W dawnej Polsce w uczcie wigilijnej brały udział zwierzęta. Bydłu i koniom wynoszono resztki wigilijnego jadła, pisze znakomity badacz staropolskiego obyczaju Jan Stanisław Bystroń. Wychodzono przed dom, żeby rozrzucić trochę jadła także wolnej zwierzynie – wilkom, wróblom.
Skąd się to wzięło? Pewno z czasów przedchrześcijańskich. Wierzono, że bydło tak nakarmione nie ulegnie urokom, a wilk zaproszony na Wilię podejdzie pod ludzkie siedziby tylko ten jeden raz w roku. Zapraszano nawet i mróz, bo Boże Narodzenie to święto jednoczące ludzi i przyrodę. No i dużo wróżono, co niesie nadciągający rok.
Niekoniecznie pod choinką, bo choinka jest stosunkowo nowym importem z Niemiec. Zwyczaj „drzewka” upowszechnia się u nas dopiero w XIX wieku, za pośrednictwem mieszczaństwa z niemieckimi korzeniami. Tak czy inaczej, mieszanka jest wyborna: elementy pogańskie, do których należy zapewne wybór daty 24 XII, zimowe zrównanie nocy z dniem, i sianko pod obrusem, wzięte z religii rolniczej, i elementy chrześcijańskie.
Wróżby nic nie przeszkadzały, jak nie przeszkadzają do dziś podczas Andrzejków. Widzimy tu, jak nakładają się na siebie kolejne warstwy kulturowe i jak stapiają się w atrakcyjną od stuleci całość.
Zwyczaje bożonarodzeniowe w Polsce
Boże Narodzenie, a ściśle kolacja wigilijna, w niemal niezmienionym scenariuszu, przetrwała upadki i odrodzenia państwa polskiego, republikę szlachecką, demokrację sanacyjną, okupacje, demokrację ludową. Wygląda na to, że nie zmoże jej też polska wersja „Merry Christmas”, mimo zmasowanego ataku reklam w TV i wszelkiego rodzaju tandety w supermarketach. Są tylko trzy tak odporne ewenementy w naszej polskiej kulturze – święta wielkanocne, Zaduszki i właśnie tradycje Bożego Narodzenia.