Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Rodźcie i sobie radźcie

Mamy wreszcie obiecującą ustawę o żłobkach

Jeśli na otwieranie żłobków zdecydują się gminy, będą mogły liczyć na dotację państwa pokrywającą połowę kosztów Jeśli na otwieranie żłobków zdecydują się gminy, będą mogły liczyć na dotację państwa pokrywającą połowę kosztów Laura Dwight / Corbis
Sejm zrobił wreszcie coś przełomowego dla młodych rodzin: uchwalił ustawę o żłobkach. Nie brakuje przeciwników prorokujących, że wynikną z tego same nieszczęścia.
Co roku rodzice stoją nocami w koszmarnych kolejkach, by zapisać dziecko do żłobkaULLSTEIN/BEW Co roku rodzice stoją nocami w koszmarnych kolejkach, by zapisać dziecko do żłobka
Ministerstwo Pracy pilnie poszukuje programów i pieniędzy unijnych, pod które można by podłączyć opiekę nad małym dzieckiemULLSTEIN/BEW Ministerstwo Pracy pilnie poszukuje programów i pieniędzy unijnych, pod które można by podłączyć opiekę nad małym dzieckiem

Na mało którą ustawę czekało tyle ludzi. Na przykład Monika Mierzejewska z Mrągowa, prawniczka z wykształcenia, szefowa działu z pościelą dziecięcą w stabilnej mazurskiej firmie produkującej kołdry. I matka odchowanej córki, którą zajmowała się babcia, więc na szczęście nie było żłobkowej potrzeby. Ale koleżanki i pracownice, które zostawały matkami, wypadały na lata z firmy i z rynku pracy. A Monika Mierzejewska ma temperament społeczniczki. Z walki o żłobek w Mrągowie zrobiła hasło w wyborach do samorządu i wygrała.

Niania z podziemia

Posłowie też byli w tej sprawie jednomyślni jak rzadko. Hasło: emerytury, odzew: żłobki. Mają załatwić trzy sprawy – przedłużenie pracy, szybszy powrót do pracy i przyrost naturalny. Czyli kluczowe kwestie dla systemu emerytalnego. Z wyjątkiem Anity Błochowiak z SLD wszyscy zagłosowali za. Liczby robiły wrażenie: mamy w Polsce 1,2 mln maluchów poniżej trzeciego roku życia i tylko 165 żłobków w rejestrze Ministerstwa Zdrowia. Co roku rodzice stoją nocami w koszmarnych kolejkach, by zapisać dziecko do żłobka. I wyznają potem do kamer, że po całej nocy spędzonej na mrozie są na liście rezerwowej, w drugiej setce chętnych na 30 miejsc. A gdy już komuś dziecko udało się zapisać, spędzało w żłobku średnio 176 dni. I stawało się na tyle duże, że musiało już iść do przedszkola i znów trzeba było zdobywać mu miejsce.

A nowe żłobki nie powstawały, bo w myśl obowiązującego prawa podlegały tym samym rygorom formalnym co szpitale. Musiały mieć specjalne windy dla niepełnosprawnych, schody o odpowiednim kącie nachylenia stopni, kuchnie na miarę oczekiwań sanepidu względem zbiorowego żywienia w środowisku zakaźnym. Jedyne, co jeszcze dało się otwierać, to działalność gospodarczą opieka nad dziećmi typu klubik. Ale półdziko, w niepewności – bo z powodu braku kontroli rodzice mogli liczyć jedynie na własną spostrzegawczość i wymianę zdań w Internecie. I drogo – średnio 800 zł miesięcznie, a w największych miastach ceny wyraźnie przekraczały 1 tys. zł.

Najczarniej rzecz miała się z rynkiem opiekunek. 30 tys. osób pracujących bez umów, a więc bez szans na urlop, opiekę zdrowotną czy emeryturę. Żeby wyprowadzić ten zawód z podziemia, w 2006 r. posłowie wręcz zaszarżowali i wprowadzili przepis, dzięki któremu rodziny mogły odpisywać pełne wydatki na opiekunkę od dochodów. Ale jakoś nie chciały. Bo w zamian za ulgę musiałyby prowadzić rejestr czasu pracy opiekunki, szkolić ją w BHP, co miesiąc stać w kolejce w ZUS, płacić chorobowe, słowem – dopełniać wszystkiego, co wiąże się ze statusem pracodawcy. Zawarto 200 legalnych umów na całą Polskę, po czym ulga została zlikwidowana.

Rozwiązania do wyboru

W uchwalonej z początkiem 2011 r. ustawie znalazły się i opiekunki, i żłobki, ale też parę innych ciekawych rozwiązań. Otworzyć żłobek (pracujący do 10 godz. dziennie, dłużej – w uzasadnionych przypadkach) albo klub malucha (do 5 godz. dziennie) będzie mógł każdy obywatel niekarany za przestępstwo umyślne, jeśli wpisze się do rejestru, zapewni dzieciom odpowiednie warunki, możliwie najbardziej zbliżone do domowych, zatrudni osoby (siebie też) z odpowiednim wykształceniem lub skończonym specjalnym kursem oraz zgodzi się na nadzór ze strony gminy.

Jeśli na otwieranie żłobków zdecydują się gminy, będą mogły liczyć na dotację państwa pokrywającą połowę kosztów. A nawet 70 proc., pod warunkiem, że przystąpią do jakichś rządowych programów, o których jednak na razie nic nie wiadomo. Na 2011 r. rząd wyasygnował na rozwiązania zawarte w ustawie 51 mln zł, w części z pieniędzy zabranych partiom politycznym. Nie tak wiele, zważywszy że wystarczy to na opłacenie rocznego pobytu w żłobku dla niespełna 4 tys. dzieci (spośród, przypomnijmy, 1,2 mln maluchów). Ministerstwo Pracy pilnie poszukuje więc programów i pieniędzy unijnych, pod które można by podłączyć opiekę nad małym dzieckiem, licząc, że gminy już się nauczyły, jak sobie z tym radzić, ćwicząc od lat na przedszkolach.

Wszystkie istniejące dziś działalności gospodarcze opieka nad dziećmi mają trzy lata na dostosowanie się do warunków zawartych w ustawie i wpisanie się do rejestru.

Ale w ustawie zapisano też – jako się rzekło – inne propozycje. Jeśli nie żłobek – może być dzienny rodzic. Ktoś zatrudniony przez gminę, komu dowiezie się pod opiekę swoje dziecko. –To rozwiązanie idealne dla tych, którzy realizują się w opiece nad własnymi dziećmi w domu, a jednocześnie muszą zdobyć jakieś źródło dochodu – mówi posłanka Ewa Drozd, która pilotowała tę ustawę w komisjach i przedstawiała w Sejmie jako poseł sprawozdawca. – Mogą zostać dziennym rodzicem dla swoich i cudzych dzieci.

Dzienny rodzic weźmie pod opiekę maksymalnie do pięciorga dzieci starszych, troje młodszych lub niepełnosprawnych, wliczając ewentualne własne. W danej gminie zostaną zatrudnieni tylko ci, którzy wygrają rozpisany przez tę gminę konkurs.

Kolejna możliwość to zatrudnienie niani. Formalności, które będzie musiał wziąć na siebie rodzic, ograniczą się do zgłoszenia zawartej umowy do ZUS. Ten zaś opłaci z budżetu państwa składki za rodzica (choć nie zapewni niani płatnego zwolnienia i urlopu). – Staraliśmy się, żeby ustawa dawała rozwiązania różnorodne i elastyczne – tłumaczy Ewa Drozd. – Zamiast coś komuś narzucać, dajemy mu wybór. Pozwalamy każdemu znaleźć dla siebie rozwiązanie, które pasuje najlepiej do jego możliwości, sytuacji i poglądów. A ja, jako była dyrektorka przedszkola z ponad 25-letnim stażem w pracy z dziećmi, wierzę w rodziców. Że jeśli tylko będą mieli z czego wybierać, to wybiorą właściwie, z korzyścią dla swojej rodziny i dla dziecka.

Rzecznik praw dziecka chwali, że nawet jeśli ustawę można by jeszcze udoskonalać, to nowe rozwiązania mają zasadniczą zaletę: poprawiają bezpieczeństwo dzieci i dają większe poczucie bezpieczeństwa ich rodzicom. Ci w końcu oddadzą dziecko komuś sprawdzonemu przez gminę, a nie do miejsca z ogłoszenia na słupie. Być może nawet łatwiej będzie wyłapać na czas patologie. Na przykład przypadki zaniedbywania malucha przez rodzinę. I starać się temu przeciwdziałać.

Ale najważniejsze, że wprowadzone rozwiązania, gdy już zostaną przetestowane, w przyszłości można zastosować także w innych sytuacjach życiowych, które stają się chlebem powszednim tysięcy rodzin. Na przykład dla zorganizowania opieki nad osobami przewlekle chorymi otępiennie, gdy bliskimi trzeba zajmować się jak dziećmi, tyle że niekiedy przez 20 lat. – Te rodziny, pozostawione bez wsparcia, nie są dziś w stanie pogodzić sprawowania opieki z pracą zawodową – mówi Agnieszka Kozłowska-Rajewicz, założycielka i przewodnicząca parlamentarnego zespołu Rodzina 2030. – Choroba niszczy więc całą rodzinę psychicznie i fizycznie, wypala i wpędza w biedę. I trzeba znaleźć jakieś rozwiązanie tych problemów.

Zwłaszcza że liczba starszych, potrzebujących opieki Polaków i maluchów do lat trzech już się prawie zrównują. Tych prawdziwych starszaków przybywać będzie dużo szybciej.

Zwolennicy: wielka szansa

Ustawa żłobkowa wydaje się nowoczesna także w warstwie mentalnej. Bo kładzie nacisk na edukację maluchów (oraz ich rodziców), a nie tylko na sprawność i bezpieczeństwo ich przechowywania. – Mózg ludzki nigdy później nie ma już takich możliwości rozwoju jak w pierwszych 3–4 latach życia – tłumaczy Teresa Ogrodzińska z Fundacji Komeńskiego, od lat otwierającej w Polsce małe, alternatywne przedszkola. (Liczyłaby teraz zwłaszcza na powstawanie klubów dziecięcych). – Odpowiednia stymulacja w tym okresie pozwoli rozwinąć cały potencjał człowieka, a jej brak te szanse mocno ograniczy. Zwłaszcza w przypadku dziecka zagrożonego wykluczeniem, dla którego dobry żłobek jest nie do przecenienia.

Uzbrojony w wiedzę z psychologii rozwojowej opiekun ma wspierać rodzica i dzielić się z nim wiedzą, jednak mamie i tacie pozostawiono prawo wyboru metod wychowawczych. W ustawie zapisano też wprost, że rodzic będzie mógł uczestniczyć w zajęciach dziecka w żłobku i klubiku. Na wszelki wypadek, żeby nie powielać dawnych błędów. Bo gdy parę lat temu w całej Polsce tworzono małe wiejskie przedszkola, w zamyśle integrujące i angażujące rodziców, żądano od nich aktualnych badań sanitarnych. – Rodzice, nawet w najmniejszych ośrodkach, bardzo chcą pomagać dzieciom w lepszym starcie. Chcą uczyć się choćby tego, jak się z nimi bawić, tak by były to zabawy rozwijające – mówi Teresa Ogrodzińska.

Z badań wynika, że większość matek opiekujących się małymi dziećmi spędza z nimi czas głównie w domu. Im niższy ich status społeczny, tym tego czasu sam na sam jest więcej. Lecz zwykle – przed telewizorem. Zabójczym dla mózgu malucha poniżej dwóch lat.

Przeciwnicy: jawny gwałt

A jednak jeszcze przed głosowaniem ustawy do marszałka Sejmu i premiera dotarł list. Fundacja ABCXXI – Cała Polska czyta dzieciom zaprotestowała przeciw „jawnemu pogwałceniu interesu dzieci w imię zaspokajania potrzeb rodziców”.

Świadomość rodziców, pisano w liście, oraz ich priorytety na tym etapie budowania rodziny (praca zawodowa, spłacanie kredytów za mieszkanie, samochód itp.) mogą być jawnie sprzeczne z dobrem dziecka, a mądre państwo powinno temu przeciwdziałać. Irena Koźmińska, szefująca fundacji, podpisana pod listem, tłumaczy, że pobyt w żłobku po prostu uniemożliwi dziecku i matce prawidłowe nawiązanie więzi, bo odrywanie dziecka od rodzica i pozostawianie samemu sobie, bez pomocy, zabija w dziecku poczucie bezpieczeństwa, kluczowe z punktu widzenia rozwoju. I dodaje, że dla niej inwestowanie w żłobki równa się konieczności inwestowania w zakłady karne i szpitale psychiatryczne, bo to pokolenie nie wyrośnie zdrowe. Fundacja domagała się, aby wyrzucić projekt ustawy żłobkowej do kosza.

Z teorią więzi – to wszystko prawda. I warto, żeby rodzice mieli wiedzę na ten temat. Choć można by jeszcze dodać, że na poziomie budowy mózgu najważniejsze rzeczy w tej kwestii dokonują się do czwartego miesiąca życia dziecka – a to akurat tyle, ile trwa urlop macierzyński. Że czas, jaki rodzic poświęca dziecku, jest bardzo ważny, ale dziecko może też zachować poczucie bezpieczeństwa, jeśli zna opiekuna zastępczego i go lubi. I jeśli jest kochane i akceptowane przez matkę, ale nie tylko matkę.

Oczywiste też, że żłobek nie jest przymusowy. Różnice między dziećmi są na tyle duże, że jednego nie sposób będzie posłać ani do żłobka, ani do przedszkola, a inne się tam łatwo odnajdzie. Sprawą rodziców będzie, żeby to zauważyć. Zwykle jednak roczne dziecko jest już gotowe, by pójść w świat na część dnia.

List fundacji poparły budzące zaufanie instytucje: Polskie Towarzystwo Pediatryczne, Polskie Towarzystwo Psychiatryczne i krajowy konsultant psychiatrii dzieci i młodzieży prof. Irena Namysłowska. Każda z organizacji dodała własne, nieraz gorące od emocji spostrzeżenia o spychaniu interesów dzieci na ostatnie miejsce, po rodzicach, przemyśle, gospodarce. – Teraz będziemy więc walczyć na poziomie Senatu – deklaruje Irena Koźmińska. – Dotarliśmy już do Włodzimierza Cimoszewicza, który wydaje się przekonany. Zgodę na spotkanie udzieliło kilku innych senatorów oraz pani prezydentowa. Pan prezydent zadeklarował, że chce być platformą, na której obie strony będą mogły dyskutować o żłobkach.

Materia jest delikatna, argumenty fundacji podawane obrazowo. A więc: że maleńkie istoty są bladym świtem przemocą wyrywane z łóżeczek. Że niewiarygodnie ogromne jest cierpienie tych istot oderwanych od matek. Temat przeniósł się do Internetu. Monika Mierzejewska, cytowana już prawniczka społeczniczka z Mrągowa, wpadła w przerażenie. – Skontaktowałam się z fundacją, dostałam od nich komplet materiałów. Poczułam ścisk w żołądku. Pomyślałam, że jednak zrobiłam błąd, forsując ideę żłobka. Dziś mówi: żłobka chyba nie chcę, ale co ma być w zamian? Musi to wszystko od nowa przemyśleć.

Pokolenie z lęków

Monika Mierzejewska mówi o sobie, że jest z pokolenia zerwanego łańcucha. Przeciwnie niż dzieci w kulturze Indian, opisane w jednej z najważniejszych, jej zdaniem, książek o wychowaniu „W głębi kontinuum”. Tam jakieś specjalne zasady wychowawcze nie istnieją, wszystko dzieje się wręcz mimochodem, w bliskości i w wolności jednocześnie – ale z pokolenia na pokolenie tak samo. Tutaj co pokolenie to inna teoria wychowania. Rodzicom dzisiejszych młodych rodziców wkładano do głów teorie o karmieniu na gwizdek i szkodliwości noszenia na rękach, które potem okazały się nic niewarte, podobnie jak całe betonowe położnictwo. Ale niejeden młody rodzic i tak dostaje na starcie pakiet takich starych dobrych rad. To im nie ułatwia życia w nowej roli.

Poza tym, skoro współcześni młodzi rodzice sami zostali wychowani w epoce żłobków przemysłowych, może cierpią na owo zerwane poczucie bezpieczeństwa? Może go potrzebują bardziej niż jakiekolwiek inne pokolenie?

Trafili tymczasem na epokę lęku. Zygmunt Bauman przekonuje, że jesteśmy w momencie przełomu; tak jak kiedyś skończyła się epoka rolnicza, a zaczęła przemysłowa, tak teraz i ta się kończy, ale nikt nie wie, co będzie dalej. Prof. Bohdan Wasilewski z warszawskiego Instytutu Psychosomatycznego dodaje, że w momentach przełomu epok pleniły się depresje. Teraz też.

Wydaje się, że ci, którzy obecnie wchodzą w dorosłe życie i stają się rodzicami, poczucia bezpieczeństwa nie mają wcale. Boją się. Boją się, że jeśli któreś z dwojga straci pracę, to będzie katastrofa. Aż jedna trzecia pracujących na pełnych etatach w Polsce żyje poniżej minimum socjalnego. Lepiej płacą korporacje, średniakom trochę ponad 2 tys. zł na rękę, ale traktują ludzi jak towar z dość krótkim terminem ważności i zwykle zarządzają ich strachem.

Pokolenie młodych rodziców żyje w strachu kredytowym. Ich mieszkania są często dramatycznie obciążone hipotecznie. Ale nie mieli alternatywy. Fakt, mieszkania może teraz wydają się ponad stan, może trzeba było poprzestać – jak rodzice – na dwóch pokojach z kuchnią, a wzięło się trzy. Ale decyzje sprzed kilku lat były w sumie racjonalne, jeśli dodatkowe 10 m kw. do życia oznaczało jakieś 100 zł różnicy w wysokości raty. Teraz widać, jak wielu padło ofiarami Franka Sz. – jak to już się przyjęło mówić. Gdy brali swoje kredyty we frankach szwajcarskich, rata mogła być nawet o połowę niższa niż w złotych; doradcy przekonywali, że po wejściu Polski do strefy euro nasza waluta będzie się już tylko umacniać. Ale pojawił się globalny kryzys. Z wejściem do strefy euro rzecz nie jest już tak oczywista. Złoty słabnie. To właśnie owo ledwie startujące do życia pokolenie jest dotknięte bodaj najboleśniej konsekwencjami kryzysu.

Część tego pokolenia ma za sobą wyjazd za granicę, do pracy. Wróciła z jeszcze mniejszym poczuciem bezpieczeństwa. Skończyły się już czasy, gdy jednym wyjazdem można było zarobić na mieszkanie. A szok, spowodowany wpadnięciem z jednej kultury w drugą, się nie kończy. Psychologowie kultury od lat alarmują: to tykająca bomba.

W dodatku to pokolenie wie już z mediów i z doświadczeń starszej generacji, że zaraz będzie musiało organizować starość rodzicom. Którzy będą żyć coraz dłużej i nie utrzymają się ze swojej emerytury. Słyszy też, że o swoje własne emerytury ma zatroszczyć się dzisiaj, bo państwo im nie pomoże.

No i koniecznie ma rodzić dużo dzieci.

Kobieta z projektem

A w tym wszystkim jest jeszcze emancypacja kobiet, u nas trochę spóźniona. Prof. Theodore Roszak z Uniwersytetu Harvarda pisze, że właśnie nadszedł czas buntu kobiet. Przez lata system opieki bazował na rodzinie, czyli na nieodpłatnej i w gruncie rzeczy niewolniczej pracy kobiet (nawet jeśli był to niewolnik zadowolony). Teraz w role babć i opiekunek starych rodziców wpychane jest pokolenie, które bunt ma we krwi. Ma za sobą rewolucję obyczajową lat 60. Te babcie już nie chcą niańczyć wnuków. Podobnie dotkliwie odczuwana jest rola niewolnic własnych rodziców.

