Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Kapitan na cumie

Kapitana Baranowskiego gra z „Chopinem”

Krzysztof Baranowski z modelem „Poloneza”, 2009 r. Krzysztof Baranowski z modelem „Poloneza”, 2009 r. Tomasz Paczos / Forum
Dla Krzysztofa Baranowskiego, słynnego żeglarza i medialnej gwiazdy, ten rejs „Chopina” miał być wielkim powrotem. Tym razem jednak nie tylko wiatry przestały mu sprzyjać.
Kapitan Krzysztof Baranowski wraca z rejsu dookoła świata, 1973 r.Jan Morek/Forum Kapitan Krzysztof Baranowski wraca z rejsu dookoła świata, 1973 r.
Żaglowiec „Fryderyk Chopin” na kotwicowiskuPiotr Apolinarski/Forum Żaglowiec „Fryderyk Chopin” na kotwicowisku

Na swoim blogu Krzysztof Baranowski odnotował 11 stycznia 2011 r. wejście żaglowca „Chopin” na dok stoczni w Falmouth, czyli początek remontu. Armator statku koszt szacuje na 158 tys. funtów (ponad 700 tys. zł) i zakłada, że naprawa potrwa 8 tygodni. Kilka dni wcześniej Małgorzata Wirtek, przedstawicielka armatora, Europejskiej Wyższej Szkoły Prawa i Administracji (z siedzibą w Warszawie), zadeklarowała, że szkoła remont sfinansuje. Przynajmniej na razie, dopóki nie wyjaśni się sprawa z PZU, który wypłaty odszkodowania wstępnie odmówił.

Na swojej stronie Krzysztof Baranowski obiecuje: „Po tym czasie gimnazjaliści będą mogli wrócić na żaglowiec”. Zapowiada jednak, że tylko po to, by przyprowadzić go do Szczecina. Za Atlantyk popłyną prawdopodobnie dopiero jesienią. – Krzysztof miał pecha i bardzo mi go żal. Bo idea wspaniała – mówi Grażyna Murawska, emerytowana dziennikarka, od pół wieku pisząca o żeglarstwie i żegludze. Rejs żaglowca miał być wielkim powrotem Krzysztofa Baranowskiego, który nie chce się zadowolić rolą legendy. I którego bujny życiorys jest z tym statkiem wyjątkowo silnie związany.

Gwiazda z misją

„Dziennik pokładowy” – blog na prywatnej stronie internetowej Krzysztofa Baranowskiego – otwiera lakoniczne zdanie pod datą 31 maja 2009 r.: „Najwyższa pora coś zmienić”. A następnego dnia: „To tak, jakbym zaczynał nowe życie. Uruchamiam SZKOŁĘ POD ŻAGLAMI w nowym wcieleniu”. 25 czerwca 2009 r. idea zaczęła nabierać kształtów: „Projekt nazywa się Dookoła świata za pomocną dłoń i jest przeznaczony dla 14-latków, czyli uczniów I klasy gimnazjum. Za rok mają szansę popłynąć ze mną (lub z innym kapitanem) w daleki rejs. Wstępny warunek eliminacji – pomoc niesiona innym”. W jakiejś mierze to powrót do projektu, któremu Baranowski patronował w latach 80. na „Pogorii”.

Jest 2010 r. Kapitan bezpłatnie uzyskuje statek od armatora (od 2000 r. jest nim wspomniana warszawska uczelnia; w grudniu 2010 r. spłaca Kredyt Bankowi ostatnią ratę z sumy 550 tys. dol.), na sfinansowanie wyprawy zdobywa pieniądze od sponsorów (m.in.: Inco Veritas SA, Wierzowiecki Group z Poznania).

