Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Ludzie listy noszą

Los listonosza

Ale są miejsca wyglądające mniej gościnnie. Szczególnie zimą. Ale są miejsca wyglądające mniej gościnnie. Szczególnie zimą. Piotr Małecki / Napo Images
Ostatni list, nie ponaglenie w sprawie zalegania, nie fakturę, tylko list pisany przez kogoś do kogoś z prywatnej potrzeby, listonosz Jacek zaniósł adresatowi w październiku 2010 r., myśląc o nieuchronności, z jaką wszystko znika – wliczając zawód listonosza i potęgę Poczty Polskiej.
W rejonie jest znajomym wszystkich adresatów.Piotr Małecki/Napo Images W rejonie jest znajomym wszystkich adresatów.

Będąc listonoszem rejonów pieszych, rowerowych i motorowych Urzędu Pocztowego Piaseczno 1, pod Warszawą, człowiek dużo się w życiu nachodzi, chodząc myśli i gada na głos, taka jest filozofia drogi przemierzanej samotnie. Chodząc, przeważnie teoretyzuje, co by zrobił, gdyby przyszło co do czego. Albo że mogłoby być inaczej, gdyby kiedyś w życiu coś zrobił lub zaniechał. A także, jakie właściwie siły prowadziły człowieka służbowo przez zaspy do Lesznowoli 41 lat temu?

Pokonał pierwszą zimę na rejonie bez skarg adresackich, czyli urodzony był dla poczty. Do noszenia przesyłek wystarczy podstawówka i sztuka czytania, ale prawdziwy listonosz składać się musi z miłości do ludzi.

Wieczorem zdawał torbę, robił remanent w przekazach, szedł do mieszkania, gdzie żona też z Poczty Polskiej – ekspedytorka przesyłek wartościowych. Z latami krok mu się zrobił rozbujany, jak to u dźwigających torby.

Urodzony jest w Warszawie, na Mokotowie, ale z miastem niezżyty, zawsze mówił: Jestem z Polski. Co może mówić człowiek wychowywany w rajzie po kraju, osiem razy zmieniał podstawówkę, sześć razy ogólniak? Rodzice byli po AK, tata, oficer 27 wołyńskiej dywizji piechoty, wróg publiczny ustroju, szukał spokojnej pracy, trafił do rawickiego więzienia.

Synowie mieli łatwiej: jeden na Śląsku w kopalni, drugi mógłby być niezwłocznie i z pocałowaniem ręki listonoszem w urzędzie Piaseczno 1, gdyby we Wrocławiu firma Archimedes nie dawała mieszkań nowożeńcom. Akurat dłużej chodził z jedną kobietą, to pojechał na rekonesans – w referencjach posiadał kurs ślusarza kadłubowego, doświadczenie z warszawskiej stoczni rzecznej – mógł w Archimedesie robić podzespoły kolejowe, młodemu raczej gancegal. A tam pokoje trzeciej schludności czekały na małżonków, każdy w innym hotelu robotniczym – na wieść żona wolała się w Piasecznie nająć na poczcie, czego i jemu życzyła.

Człowiek był młody, wolny ptak, przed pocztą się wzbraniał, jeździł ambicjonalnie do Warszawy, w różnych firmach zderzając się z blokadą etatów. Władza w mieście mile widziała śmieciarzy i tramwajarzy, blokada etatów służyła nagonieniu pracownika do śmieci i tramwajów. A także do roznoszenia listów. Człowiek był głupi; Poczta Polska Piaseczno 1 – 400 lat tradycji kurierskiej na ziemiach polskich – czekała jak karma, mantra ukojonych w drodze, a on ją odrzucał – bo zimno, ciężko, w cholerę daleko chodzić.

Pierwszego dnia stary listonosz Krzysiek, fachura, powiedział do młodego: Weźmiesz ten rowerek i pojedziemy. Pod ścianą rowerek, damski, porzucony przez listonosza, który po tygodniu jeżdżenia, wyczerpany rzucił torbę. Styczeń 1970 r., rewir rowerowy wiejski, mokry śnieg na lodzie – przekleństwo listonosza; ale jadą, dostarczają. Krzysztof dostojny, młody ambitny, to i spocony.

Pierwszy adresat, mistrz mówi: Chodź, chodź, chodź. Młody idzie, noga sztywna, dupa z kamienia – cztery lata człowiek na rowerze nie jeździł. Wewnątrz na stole herbata, adresat spragniony rozmowy sięga po nalewkę, lipcowe ciepło spływa na listonoszy Piaseczna 1.

