Nie byłoby jej bez oddanych sprawie sponsorów i jurorów. Dotychczas wyłowiliśmy – wliczając tegorocznych laureatów – 196 pereł: osoby o niebanalnych osobowościach i wybitnie twórczych umysłach. Rozdysponowaliśmy bez mała 5 mln zł, traktując te pieniądze bardziej jako inwestycję niż gest charytatywny, choć towarzyszyło nam przekonanie, że to żaden wstyd udzielić młodym naukowcom wsparcia na trywialne cele – na buty dla dziecka, lodówkę, książki, na uwolnienie się od uciążliwych chałtur. Dekadę temu pozostanie po studiach w świecie nauki było decyzją nieomal heroiczną. Dziś jest nieco inaczej. Wielu spośród naszych laureatów przełamało stereotyp przymierającego głodem entuzjasty i bardzo sprawnie obraca się w międzynarodowym systemie grantów i stypendiów. Ale szkolnictwo wyższe wymaga generalnej naprawy, a na liście felerów o zasadniczym znaczeniu wciąż jest liczebna dysproporcja wykładowców akademickich w stosunku do studentów.
Jeśli świat nauki, ba, państwo chce poważnie odpowiedzieć na ambicję Polaków w dziedzinie wykształcenia, to najpierw trzeba wykształcić tych, którzy wykształcą następnych. Zauważyć ich, docenić, promować. To właśnie robiliśmy w ciągu minionych 10 lat. Portfel z zawartością 25 tys. zł to dar o niedługiej trwałości. Trwalsza, szczęśliwie, jest jego symboliczna wymowa. Z kontaktów z naszymi stypendystami wiemy, że największe znaczenie miało to, że stanęliśmy po stronie intelektu, pasji, odwagi myślenia. Po ich stronie.
POCZET LAUREATÓW 2010