5 października 2010 r. „Chopin” wyrusza z Gdyni. 10 dni później, ze Stavanger, Baranowski wraca do kraju, żegnany przez młodą załogę i kadrę. W telewizji opowiada o rejsie. Jarosław Kuźniar z TVN24 żartuje, że kapitan we właściwym momencie poleci na Karaiby. – Kris zawsze miał parcie na szkło – opowiada kpt. Adam Kantorysiński, któremu zdarzało się pływać z Baranowskim. – Potrafił na wracający statek jechać do Kopenhagi, by go wprowadzić do Szczecina i udzielić wywiadów. To człowiek bardzo ambitny, nie chce zniknąć z pola uwagi.

Miał tyle osiągnięć, że koledzy go przestali lubić – mówi Grażyna Murawska. – Wciąż bije się o pierwszoplanową pozycję, jest wojownikiem urodzonym. A na żeglarskich spędach już się liczą inni, dużo młodsi. Żeglarstwo też wygląda zupełnie inaczej. Jachty są na guziczki. Siła fizyczna i inteligencja stają się mniej ważne.

Baranowski potwierdza: – Swoje życie przeżyłem, ale nie chcę być na emeryturze. Mam misję do spełnienia.

Znakomity żeglarz, nieprzeciętny talent medialny, mistrz marketingu – najczęściej właśnie te określenia padają w żeglarskim środowisku. Potem rozmówcy zwykle się zapowietrzają. Niektórzy w ogóle nie chcą rozmawiać. Marek Kleban, dyrektor biura Sail Training Association Poland w Gdyni, armatora żaglowca „Pogoria”, też jest lakoniczny: – Człowiek, który jest wielki, a byłby jeszcze większy, gdyby umiał współpracować z ludźmi. Ostatniej konstatacji rozwijać nie chce.

Urodzony w 1938 r. we Lwowie, młodość spędził Baranowski we Wrocławiu. Z wykształcenia jest inżynierem elektronikiem (po Politechnice Wrocławskiej) oraz dziennikarzem (po Studium Dziennikarskim UW). Pierwszy rejs odbył z dziadkiem na Mazurach, na kajaku, pod żaglem zrobionym z koca. Jedyne w życiu lanie dostał za pływanie tratwą po Odrze. Do klubu żeglarskiego zgłosił się jako 14-latek. Klub był akademicki, więc nie został przyjęty. Nie odpuścił. Zaangażował się w remontowanie jachtów i zapracował na członkostwo.

W 1965 r. na „Śmiałym” popłynął w rejs dookoła Ameryki Południowej. Jako kucharz. Gotować nie lubił, ale to była jedyna nieobsadzona jeszcze funkcja w tej wyprawie; rejs opisał w książce „Kapitan kuk” (1968 r.). Kilka lat później przyszła pora na samodzielne wyczyny sportowe. W 1973 r. został drugim Polakiem (po Leonidzie Telidze), który samotnie opłynął kulę ziemską, i drugim, po „Darze Pomorza”, kaphornowcem. W latach 1999–2000 odbył jeszcze jeden okołoziemski rejs, inną trasą niż poprzednio.

Sławny stał się dzięki samotnej żegludze, ale także kilkunastu książkom o łącznym nakładzie ponad milion egzemplarzy i programom telewizyjnym dla młodzieży. Inny żeglarz Adam Jasser wymyślił w 1971 r. Bractwo Żelaznej Szekli. Robiło ono w telewizji własną audycję „Latający Holender”. W 1980 r. dla Bractwa na zamówienie Radiokomitetu zbudowana została barkentyna „Pogoria”. – Powstała dzięki temu, że Krzysztof był pupilkiem Macieja Szczepańskiego – relacjonuje Grażyna Murawska. Potem, na fali solidarnościowej rewolucji, gazety wypisywały bajki o luksusach i dziwach znajdujących się jakoby na „Pogorii” (stajnia dla koni wyścigowych, arcydzieła Malczewskiego). Według tych opowieści jednostka miała być prywatnym jachtem wszechwładnego wówczas prezesa TVP. Krzysztof Baranowski został pierwszym kapitanem żaglowca. W 1983 r. popłynął z pierwszą grupą młodzieży. Młodzi występowali tu w podwójnej roli – załogantów oraz uczniów, bez taryfy ulgowej przerabiających program szkoły średniej.