Potem na koleżeński chrzest do spożywczego. Krzysiek nadmienia: Chodź, chodź, chodź, chłopaki chcą cię poznać. Na zapleczu sklepu siedzi już kilku, mają piękny boczek – tłusty, trzęsący się, a czasy takie, że kto nie pije, ten chory albo donoszący. Chłopaki piją duszkiem, leją młodemu szklankę dla przekonania się, czy swój; wypił, podsunęli boczku. Człowiek wtedy mógł więcej, miało się i gest, i okrzesanie, młody słyszy swój głos: – Po pierwej nie kuszaju.

Potem listonosze jadą w kierunku świateł Moczydła.

A gdy młody runął w śnieg, bo miał małe koła u roweru, stary powiedział: Listonosza z ciebie nie będzie. Wtedy sam runął, a praktykant umiejętnie się odgryzł. Powstając ze śniegu na lodzie, listonosz Krzysiek odwracał uwagę: Chodź, chodź, chodź. To był ostatni rok sekretarza Gomułki, Wietnam płonął napalmem, Szurkowski szykował się do zwycięstwa w Wyścigu Pokoju, ostatnio człowiek zaliczył Księżyc, Poczta Polska skutecznie wprowadziła decentralizację zarządzania, a ludzie tylko by pisali listy i napychali nimi listonoskie torby. A także, w lepszych osiedlach, jak kolonia kolejarzy, dawali bokiem parę złotych, czasem w ciągu miesiąca przebijając urzędową pensję i pięć razy. Listonosze kupowali działki rekreacyjne i łodzie żaglowe.

Człowiek pojętny uczy się szybko, po roku wiadomo, czy będzie listonosz, czy ofiara kwasu mlekowego. W latach 70. rządziła polska wylewność, adresaci zaopatrzeni w monopolówkę, peweksówkę, piwnicówkę – średnio 100 gramów na kod pocztowy.

Rankiem suchość myśli, walka z kwasem mlekowym. Zwyciężali najtwardsi – starzy listonosze wytrącali to świństwo w ruchu, na rewirach pieszych i rowerowych. Bo to listy prowadzą człowieka: mądrze ułożone w torbie wiodą po ludziach, od drzwi do drzwi – czyli trasa chodu. Bez cofania się na rejonie, cofanie to niefart, taki przesąd. Młodzi i zieloni udawali tymczasem w łóżkach nagłą grypę, kwas w nich fermentował, rzucali rowery i torby służbowe. Inni tworzyli modne w branży w latach 70., zwłaszcza w rewirach wiejskich, łańcuszki z emerytur: pieniądze z przekazów brali listonosze dla siebie, a dziury w wypłatach uzupełniali kolejnymi przekazami spływającymi w ciągu miesiąca – w ten sposób zawsze byli o jedne lewe pieniądze do tyłu względem kalendarza. Ten, wydawałoby się, misterny klucz matematyczny sypał się w razie choroby listonosza, wkraczał prokurator. Chłopcy się zatracali, zamiast obracać kasą z łańcuszków, grali z kolegami w karty, pili wino, ich fioletowe mundury kontrastowały z trawą przydrożnych rowów.

Na rejonie, w drodze, człowiek spotyka wolność i ogarnia go ciągłe zadziwienie, że istnieje wolność na państwowych posadach. Listonosz idzie i gada do siebie, do flory, fauny i kierowców usiłujących zepchnąć człowieka z pobocza, przed adresatem staje zazwyczaj z jasną twarzą, ufny – dlatego tak łatwo go zdenerwować. Mówił zawsze: wolność to pierwsze, co człowiek widzi w tej robocie – w końcu to nie jest wnętrze kadłuba śródlądowego, ale okolice Piaseczna. A następnie widzi: psy polujące na listonosza, chamstwo adresackie, nieuregulowaną numerację budynków, wyścigi mieszczuchów do kawałka działki, wzrastające zaludnienie, nuworyszostwo świeżo sprowadzonych, marmurowe lwy w bramach, samotność adresacką, starości, śmierci i narodziny – wszystkie te wspaniałości widzi, jeśli kocha ludzi.

Na Józefosławiu było kiedyś 100 numerów, a teraz mieszka 20 tys. ludzi. Z 10 tys. adresatów do obsługi w rewirach wiejskich zrobiło się 80 tys. ludzi do kochania.

Przed ostatnimi świętami adresatka w rewirze motorowym kłóci się z listonoszem o prawo pocztowe, jest niemiło, ale święta – listonosz życzy wesołych. A adresatka: Ja panu tego nie życzę. Co może zrobić człowiek kochający innych? Na głos rzuca: Nie szkodzi, kultura leży po stronie listonosza, od pacjenta się nie wymaga. Riposty względem adresatów krążą anegdotą w salach listonoszów Piaseczna 1, a mistrzem kontry jest pan Zbyszek.

Wtedy, drugiego dnia w pracy, człowiek jednak wstał i poszedł doręczać – usłyszał niechcący zakład dwóch starych listonoszy z urzędu Piaseczno 1. Poszło o niego, a w grę wchodził litr. Pan Wacław obstawał, że młody jest niebieski ptak i pęknie na rewirze albo utopi się w mlekowym – pan Stefan, przedwojenny listonosz, że dobry chłopak i zostanie. Po 41 latach doręczania młody mówi: Jeszcze żeby oni się zakładali o co innego, ale sprawa była honorowa, tak zostałem listonoszem.

Na początku mieli w Poczcie Polskiej mundury koloru stalowego, bardzo podobne do lotniczych, ale pozazdrościli milicjanci – zabrali stal, w zamian przyszedł fiolecik w odcieniu adwentowym, który wielu się nie podobał, a jemu akurat tak – kolor na tyle brzydki, że nigdy nie został listonoszom podebrany przez inną mundurówkę. Fioletów poczta pozbyła się sama, pracownicy dostają ekwiwalent w pieniądzu za mundury, których nie ma – są tylko służbowe kamizelki.

Z poczty patrząc: za wolnej Polski do zarządu firmy spadli z politycznego rozdzielnika demokratyczni chrześcijanie, którzy małymi kęsami wygryzali starych pocztowców. Następnie nadszedł Internet i telefonia komórkowa – ucyfrowieni klienci skazali zwykły list, pisany z prywatnej potrzeby, na nieprzydatność. Sztuka epistolarna – mówiąc złośliwie – jest nieekologiczna, drzewa przerabia na papier.

Jeździ listonosz po rejonie skuterem przepełniony wdzięcznością do Chińczyków, bo wynaleźli taniość skutera. Ręką bez palca serdecznego obsługuje gaz i hamulec tarczowy tylny, palec odgryziony przez psa rasy amstaff terrier 15 lat temu, kiedy pod Piaseczno sprowadzali się falami warszawiacy i ich psy – najmodniejsze, agresywne rasy. Wilczur listonosza poszarpie i puści, a te bydlęta miały uścisk tępy, dwutonowy. Człowiek psa rozumie, nawet widząc swój palec zjadany. Listonosz jeździ, zarzynając sprzęgło chińczyka – codziennie ze 300 postojów, hamowań, startów – myśląc emerytalnie, gdzie co przeżył kiedyś, dlaczego listonoszom wygrywającym doroczne konkursy listonoskie zawsze sława uderzała do głowy i niszczyła oraz skąd obecnie u ludzi pieniądze na takie wyszukane architektonicznie wille?

W Siedliskach mieszkała kiedyś kobieta, która ośmieliła listonosza: U nas mieszkanie zawsze otwarte, jak pan będziesz głodny, to możesz pan podjechać i sobie zrobić jeść. Ta kobieta pracowała w polu, a listonosz wpadał, zaglądał do garnków. Pani domu chwaliła: Pan podjedzie i zje, a mój stary wróci głodny z roboty i nawet herbaty sobie sam nie zrobi. Któregoś dnia je człowiek zupę w pustym domu tej kobiety, jej mąż, pan Józef, przyjeżdża z pracy, dostaje zupy. Pan Józef pyta: Gdzie moja żona? Listonosz mówi: Albo ja wiem? Siedzą, jedzą, rozmawiają, żona wraca z pola, siedzą, jedzą we troje.

Tą polną drogą skracał trasę chodu, kładł się w piękne dni pod gruszą, z torbą pod głową, zasypiał wolny. W południe pan Czajka zjeżdżał z pola na obiad i wołał: Wstawaj, Listek, dwunasta. Tylko pan Czajka mówił na listonosza Listek – ładnie mówił, przypadło do gustu. A tu żył amstaff – sędzia przypisał utratę palca nieuwadze listonosza. Wtedy człowiek kupił sobie gaz pieprzowy i oswoił psa psiknięciem.

Ze stanu wojennego człowiek był nawet zadowolony, bo dużo się wówczas zdarzało napadów na listonoszy, a gdy wyszła na ulice milicja i wojsko, dostało się przepustkę i człowiek wracał z rejonu o dziewiątej wieczorem przez nikogo nieatakowany. Człowiek, idąc w zamyśleniu, zagadany ze sobą, wolny na dalekich rewirach, niosący państwowe pieniądze, słyszał nagle: Torbę dawaj! Zgodnie z instrukcją firmową powinien był nie walczyć, torbę oddać, ale pokażcie takiego, który się nie postawił! W sali listonoszy słyszy się napadowe opowieści: rozfilozofowani dostarczyciele walą napastników pięścią, bykiem, wsadzają ich głowami w zaspy. W stanie wojennym nie musieli.

Musieli tylko, jako zmilitaryzowany zakład pracy, dyżurować nocami na poczcie – w razie gdy władza nie mogła dojść do człowieka, żeby go aresztować lub wcielić do wojska, listonosze mieli obowiązek wskazać miejsce zamieszkania. Każdy się modlił, żeby to wskazywanie wypadło na kogoś innego. Człowiek przeżył kilka epok historycznych na Poczcie Polskiej, aż do czasów współczesnych, kiedy firma szczyci się urbi et orbi prawie 250 związkami zawodowymi, w tym związkiem zawodowym dyrektorów. Listonosz zawsze mówił: Bogactwem poczty są, niestety, ludzie.

Parę lat temu listonosz Zbyszek, mistrz riposty, wszedł z poleconym na całkiem nagą adresatkę opalającą się w ogrodzie rejonu o specyfice rowerowej. W dalszym ciągu nago kobieta podpisywała odbiór przesyłki, zapytując po kociemu: Co? Podobam się panu? Zbyszek przewartościował sytuację: Lepsze z łóżka wypychałem nogą. Zanim Zbyszek wrócił z rewiru do Piaseczna 1, czekała już skarga, że jest niewyobrażalnie niekulturalny. Człowiek kocha ludzi, jest z nimi zżyty, bywa na pogrzebach i ślubach, leczy starych z samotności, ale co powiedzieć ma o takim przypadku losowym?

Chińczykom należy być podwójnie wdzięcznym, skutery zadziałały na potrzebujących listonoszy jak esperal, zamieniły strukturę przyjemności z picia na jazdę – miło się jeździ chińczykiem, w rewirze motorowym człowiek gwiżdże na psy polne, które gryzą w rewirach pieszych. Ale wpada pod samochody. Nie tak dawno listonoszowi Urzędu Pocztowego Piaseczno 1 w pierwszy dzień urlopu drogę zajechał samochód – 40 cm gwoździa, sześć śrub w nodze i rok zwolnienia lekarskiego.

Człowiek wraca po roku na dynamiczny rynek przesyłek pocztowych stremowany: nowe domy w rejonie, Internet tańszy, wisi nad pocztą groźba e-faktur, firma wchodzi na giełdę, konkurencja dodaje blachę do przesyłek podnosząc ich wagę do ponad 50 g, bo Poczta Polska ma monopol na przesyłki do 50 g. Z tym że niedługo to potrwa – Unia lubi, gdy na rynku jest konkurencja. Tylko skutery jeszcze tańsze, niż były. I nowe twarze na sali listonoszy, bo liczba rejonów wzrosła do 38.

Krąży w dzisiejszych czasach w rewirach Urzędu Pocztowego Piaseczno 1 zaprenumerowana „Przyjaciółka”, programy telewizyjne, trochę pism katolickich, ale głównie poczta urzędowa, czyli ponaglenia, faktury, rachunki, wezwania sądowe. Te 41 lat temu człowiek wiózł w torbie 7 poleconych na miesiąc, dziś ma 60 dziennie.

Ostatni list, prawdziwy, trafił się w październiku. Na kartkach świątecznych nikt już nie pisze słowa – producent drukuje gotowe życzenia. Wyjątkiem są pocztówki z wakacji – ludzie teraz w Polsce dużo jeżdżą, otwierają się na świat, bywają świadkami wydarzeń. Czasami pocztówka z Egiptu upada w sortowni na podłogę obrazkiem do góry, podnosi się ją z ciekawości.

Ostatnio była pocztówka z zapierającym dech muzeum w Kairze. A w treści ani słowa o muzeum, tylko że rekin znowu zjadł człowieka w Sharm el-Sheik.

Tekst powstał na podstawie opowieści Jacka Serkiesa, długoletniego listonosza Urzędu Pocztowego Piaseczno 1.

Polityka 06.2011 (2793) z dnia 05.02.2011; Na własne oczy; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Ludzie listy noszą"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną