Joanna Cieśla: Bliscy części ofiar katastrofy smoleńskiej i przedstawiciele niektórych środowisk politycznych konsekwentnie domagają się budowy pomnika tych, którzy zginęli na pokładzie Tupolewa. Czy pomniki faktycznie pomagają zachowywać pamięć o osobach, którym są stawiane?
Tomasz Maruszewski: Tak, ale w sposób dość ogólnikowy i powierzchowny. Na warszawskim rondzie mamy pomnik Charlesa de Gaulle`a, ale mało kto pamięta, że był on politykiem, który w czasie II wojny światowej sprzeciwiał się rokowaniom z Niemcami, że był założycielem komitetu „Wolna Francja” i że jako prezydent oficjalnie uznawał polskie granice na Odrze i Nysie Łużyckiej. Ludzie pamiętają po prostu wysokiego prezydenta Francji, który powiedział, że trudno jest rządzić krajem, w którym jest 240 gatunków sera. Pomniki przedłużają właśnie tego rodzaju pamięć.
Co stwarza szansę, by miała ona inny charakter?
Na pewno formułą, która umożliwia szczegółową prezentację dorobku osób, są mauzolea – takie jak mauzoleum Lenina, czy egipskie piramidy - ale w przypadku, o którym rozmawiamy, ten pomysł, oczywiście, nie ma zastosowania. W Stanach Zjednoczonych po śmierci prezydenta Kennedy`ego 20 lat dyskutowano, w jaki sposób uczcić jego pamięć i dopiero po tym czasie uzgodniono, że właściwa będzie wystawa w muzeum. Amerykański badacz James W. Pennebaker zauważył zresztą, że te 20-30 lat to okres, po którym najczęściej dochodzi do różnych form upamiętnienia czy to traumatycznych, czy szczęśliwych wydarzeń w życiu społeczności.
Dlaczego potrzebne jest akurat tyle lat?
Bo mniej więcej po takim czasie można ocenić, które zdarzenia rzeczywiście były znaczące i spowodowały trwałe zmiany w strukturze i funkcjonowaniu społeczeństw; inne mogły być tylko wstrząsające czy traumatyczne, ale do takich zmian nie prowadziły. W Stanach Zjednoczonych do tej drugiej kategorii należą na przykład wojna koreańska i pierwsza wojna w Zatoce Perskiej. Rosjanie też mniej więcej po 20 latach upamiętniali wodzów rewolucji.
Jak w takim razie traktować dyskusję na temat jak najszybszego upamiętnienia ofiar katastrofy smoleńskiej?
Paradoksalnie, ten spór i jego temperatura może tej pamięci zaszkodzić. Im bardziej zażarcie ludzie dyskutują o jakimś zdarzeniu, tym szybciej pamięć o nim wygasa. Jeśli w tej dyskusji nie udaje się ustalić wspólnej dla całej społeczności opowieści o tym, co się stało, i ludzie zostają z różnymi wizjami wydarzeń, to pamięć o nich mniej więcej po 20-30 tygodniach blednie. Jeśli jednak uda się stworzyć taką wspólną opowieść, przetrwa znacznie dłużej.
Trudno mi wyobrazić sobie, by o takim wydarzeniu jak katastrofa smoleńska można było zapomnieć.
Będziemy pamiętać, że coś takiego się stało, ale – znów – bez szczegółów. Zapomnimy, na przykład, kto dokładnie, poza prezydentem, leciał tym samolotem, jakie były okoliczności.
Pojawił się też pomysł, by w ramach zachowania pamięci powołać fundację, która przyznawałaby stypendia, czy nagrody. Z perspektywy psychologii dobry to pomysł?
Gdyby taka fundacja przyznawała cykliczne nagrody i byłoby to odpowiednio nagłaśniane, to z pewnością lepszy pomysł niż pomnik. Pomniki poza tym, o czym mówiliśmy, mają tę wadę, że są stabilne – w pewnym momencie po prostu stają się elementem krajobrazu, który przestajemy zauważać. Powracające ceremonie – na przykład przyznawania stypendiów czyjegoś imienia – przyciągają naszą uwagę, a przez to odświeżają pamięć o ich patronach.
Tomasz Maruszewski - profesor psychologii, wykładowca Szkoły Wyższej Psychologii Społecznej, specjalizujący się w psychologii poznawczej, emocji i stresu.