Żeglarz i posiadacz

Kapitan Baranowski stworzył dla Szkoły pod Żaglami własny mit założycielski: roczny rejs, który odbył ze swoją rodziną, by zrekompensować żonie i dzieciom rozłąkę z okresu samotnej żeglugi dookoła świata. Dla Jasia i Małgosi rodzice prowadzili nauczanie domowe – opowiada Agnieszka Leśna, która pracuje nad doktoratem z tzw. pedagogiki przygody. Popłynęli przez Atlantyk i wzdłuż wybrzeży Ameryki na „Polonezie”, którym wcześniej Baranowski opłynął glob. Plonem jest książka „Dom pod żaglami” (1980 r.).

U schyłku komuny coraz trudniej było o pieniądze na żeglowanie. „Pogoria” musiała zarabiać w czarterach. W 1989 r. Baranowski założył fundację Międzynarodowa Szkoła pod Żaglami. Zlecił budowę brygu „Fryderyk Chopin”. Od sponsorów dostał blachy, płótno, silniki, na wykonawstwo zaciągnął kredyt. W 1992 r. statek był gotowy. Ale biznesplan zawiódł. Trzy lata później fundacja splajtowała, a „Chopina” na poczet długu zajął Kredyt Bank. Żaglowiec trochę stał, trochę pływał. W 2000 r. bank sprzedał go Europejskiej Wyższej Szkole Prawa i Administracji w Warszawie. Rektorem jest tam prof. Jerzy Wiatr, kanclerzem i współzałożycielem dr Dariusz Czajka, były sędzia, specjalista od upadłości, który w 2004 r. stanął przed sądem dyscyplinarnym z powodu łączenia działalności sędziowskiej z biznesową. Czajka jako młody człowiek był załogantem Baranowskiego na „Zewie Morza”. – Baranowski pracował nad nim, żeby kupił „Chopina” – wspomina Adam Kantorysiński, który najpierw dla banku, później do 2006 r. dla EWSPiA, na zmianę z kpt. Ziemowitem Barańskim dowodził jednostką.

„Chopin” latem zarabiał, pływając z turystami, amatorami nurkowania po ciepłych morzach. Poza sezonem pływał z młodzieżą, odpłatnie, ale bez nastawienia na zysk. Baranowski tymczasem w różnych wywiadach snuł marzenia o budowie kolejnego żaglowca – „Polonii”. Pokazywał gotowe projekty. Posiadanie żaglowca to chyba jego kolejny nienazwany nałóg.

Lata 2005–09 wypełniło mu redagowanie „Jachtingu”. Jako naczelny trochę zamieszał w żeglarskim światku, ustanawiając nagrodę Jachtsmen Roku. Odczytano to jako próbę konkurencji z przyznawanym w Gdańsku Rejsem Roku, nagrodą mającą ponad ćwierć wieku tradycji. Gdy jury Rejsu najwyższy laur przyznało kpt. Joannie Pajkowskiej, „Jachting” uhonorował skonfliktowaną z nią Nataszę Caban. – Niech będzie konkurencja – mówi Baranowski. – Wręczali ten Rejs Roku w piątek wieczorem, kto na to dojedzie do Gdańska? To powinna być promocja żeglarstwa.

W 2009 r. po rozstaniu z „Jachtingiem” pozostała mu tylko świeżo założona fundacja Szkoła pod Żaglami Krzysztofa Baranowskiego. To pod jej szyldem zorganizował na „Chopinie” pechowy rejs – nagrodę dla młodzieży.

