Nie trzeba być znawcą przedmiotu, by uznać, że ma się do czynienia z arcycackami. W boksie Czecha Pavla Fencla na trzech szkolnych ławkach stoi dwupłatowiec Knoller C.II. W oryginale był samolotem zwiadowczym na wyposażeniu armii austro-węgierskiej i żywot miał dość krótki – po wypadku i śmierci dwuosobowej załogi jego produkcję zarzucono. Pavel zapatrzył się przed laty na jedyny zachowany do dziś egzemplarz – stacjonujący w praskim muzeum – i C.II doczekał się reinkarnacji, w wersji dziesięć razy mniejszej.
Tak musiał wyglądać oryginał, gdy wyjechał z fabryki: kadłub w czarno-zielono-niebiesko-kremowe plastry miodu, czarny krzyż na ogonie, drewniane śmigło, koła na szprychach, wsporniki rozpięte między skrzydłami, silnik z wygrawerowanym napisem Austro Daimler 1915. Na brzegu ławki Pavel przykleił kartkę z kategoryczną prośbą „Don’t touch!”, bo choć antyk wymaga respektu, to korci, by zakręcić śmigłem.
Po sąsiedzku inne dwupłatowce, myśliwce, samoloty komunikacyjne, akrobatyczne, odrzutowce. Historia lotnictwa w pigułce. W podobnym gronie spotykają się co rok. Na zmianę – na mistrzostwach Europy i świata modeli latających. Ostatnio w sierpniu na terenie Aeroklubu Częstochowskiego. Profil modelarza zawodowca: mężczyzna, umysł ścisły, żyłka techniczna, często na emeryturze, raczej bez uprawnień pilota, przy pierwszym kontakcie powściągliwy, lakoniczny, skupiony.
Modelarzem teoretycznie może zostać każdy, ale tego rodzaju zawody nie są już dla każdego. Pierwszy odsiew to krajowe kwalifikacje, bo występ pod narodową flagą jest dla wybranych, drugim – regulamin, w którym jasno napisano, że w najbardziej prestiżowej klasie F4C (sterowanych radiem) startują tylko rękodzieła. – Właściwie jedynym elementem, który można kupić, jest silnik – tłumaczy Marek Dąbrowski, wielokrotny mistrz Polski w F4C.