Strach przed śmiercią istnieje na każdym niemal poziomie świadomości, jest obecny od najwcześniejszego okresu życia człowieka. U niektórych ludzi bywa tak silny, że prowadzi do zachowań ograniczających rozwój - budowy psychicznych mechanizmów obronnych, nieustannego cierpienia. Osoby takie za wszelką cenę starają się odsunąć od siebie myśl, że śmierć stanowi naturalną konsekwencję życia i jest konkretnym zdarzeniem, które dotyczy każdego z nas.
Śmierć prezydenta i 95 innych ważnych dla kraju osób 10 kwietnia ubiegłego roku wywołała w Polakach współczucie, ale także ów strach przed własną śmiertelnością. Tak wielka katastrofa, która dotyka ludzi wysoko postawionych w społecznej hierarchii, korzystających ze specjalnej ochrony, do której powinny być wykorzystane najnowsze technologie, powoduje, że bardzo słabnie nasze poczucie bezpieczeństwa. Skoro ich, osoby tak wyjątkowe, mogło to spotkać, to co dopiero może stać się ze zwykłymi ludźmi?
W konfliktach politycznych wybuchających tuż po katastrofie i dzielących społeczeństwo można dopatrzyć się nieświadomej próby ucieczki od dotkliwego strachu, który wielu z nas opanował. Angażując się w publiczne spory, kłócąc się o odpowiedzialność za tragedię, odsuwamy to, co boli najbardziej: myśli o czekającym nas wszystkich końcu życia.
Wspólne przeżycie dłuższej, prawdziwej żałoby narodowej byłoby znacznie bardziej skuteczną drogą ukojenia. Badania psychologów pokazują, że emocjonalne wsparcie społeczne, gdy nie czujemy się osamotnieni, skonfliktowani z innymi, pozwala łatwiej uporać się ze stresem po doświadczeniach traumatycznych i z własnym przerażeniem. Skoro jednak tej wspólnoty nie udało się zachować, pozostaje nam liczyć na dobroczynne działanie czasu. Mniej więcej po roku od tragicznych wydarzeń szok mija, ludzie jakoś uczą się żyć w zmienionej sytuacji, podejmują nowe wyzwania. Obchody rocznicy smoleńskiej tragedii z pewnością wzbudzą uśpione już nieco lęk i ból. Potem jednak emocje powinny się wyciszać.