Połamane maszty

Gdy 29 października 2010 r. żeglujący z młodzieżą „Chopin” stracił oba maszty podczas sztormu, próżno było szukać na blogu Baranowskiego zapisków. Dopiero 6 listopada 2010 r. pojawiła się lakoniczna notatka, że wyręczyły go media, więc nie ma co wracać do sprawy. – Kiedy widzę, że tracę go po raz kolejny, to mi się przypomina, jak traciłem go po raz pierwszy – mówi o „Chopinie”. Choć tym razem to nie on jest armatorem, staje jednak na pierwszej medialnej linii. Przekonuje opinię publiczną, że trzeba pomóc, by dzieciaki mogły kontynuować wymarzony rejs. Mowa jest o błyskawicznym remoncie, o dwóch tygodniach, a młodzież mogłaby nawet przeczekać ten okres w Anglii. Fachowcy, w tym Adam Kantorysiński (jego syn płynie w załodze „Chopina” jako bosman), widzą, że nie da się naprawić „Chopina” na łapu-capu.

Jolanta Modelska, emerytowana nauczycielka historii, która dyrektorowała kilku szkołom organizowanym na „Chopinie” przez EWSPiA, nie znała kpt. Baranowskiego osobiście. Gdy dowiedziała się o rejsie, zgłosiła akces. Teraz mówi, że obraz sławnego żeglarza jej się odbrązowił. Gdy dobili do Falmouth, powiedziano im, że schodzą na ląd na dwa dni. Więc zabrali ze sobą niewiele. A potem pobyt się przedłużał. Bez podręczników trudno było prowadzić lekcje. Bardzo pomógł menedżer hotelu – załatwił ze dwa razy lekcje w angielskiej szkole i salę gimnastyczną, za darmo autokary, żeby dzieciaki mogły gdzieś pojechać. – Kapitan Baranowski przyjechał z panem Czajką dosłownie na chwilę – relacjonuje Modelska. Uważa, że dzieci potraktowano instrumentalnie, a ich 10-dniowy pobyt w Anglii był potrzebny głównie po to, by zrobić szum w kraju, że one tam biedne czekają na dalszy rejs, że trzeba pomóc. Że najważniejszy był statek i dobro fundacji. Uczelnia i fundacja ogłosiły wtedy zbiórkę na „Chopina”. Która trwa. – Po tych wypadkach może łatwiej będzie o sponsora – nie kryje nadziei kapitan Baranowski.

Wciąż świetnie sobie radzi z opinią publiczną. To chyba główne źródło niechęci części żeglarskiego światka – spycha innych w cień. Niektórzy wspominają, że nie prowadził nawet połowy rejsów pierwszej (lata 80.) Szkoły pod Żaglami. Wyliczają, ile rejsów przed tym zakończonym w Falmouth zorganizowała EWSPiA oraz związane z „Pogorią” Stowarzyszenie Edukacja pod Żaglami. – Na „Pogorii” wypływa 1600 dzieci rocznie, a tu wszyscy ekscytują się, że Krzysztof reaktywował szkołę dla 36 dzieci – zżyma się Marek Kleban. – W 2009 r., kiedy maszty straciła „Pogoria”, to wszyscy huzia na Józia, że coś może zaniedbaliśmy. Teraz, kiedy maszty stracił „Chopin”, cały kraj zastanawiał się, jak pomóc.

W tym klimacie PZU, ubezpieczyciel „Chopina”, miał twardy orzech do zgryzienia, kiedy odmawiał armatorowi wypłaty odszkodowania. Wiadomo było, że narazi się opinii publicznej. Strzelają sobie w kolano – komentowano na portalach żeglarskich. Ubezpieczenia morskie to skomplikowana materia prawnicza, trudna do wyłożenia w klarowny sposób szerokiej publiczności. Łatwo tu o manipulacje i niedomówienia. PZU posłużyło się argumentem, że nie było aż tak silnego sztormu, od jakiego statek był ubezpieczony. Kapitan Baranowski uznał, że zaszło nieporozumienie językowe. Podparł się książką żeglarza Adlarda Colesa, dla którego ze sztormem mamy do czynienia od 7 st. Beauforta. Żeglarze młodszej generacji wskazują, że Coles pisał to w latach 50., kiedy żaglowce miały kadłuby drewniane, a żagle bawełniane; że gdyby sięgnąć po klasyków z lat 70., rzecz wyglądałaby zupełnie inaczej.

Armator w rozmowach z PZU próbuje teraz wykazać, że nawet jeśli sztorm nie był tak straszny, to zdarzały się podmuchy sięgające 11 st. Beauforta.

Pod powierzchnią

Jednak osoby obeznane nieco z materią ubezpieczeń morskich uważają, że jest to dyskusja zastępcza. PZU sięgnął po pierwszy z brzegu argument, by móc czekać na dogłębne zbadanie sprawy przez Izbę Morską – specjalny sąd, który analizuje wszystkie wypadki morskie. W ciągu ostatnich kilku lat to już trzeci wypadek, gdy polski żaglowiec niespodziewanie łamie maszty. Jeżeli coś pękło w niezbyt trudnych warunkach, w grę mogą wchodzić zaniedbania eksploatacyjne armatora lub czarterującego, błędy załogi, ale także wady konstrukcyjne czy technologiczne. Wady tego rodzaju stwierdziła Izba Morska (po blisko rocznym dochodzeniu) w przypadku połamanych w 2009 r. masztów „Pogorii”.

Mariusz Sarnowski, wiceprezes PZU, uważa, że młodzi zostali wykorzystani w grze – śpiewali szanty o złym ubezpieczycielu. By wyciszyć wrogie nastroje opinii publicznej, PZU próbowało się porozumieć z fundacją Baranowskiego. W rozmowach uczestniczył przewodniczący rady fundacji mecenas Maciej Jamka, znawca prawa gospodarczego. Skończyło się rezygnacją Jamki z uczestnictwa w radzie. – On optował za tym, żebyśmy poszli na proponowany przez PZU sponsoring – mówi Baranowski. (PZU proponowało, że w jakiś sposób wesprze fundację). – Przypomniałem mu, że rok wcześniej jako misjonarz fundacji skamlał o sponsoring z PZU, ale wtedy dostał odmowę.

Maciej Ostrowski, ceniony meteorolog, członek zarządu fundacji, zna kapitana Baranowskiego od kilku lat i definiuje go jako typ wodzowski, generała, który prowadząc wojnę, nie zawsze dostrzega ofiary albo przyjmuje, że muszą one padać.

W najnowszej wojnie kapitan postawił na jednego sojusznika – właściciela „Chopina”. Zresztą wybór ma ograniczony. O inny żaglowiec bez opłaty za czarter raczej byłoby mu trudno. Zaś armatorowi „Chopina” jako podmiotowi prywatnemu, w odróżnieniu od fundacji, raczej ciężko pozyskać sponsorów. Ci są potrzebni, bo w Polsce żaglowiec to splendor, ale na pewno nie źródło dochodów. Widać, że między fundacją a armatorem jest coś na kształt symbiozy.

11 stycznia 2011 r. Baranowski w „Dzienniku pokładowym” odnotował: „Miasto Szczecin obiecuje pomoc, ale umowy jeszcze nie ma”. Chodzi o czarter „Chopina” na okres regat latem 2011 r. i promocję miasta na żaglach. Ale według rzeczniczki prezydenta miasta, w grę nie wchodzą kwoty milionowe, o jakich mówił wcześniej przedstawiciel armatora oraz kapitan.

Prawnicy Europejskiej Szkoły prowadzą jeszcze negocjacje z ratownikami o wysokość zapłaty za akcję. Liczą, że skończy się na 70 tys. funtów i sąd zdejmie z „Chopina” areszt. Bo choć statek stoi w stoczni remontowej, to wciąż jest aresztantem.

Polityka 04.2011 (2791) z dnia 21.01.2011; Kraj; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Kapitan na cumie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną