Niedawno do walki o wzrost PKB aktywnie włączył się Główny Urząd Statystyczny, który zadeklarował, że w myśl wytycznych UE, nakazujących uwzględnianie w PKB całej produkcji (także tej z nielegalnej szarej strefy), będzie do niego wliczał produkcję wytworzoną m.in. w sektorze przemytu, prostytucji i obrotu narkotykami. Idea wydaje się słuszna, bo skoro produkcję tę wyprodukowano, nie powinno się jej pomijać, zwłaszcza że ma ona stałych odbiorców i często powstaje z narażeniem zdrowia lub życia w skrajnie trudnych warunkach – po krzakach, piwnicach i na poboczach szos. Na razie jedyną instytucją, która poświęca tej produkcji uwagę, jest policja. Z jej ustaleń wynika, że produkcja ta idzie na całego, a producenci przeszli z fazy chałupnictwa i drobnej wytwórczości do fazy zorganizowanych struktur i konkurencyjnej walki na śmierć i życie przy użyciu najnowocześniejszego sprzętu.
Zdaniem ekonomistów, dzięki dostrzeżeniu przez GUS wysiłku tych ludzi, jest szansa na poprawę sytuacji makroekonomicznej. „W istotny sposób zwiększyłyby się rozmiary produkcji, a tym samym zmniejszył wskaźnik długu publicznego oraz deficytu sektora finansów publicznych” – stwierdził w „Pulsie Biznesu” wiceprezes Instytutu Badań nad Gospodarką Rynkową.
Szacuje się, że nielegalna produkcja stanowi dziś zaledwie ok. 1 proc. PKB, co pokazuje, że w sektorze tym jest jeszcze wiele do wyprodukowania. W nieoficjalnych rozmowach producenci przyznają, że daliby radę wytwarzać więcej, gdyby nie przeszkadzała im policja, z którą często trudno się dogadać. – Mamy dość ciągłych najść i bezprawia funkcjonariuszy, którzy każą się obsługiwać za darmo i poza kolejnością – żali się właścicielka agencji towarzyskiej w centrum stolicy. Nie ukrywa, że ona i koleżanki są tą sytuacją zmęczone i zdarza się, że pod koniec dnia ledwo ciągną, co wywołuje niezadowolenie klientów.
Producenci narkotyków narzekają na nieustanne problemy z sądami i prokuraturą. – Działania ludzi w tych instytucjach utrudniają robotę, powodują, że mamy coraz dłuższe przerwy w pracy, a linie produkcyjne trzeba stale przenosić z miejsca na miejsce. Niestety, państwo tę sytuację toleruje i nie robi absolutnie nic, aby ją zmienić – tłumaczy rozgoryczony diler z warszawskiej Pragi.
Zdaniem jego oraz kolegów z dzielnicy, to skandal, że ludzie kierujący ich na przymusowe bezrobocie (po którym powrót do pełnej zdolności produkcyjnej jest często niemożliwy ze względu na ostrą konkurencję w branży), sami w ogóle nie przyczyniają się do wzrostu PKB.
– Nie dość, że niczego sensownego nie produkują, to pensje, które pobierają, powodują tylko powiększenie dziury budżetowej do niebezpiecznych rozmiarów – przyznają.