odsuń się, bo cię zastrzelę. Strzelił, było widać, że jest przerażony. Ludzie zaczęli rzucać kamieniami.

W Polsce z kartami stałego pobytu przebywają obywatele 172 państw. Są wśród nich osoby ze statusem uchodźcy, prawem do pobytu chronionego (do roku mogą korzystać z opieki społecznej); mają zgodę na osiedlenie się, prawa rezydenta długoterminowego, korzystają z pobytu tolerowanego lub zgody na zamieszkanie na czas określony. Według Urzędu do Spraw Cudzoziemców w 2009 r. mieszkało ich w Polsce legalnie ponad 92 tys. Ilu nielegalnie, bez ważnych wiz, często w ogóle bez dokumentów? Pobieżne szacunki mówią, że może nawet milion.

Pokutuje stereotyp, że to groźny żywioł. Ale policyjne statystyki nie potwierdzają: z roku na rok spada liczba czynów karalnych popełnianych przez obcokrajowców. W 2009 r. podejrzewano o przestępstwa ok. 2 tys. cudzoziemców (w rekordowym 2002 r. – 6,8 tys.), z tego część o spowodowanie wypadków drogowych. Istnieje ciemna liczba zdarzeń kryminalnych niezgłaszanych policji. Najczęściej to haracze wymuszane od obcokrajowców przez ich rodaków. Poszczególne grupy narodowościowe tworzą hermetyczne enklawy, wśród Czeczenów żerują gangi czeczeńskie, u Ormian ormiańskie, wśród Ukraińców ukraińskie, ale to już kryminalny margines, inaczej niż w latach 90.

Jak informuje szef Urzędu ds. Cudzoziemców Rafał Rogala, w 2009 r. wydano prawie 30 tys. zezwoleń na pracę (trzy razy więcej niż w 2005 r.). Ale i tak większość z powodu nielegalnego statusu pracuje na czarno. Ukraińcy – największa grupa przybyszów (tych z kartą stałego pobytu jest ponad 26 tys., okresowo może ich mieszkać w Polsce nawet do 300 tys.) – pracują sezonowo u rolników, kobiety są chętnie zatrudniane jako pomoce domowe. Podobnie Białorusini (legalnie w Polsce 8,5 tys.). W handlu i gastronomii specjalizują się Wietnamczycy (8,2 tys. osób z legalnym statusem) i Chińczycy (2,6 tys.). Czeczeni dorabiają na budowach, Bułgarzy handlują sprzętem elektronicznym w małych miejscowościach, Ormianie – przeważnie pirackimi płytami. Przybysze z Afryki – podróbkami markowych ubrań i butów.

Nie podoba się, idź na policję

– Nigdy nie chciałem trafić do Polski – mówi Don, Nigeryjczyk, 36 lat. – Ale spotkałem tu moje marzenie. Inżynier, miał w Nigerii małą firmę, sam zapracował na bilet do Europy – chciał dorobić się i wrócić. Dziś – po trzech latach w Polsce – wie, że Polacy robią tak samo i mówią na to saksy. Normalne, ogólnoludzkie prawo do poprawienia bytu, niezależne od części świata i koloru skóry. A bilet lotniczy do Polski był po prostu najtańszy, wiza łatwa do zdobycia. „Po pierwsze, cudzoziemcy przybywają na wizach studenckich. Po drugie, przybywają nielegalnie przez granicę. Trzecim sposobem jest załatwienie wizy turystycznej. Niektórzy przyjeżdżają na podstawie krótkoterminowych wiz na kwalifikacje piłkarskie” – pisze Magdalena Szeniawska, autorka pracy magisterskiej z 2008 r. „Życie codzienne na koronie stadionu – Afrykanie i Azjaci”.

– A potem okazało się, że mam w paszporcie wizę polską, a nie schengeńską – mówi Don. – Chciałem jechać na Zachód, Niemcy cofnęli mnie do Polski. Z przywiezionych 3 tys. euro po miesiącu Donowi został tysiąc. Jakiś ziomek polecił mu Stadion. Na koronie handlowali wtedy głównie czarni, Don poszukał ludzi ze swojego plemienia. Po kilku dniach miał już przed sobą kramik ze sportowymi spodniami. Zainwestował ostatnie pieniądze w towar od Rosjan, bo mieli lepszej jakości niż Azjaci. – Śmiać mi się chciało: ja, inżynier, właściciel firmy, zostałem handlarzem – wspomina.

W kilku wynajmowali kawalerkę w centrum, tylko materace, stół, krzesło. Wstawali przed świtem, jechali tramwajem przez miasto – na Stadionie już się kotłowało, ulice zakorkowane handlarskimi wózkami i autami. Zajmowało się miejsce na betonie. Zwykły ruch: klient chce inny rozmiar – puszcza się biegacza, czyli chłopaka na posyłki, na błonia po towar. Chłopak kupuje co trzeba u hurtowników w Chinatown.

Koło południa koniec handlu, chłopaki z tobołami idą przez most do centrum, bo o tej porze kontrolerzy w tramwajach mają swoje żniwa, które z humorem zwie się Ku-Klux-Klanem. Wieczorami dyskoteka i podryw. Jeśli ucieknie ostatni nocny autobus, w dyskotece jest się do rana, bo iść strach, a taksówkarze oszukują. – Polskie dziewczyny są bardzo otwarte – wspomina Don. – Nie ma problemów z zawarciem znajomości, raczej z trzymaniem ich na dystans. Przed świtem znowu Stadion, kawa z plastiku, nocne opowieści kolegów. Nagle biegnie ktoś i krzyczy: maski! Chowają podróbki, uciekają. Maski to straż graniczna i służba celna w kominiarkach – robią kipisz, nie łapią ludzi, tylko zabierają im towar. – Maski zabierają mi całą pierwszą partię towaru, zostaję bez grosza – opowiada Don. Dzwoni do kolegi w Nigerii, prosi o pożyczkę na drugi rozruch. Miałeś tam zarabiać, nie wydawać – zrzędzi kolega, ale przysyła pieniądze.

W czerwcu 2010 r. Don wstaje rano, przed wyjściem z domu rzuca okiem na swoje śpiące marzenie – żonę i półtoraroczną księżniczkę, starym Fordem jedzie do przedszkola, gdzie pracuje jako lektor języka angielskiego. Brat kusi go Stanami, siostra Londynem, dawni koledzy z korony Hiszpanią – w Warszawie dzieci mówią panu good morning.

W podwójnym, bo i politycznym zagrożeniu żyją w Polsce Wietnamczycy. Robert Krzysztoń, obrońca praw człowieka, działacz Stowarzyszenia Wolnego Słowa i ekspert ds. Wietnamu, szacuje, że w Polsce przebywa ok. 30 tys. Wietnamczyków: – Połowa z nich to uchodźcy polityczni. Legalny status ma nieco ponad 8 tys.

Nam (42 lata) przyjechał z Wietnamu 10 lat temu. Mieszkał tam na wsi; zorganizował protest rolników przeciwko akcji odbierania im ziemi. Groziło mu aresztowanie. Za 500 dol. łapówki załatwił paszport, za kolejne pożyczone 10 tys. – transport do Polski przez zieloną granicę. – Musiał wejść na drogę oszustwa, inaczej czekał go tam straszny los – tłumaczy Krzysztoń. Zarobki w Wietnamie to ok. 20 dol. na miesiąc. Nam co miesiąc spłaca dług, a raczej haracz, jakim go obłożono. Paszporty i przerzut ludzi to specjalność wydziału A18 Ministerstwa Bezpieczeństwa Publicznego zajmującego się kontrolą ruchu granicznego.

W Polsce złożył prośbę o azyl. Nie tylko mu odmówiono, ale na rok wsadzono do aresztu deportacyjnego. Został wydalony na Ukrainę (skąd wcześniej przekroczył polską granicę), wrócił. Pracuje w Wólce Kosowskiej w Chińskim Centrum Handlowym. Jeszcze niedawno był uwagą (tak nazywani są tragarze towarów od słowa, które wykrzykują przedzierając się przez tłum) na Stadionie. Kilka razy policjanci orientowali się, że to nielegał, zabierali go do radiowozu. – Wywozili mnie do parku Skaryszewskiego – opowiada Nam. – Tam przeszukiwali mi kieszenie i zabierali pieniądze. Przeważnie po 100, 200 zł, ale raz miałem przy sobie aż 1,5 tys. zł, wzięli wszystko.

Nielegały mają takie doświadczenia z policją, strażą miejską, strażą graniczną, a ostatnio z kontrolerami biletów w warszawskiej komunikacji. – Zabierają im bilety i żądają pieniędzy za rzekomą jazdę na gapę – relacjonuje Robert Krzysztoń. – Jak ci się nie podoba, wzywaj policję, śmieją się Wietnamczykowi w nos.

Dwa tygodnie po zastrzeleniu Maxwella Itoyi stowarzyszenia i fundacje zajmujące się pomocą imigrantom w Polsce napisały apel do mediów, aby przestały kryminalizować cudzoziemców, unikały słowa „nielegalny”, nie nawiązywały niepotrzebnie do koloru skóry lub pochodzenia bohaterów. Niektóre media opisywały Maxwella i jego kolegów jako bandę rozwydrzonych czarnych handlarzy, którzy rzucili się na policjantów. A znowu polscy świadkowie zdarzenia grzecznie nazywali Nigeryjczyków Afroamerykanami.

Katarzyna Kubin, współzałożycielka Fundacji Forum Niezależności, większą część życia spędziła w Filadelfii i Londynie; mówi, że Polska dopiero zaczyna mierzyć się z wielokulturowością: – Proces odnajdywania się w nowych warunkach powinien być wzajemny, dotyczyć i Polaków, i przybyszów. Z roku na rok więcej ludzi przyjeżdża do Polski, a wraz z nimi pojawiają się dyżurne stereotypy – cudzoziemcy zabiorą nam miejsca pracy i kobiety, będą kultywować dziwne rytuały, polska narodowość się rozmyje. Tymczasem, mówi Kubin, trzeba pogodzić się z tym, że migracje w świecie nie mają końca. Zamiast tchnącej autocenzurą poprawności politycznej proponuje gramatykę myślenia – tak mówić o imigrantach, żeby ich nie obrażać. Na razie czarnoskórzy narzekają, że kilka razy dziennie doświadczają polskiego rasizmu.

Don w weekendy grilluje z polskimi sąsiadami na podwórku przed domem. Lubią go, zaakceptowali. – Lokalnie jest OK – ocenia. – Ale kiedy idę ulicą, nie czuję się bezpieczny.

Wróg ludu wietnamskiego

Nad wieloma imigrantami wisi groźba deportacji. To mocna broń stosowana wobec niepokornych. – Od Czeczenów żąda się, aby udowodnili, że po powrocie do Rosji coś im grozi. Jak mają to zrobić, skoro ich słowom polscy urzędnicy nie dają wiary? – pyta Adam Borowski, opiekujący się Czeczenami z ramienia Stowarzyszenia Wolnego Słowa, niegdyś działacz podziemnej opozycji. W 2009 r. prawie 2 tys. uciekinierów z Czeczenii odmówiono prawa pobytu w Polsce.

Polska to państwo, w którym trzeba mieć specjalne kontakty, aby dobić się normalności – uważa Czesław Bielecki, architekt, pisarz, w PRL opozycjonista. Niedawno uratował przed deportacją Kubankę – w Hawanie była historykiem sztuki w muzeum. Pomagała działaczom ruchów na rzecz praw człowieka. Udało jej się uciec, przyleciała do Warszawy. Tu odmówiono jej prawa pobytu z uzasadnieniem, że na Kubie nic jej nie grozi. Po wielu miesiącach interwencji Bieleckiego na wysokich szczeblach decyzję zmieniono.

„Postępowania w sprawie o nadanie statusu uchodźcy mają charakter indywidualny – odpowiada pisemnie na nasze pytania szef Urzędu ds. Cudzoziemców Rafał Rogala. – W każdym przypadku badane są zagrożenia i obawy oraz możliwość popełnienia prześladowań wobec osoby ubiegającej się o nadanie statusu uchodźcy”. Jeżeli tak, to trudno zrozumieć opór polskiego urzędu wobec nadania takiego statusu Ton Van Anh, młodej kobiecie, wydającej w Polsce gazetę dla Wietnamczyków. Przedstawiła pismo z ambasady wietnamskiej w Warszawie, odmawiające jej wydania nowego paszportu (stary stracił ważność): „Podstawą niniejszej decyzji jest fakt prowadzenia przez panią Ton Van Anh działalności sprzecznej z interesami Państwa, ludu wietnamskiego i tradycyjnych stosunków wietnamsko-polskich”. Trudno mieć wątpliwości, jak wietnamska służba bezpieczeństwa potraktowałaby deportowanego „wroga ludu wietnamskiego”.

Pana Tang Phuc Vu umieszczono w areszcie deportacyjnym. Prześladowania mu nie grożą – stwierdziła Rada do Spraw Uchodźców. W areszcie deportacyjnym umożliwiono przesłuchanie go wietnamskim funkcjonariuszom tamtejszej służby bezpieczeństwa. A to oznacza, że kiedy pojawi się w kraju, będzie już na celowniku. Dla polskiego MSWiA to wietnamski resort bezpieczeństwa publicznego, a nie uciekinier z tego kraju jest – widać – partnerem.

W centrum Warszawy działa Centrum Powitań – symbolem miejsca stały się otwarte drzwi na ulicę. Kilka fundacji dzieli tu pomieszczenia. Przychodzą ludzie po porady prawne, do psychologa, uczyć się języka. Narzekają na urzędników. Fundacja Rozwoju Oprócz Granic pomaga cudzoziemcom przejść przez trudne sądowe procedury legalizujące pobyt w Polsce.

– Na początku lat 90. polska polityka imigracyjna była liberalna – mówi Ksenia Naranovich, prezeska fundacji. – Przepisy wizowe zaostrzyły się, gdy Polska starała się o wejście do UE. Z doświadczeń Centrum Powitań wiadomo, że człowiek nie staje się „nielegalnym” – czy jak wolą w Centrum „o nieuregulowanym statusie” – z premedytacją, lecz przez przypadek. Takimi ludźmi właściwie nie ma się kto zająć. – Organizacje pozarządowe – bo nie ma na nich pieniędzy, nie można dostać grantów – mówi Kajetan Wróblewski założyciel i szef fundacji Proxenos, która skupia się na pomocy zdrowotnej nielegalnym imigrantom. – Jako przedmurze UE łykamy ogromne środki na ochronę granic i nigdy się nie przyznamy, że mamy problem z nielegalnymi imigrantami.

Kiedy w 2009 r. w więzieniu w Sztumie znaleziono powieszonego w celi Somalijczyka, byłego handlarza ze Stadionu, natychmiast udzielono mu przerwy w odbywaniu kary – umarł jako wolny człowiek, wybawiając służby państwowe z kłopotu.

W szponach łajdaka

Status nielegała powoduje, że cudzoziemcy łatwo stają się ofiarami przestępstw. George Lee pochodzi z Jamajki, wychował się w Anglii, w Polsce uczył języka angielskiego w dwóch renomowanych szkołach lingwistycznych. Zasiedział się, wiza wygasła. Poznał wielu znaczących ludzi, profesorów uniwersyteckich, znanych tłumaczy, dyplomatów z MSZ. Już jako cudzoziemiec bez wizy i karty stałego pobytu dostał od znajomego z resortu spraw zagranicznych fuchę – tłumaczenie tajnych dokumentów. Esemesem przysyłano mu kody, dzięki którym w Internecie znajdował teksty do tłumaczeń. George Lee był trochę zdziwiony zaufaniem, ale skoro płacą za to uczciwie, wszystko wydawało mu się OK.