W Polsce tymczasem dorosło pierwsze pokolenie córek, których rodzice (80 proc. tak deklarowało) uważali za oczywiste, że w ich edukację należy inwestować tak samo jak w synów, a może jeszcze więcej. Mają więc wykształcenie (statystycznie lepsze od mężczyzn) i własne ambicje zawodowe. I tego nie da się już zatrzymać. Nawet macierzyństwo traktują one coraz częściej jak nowy wielki projekt. Być może – najważniejszy w życiu.

Kobiety z młodego pokolenia świetnie radzą sobie na rynku pracy. Dopóki nie urodzą. Nie ma złudzeń: pracodawcy nie kochają młodych matek, które przepadają im w pieluchach na długie miesiące czy lata. Oni też chcą mieć poczucie bezpieczeństwa, że pracownica, w którą zainwestowali, szybko wróci, będzie w zespole. Oczywiście, można wydłużać ustawowe urlopy, gwarantować kobietom przywileje, zmuszać pracodawców do nowych, niekiedy utopijnych zobowiązań, w rodzaju elastycznego czasu pracy (wszędzie tam, gdzie to możliwe, i tak obowiązuje) czy gwarancji powrotu na to samo stanowisko po kilku latach (gdzie taka firma, która przez kilka lat nie zmienia struktury?). Jest granica świadczeń i ulg, poza którą system zaczyna działać przeciwko matkom. Sposobów na to, jak się pozbyć pracownika-kłopotu, zawsze będzie więcej niż paragrafów w kodeksach.

Dziś, jeśli kobiety obijają się o tzw. szklany sufit, to często właśnie jako matki. Autorzy protestu przekonują, że to wręcz nieetyczne mówić w kontekście ustawy żłobkowej o prawach kobiet, bo to będzie kosztem praw ich dzieci i ich szans na przyszłość. Ale dlaczego nie mówić o wyrównywaniu szans pokolenia młodych rodziców?

Państwo z rolą

Rolą każdego państwa jest wyrównywać szanse. Dziś – także pomóc rodzicom, by uporali się z ich szczególnie trudną rzeczywistością. Jakoś zaasekurować albo przynajmniej wywołać w nich przekonanie, że są rozwiązania. Że jeśli tylko poszukają, spróbują poradzić sobie z życiem – nawet jeśli ich ono przerasta – państwo ich w tym wesprze.

System, który wprowadza ustawa, oparty jest na bardzo ważnej zasadzie: zaufania do rodziców. To nie państwo, ale oni sami będą decydować, co dla ich dzieci jest najlepsze. W protestach przeciw ustawie, motywowanych słuszną troską o psychiczne zdrowie dzieci, tli się założenie przeciwne – że rodzice rodzą, a potem chcą, żeby ktoś inny sobie z problemem radził. Tak nie jest. W większości młodzi rodzice są dojrzałymi ludźmi, którzy do rodzicielstwa podchodzą rozumniej i odpowiedzialniej niż przed laty. Ustawa żłobkowa nie zobowiązuje państwa do wyręczania ich w tej roli. Przeciwnie, państwo powinno teraz mniej przeszkadzać.

Przyjęte przez Sejm rozwiązania mogą być swego rodzaju prototypem, początkiem autentycznego systemu wsparcia dla rodziny. W opiece nad dziećmi, ale też ludźmi chorymi czy niedołężnymi. Ale – jak widać – wcale nie musi się to udać.

Polityka 03.2011 (2790) z dnia 14.01.2011; Raport; s. 26
Oryginalny tytuł tekstu: "Rodźcie i sobie radźcie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Kaczyński się pozbierał, złapał cugle, zagrożenie nie minęło. Czy PiS jeszcze wróci do władzy?

Mamy już niezagrożoną demokrację, ze zwyczajowymi sporami i krytyką władzy, czy nadal obowiązuje stan nadzwyczajny? Trwa właśnie, zwłaszcza w mediach społecznościowych, debata na ten temat, a wynik wyborów samorządowych stał się ważnym argumentem.

Mariusz Janicki
09.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną