Danych dotyczących wyłącznie klubów nocnych nie ma. Fakt, że większość ich właścicieli posiada też restauracje i dyskoteki (podobno tylko mając tak skomponowaną sieć można wyjść na swoje), oraz to, że część klubów w dzień działa jako restauracje lub bary, sytuuje je w branży HoReCa, zrzeszającej hotele, restauracje i kawiarnie. Przychody tego sektora rynku, według danych GUS, w 2000 r. wyniosły 15,38 mld zł, w 2005 r. – 20,77, zaś w 2009 r. – 20,70. Statystycznie wyliczone (raport IPSOS z 2005 r. zatytułowany „Gastronomia – HoReCa – On Trade – terra incognita?”) zainteresowanie klubem trwa 15 miesięcy; szukająca wciąż nowych wrażeń publiczność szybko się nudzi. Sami właściciele mówią o 2–3 latach, podczas których należy czerpać z klubu możliwie największe zyski. Na zmieniające się mody reagują zamykaniem klubu i otwieraniem go pod innym szyldem i w innym miejscu, z odpowiednio wielką pompą.
Klub zarabia głównie na sprzedaży alkoholu. W warszawskim Opera Club jego sprzedaż daje około 80 proc. zysku klubu. Dochód z jednego wieczora w klubie średniej klasy waha się od 4 do 14 tys. zł, w ekskluzywnych lokalach, w których klienci zamawiają drogi alkohol, rzadziej zaś najpopularniejsze piwo, zyski są oczywiście wyższe.
Badanie rynku klubów nocnych i oszacowanie jego wartości dodatkowo utrudnia obecność w nim szarej strefy: prostytucji i narkotyków. Internetowa mądrość głosi: „Nie ma wesela bez wódki, oglądania meczu bez piwa, a clubbingu bez narkotyków”. A ostatnio także coraz modniejszych dopalaczy. Co nie znaczy, że są do zabawy niezbędne.