Ktoś polecił go pewnej znanej warszawskiej kancelarii prawnej, zajmującej się m.in. obsługą banków. Udzielał prawnikom lekcji angielskiego, a po jakimś czasie dostał do tłumaczenia dokumenty bankowe. Szef kancelarii świetnie wiedział, że zatrudnia człowieka, który w Polsce przebywa nielegalnie. Tym tłumaczył fakt, że nie spisuje z panem Lee umowy. Po prostu będzie mu płacił pod stołem. Przez jakiś czas pieniądze wpływały, później dług kancelarii narastał,

Lee postawił mecenasowi ultimatum: albo zostanie spłacony co do grosza, albo opowie o tej historii mediom. Mecenas umówił się z George’em w kawiarni. Tak poprowadził rozmowę, że Jamajczyk zdenerwowany zaczął mu grozić, a wtedy mężczyźni z sąsiedniego stolika wyciągnęli policyjne legitymacje i zabrali George’a do aresztu. Pod zarzutem szantażu za kratami spędził kilka tygodni. Czeka na sprawę w sądzie. Dzięki temu nikt go z Polski nie wyrzuca. – To dziwny kraj – mówi. – Przecież to ja padłem ofiarą oszusta, który wykorzystał fakt, że w Polsce jestem nikim, więc każdy łajdak może traktować mnie jak śmiecia.

W takiej atmosferze policjant przy dworcu Stadion sięgnął po broń. Nie zabił przestępcy, ale nigeryjskiego handlarza, który stanął w obronie kolegi, gdyż uznał, że także czarni powinni mieć tu ludzkie prawa. I nadal nie wiadomo, dlaczego funkcjonariusz strzelił: ze strachu czy ze złości. – Postępowanie prowadzi prokuratura, żeby nikt nie mógł powiedzieć, że policja wypowiada się we własnej sprawie – mówi mł. insp. Mariusz Sokołowski, rzecznik komendanta głównego.– Policjant, który strzelał, przebywa na zwolnieniu lekarskim – dodaje pdinsp. Maciej Karczyński, rzecznik komendanta stołecznego. – Policjanci pojechali wtedy na interwencję, bo był sprzedawany nielegalny towar, a spotkali się z agresją. W państwie prawa nie może być sytuacji, że interweniujący policjant jest narażony na agresję. Nikt nie pojechał tam strzelać.

Tam, gdzie umarł Max, na latarni wisi tabliczka z nazwą: plac Maxwella Itoy. W tunelu zaschła parafina i napis na ścianie: „niech płoną znicze”, oraz zamazany, ale widoczny dopisek: „i komisariaty”. Koledzy Maxa zagadują przechodniów, czy może kupią dresy albo buty. Dzwonią do domów ze Skype’a i piszą e-maile: mówią prawdę, że tęsknią.

I kłamią, że Polska jest przyjaznym i cywilizowanym krajem, bo co mają powiedzieć?

Apel o abolicję

Organizacje pozarządowe zajmujące się pomocą dla obcokrajowców od dawna wnioskują o abolicję dla nielegalnych imigrantów. 10 czerwca 2010 r. sejmowa komisja mniejszości narodowych i etnicznych skierowała do ministra spraw wewnętrznych i administracji dezyderat w tej sprawie. Dotychczas przeprowadzono dwie akcje abolicyjne (w 2002 i 2007 r.), ale tak skonstruowano kryteria, że objęły zaledwie kilka procent zainteresowanych.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
O Polityce

Dzieje polskiej wsi. Zamów już dziś najnowszy Pomocnik Historyczny „Polityki”

Już 24 kwietnia trafi do sprzedaży najnowszy Pomocnik Historyczny „Dzieje polskiej wsi”.

Redakcja
16.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną