Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Koła i kręgi

Żużlowcy ze stali

Wypadek Pawła Zmarzlika podczas tegorocznych drużynowych mistrzostw Polski na żużlu. Wypadek Pawła Zmarzlika podczas tegorocznych drużynowych mistrzostw Polski na żużlu. Jakub Piasecki / Newspix.pl
Żużel uzależnia. Na tor nie wracają tylko ci, których wypadki skazują na wózek inwalidzki.
Lekarze mówią, że Dobrucki kości ma kruche jak szkło i w tym, że jeszcze nie uszkodził rdzenia kręgowego, musi być palec Boży.Tomasz Gawalkiewicz/Zaff/Reporter Lekarze mówią, że Dobrucki kości ma kruche jak szkło i w tym, że jeszcze nie uszkodził rdzenia kręgowego, musi być palec Boży.

Być przykutym do łóżka to dla Rafała Dobruckiego nie pierwszyzna. Wypadki na żużlowych torach pogruchotały mu kręgosłup doszczętnie. 11 lat temu złamał odcinek szyjny, po jakimś czasie lędźwiowy, a na początku maja 2011 r., gdy podczas wyścigu zahaczył motocyklem o bandę i fiknął przez kierownicę kozła, pękły mu dwa kręgi piersiowe. Jak dobrze pójdzie, wstanie z łóżka najwcześniej za dwa miesiące.

Lekarze mówią, że Dobrucki kości ma kruche jak szkło i w tym, że jeszcze nie uszkodził rdzenia kręgowego, musi być palec Boży. Za każdym razem odradzali mu powrót na tor, straszyli go wózkiem inwalidzkim, ale przecież zdecydować za Dobruckiego nie mogli, w końcu dorosły jest. – Po poprzednich wypadkach, jeszcze w gipsie, kółka na motocyklu kręcił. Dla niego żużel to treść życia – mówi znajomy Rafała. Kilka dni po wypadku Dobrucki objaśniał: siódmy krąg poszedł w drzazgi, ale mam w tym miejscu mocne mięśnie, poza tym od czego są implanty. Czytaj: jeszcze mnie zobaczycie na torze.

Punkt programu

Ze wszystkich sportów motorowych to w żużlu o wypadek najłatwiej. Motocykle bez hamulców, na ciasnym torze, rozpędzające się prawie do 100 km na godzinę. Walka na łokcie, bywa że i kopniaki, koło w koło, ścisk na wirażach. Każdy chce być z przodu, czuć się panem sytuacji, a ci za plecami, niech się martwią, czy ryzyko się opłaci. Wypadki (po żużlowemu: dzwony) to stały punkt programu. Dla zawodników to najnormalniejsza rzecz pod słońcem. Chrzest bojowy.

Żużlowcy powtarzają: jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz. Dzwon to ryzyko zawodowe, ale kto ma czarne myśli, przegrywa już na starcie. Więc żużlowcy godzinami siedzą na salach gimnastycznych, zamieniają się w akrobatów, kręcą salta, fikołki, uczą ciało zachowania w razie kraksy. – A potem, na torze, okazuje się, że w razie wypadku zamieniasz się we fruwającego manekina, nie ma czasu na reakcję. Prawdę mówiąc, nawet nie ma kiedy porządnie się przestraszyć – opowiada Janusz Kołodziej, ubiegłoroczny mistrz Polski.

Najlepsze, co się może po upadku zdarzyć, to utrata świadomości. Obudzić się w szpitalu, po znieczuleniu, w dobrych rękach. Paweł Zmarzlik, junior Stali Gorzów, dwa lata temu miał koszmarny wypadek podczas turnieju o Srebrny Kask. To było na prostej pod koniec pierwszego okrążenia, na pełnym gazie. Zahaczył o tylne koło jadącego przed nim rywala, postawiło mu motocykl bokiem i wpadł w ogrodzenie, akurat tam, gdzie nie było dmuchanych band. Złamał kość udową, uszkodził kręgosłup, siedem miesięcy dochodził do siebie. – Kiedy znów wsiadłem na motocykl, nie czułem strachu. Może dlatego, że kompletnie nie pamiętam nie tylko samego wypadku, ale całego tego dnia – opowiada Zmarzilk.

Żużel zawsze przyciągał rogate dusze, chłopaków marzących o podróży z nędzy do pieniędzy, niewiedzących, co znaczy dzielić włos na czworo. Paweł Zmarzlik ujmuje rzecz prosto: – Można zginąć nie wychodząc z domu. Wypadki to część tego sportu. Nie ja pierwszy, nie ostatni. Z chwilą, kiedy na torze zacznę się bać, będę musiał poszukać sobie innego zajęcia. Kołodziej przyznaje, że zazdrości kolegom, którzy nie mają żadnych wątpliwości. Sam miewa przesadną skłonność do refleksji, co w podjęciu decyzji o powrocie do żużla po kontuzji mu nie pomagało. – Parę lat temu raz za razem lądowałem w szpitalu ze złamaniami obojczyków. Napatrzyłem się tam na nieszczęście, na ludzi, których zwykły pech rzucił na wózek inwalidzki. I zastanawiałem się, czy za igranie z losem nie zapłacę kiedyś drożej niż zwykłym złamaniem. Tak długo, jak targały nim dylematy, jeździł w kratkę. W końcu przetłumaczył sobie podobnie jak większość kolegów: robię coś, w czym jestem dobry, a piorun przecież nie będzie w kółko trafiał w to samo miejsce.

Miłość do żużla

Łukasz Mazur, psycholog współpracujący z żużlowcami, mówi, że to ludzie ulepieni z innej gliny i nie da się przykładać do nich zwykłej miary, choćby doszukując się objawów stresu pourazowego. – Zazwyczaj żużel jest całym ich życiem, poświęcili mu wszystko: edukację, znajomych, życie osobiste. Nie mogą go rzucić, bo zostaną z niczym. Poza tym zaniżone poczucie strachu idzie u nich w parze z nadmiernym apetytem na adrenalinę. Taką mieszkankę można odnaleźć na torze, więc trudno się dziwić, że nie potrafią powiedzieć: pas.

Tym bardziej że w tym środowisku odpuszczanie jest w złym tonie. Podnoszenie się po kontuzjach to część etosu, sprawdzian męskości, konieczny składnik budowania własnej legendy. Często zdarza się, że miłość do żużla przechodzi z ojca na syna, wtedy jest jeszcze chęć zaimponowania, przebicia osiągnięć. – Charakter żużlowca to niezły poligon dla psychologa – mówi Mazur.

 

Stanisław Chomski, trener Wybrzeża Gdańsk, mówi, że jeszcze nie spotkał żużlowca, który by się przyznał, że wypadek go zmienił, że koszmar siedzi w głowie i każe przymykać gaz akurat wtedy, gdy aż się prosi, żeby odkręcić całą fabryczną moc. – Jednak dzwon, który się kończy urazem kręgosłupa albo głowy, nie zostaje bez śladu – twierdzi. Jego zdaniem, na karierach Dobruckiego czy Piotra Śwista (przez wielu uważanego swego czasu za zdolniejszego od samego mistrza Golloba) zaciążyły kraksy, po których musieli spędzić w szpitalu długie miesiące. Zawodników bez głośnych nazwisk, którzy po dzwonie już się nie potrafili odnaleźć, jest wielu. Teraz na zakręcie znalazł się Karol Ząbik – mistrz świata juniorów z 2006 r. Początkiem nieszczęść był dla niego wypadek w Lesznie, który przypłacił złamaniem podstawy czaszki i wstrząśnieniem mózgu. Potem miał jeszcze dwie poważne kraksy, każda kosztowała go kilka miesięcy rozbratu z torem.

Żużlowcy po dzwonach rwą się na motory, trochę według zasady: czym się strułeś, tym się lecz. Po urazach mózgu śmieją się: zobaczymy, w którą stronę mi się klapka w głowie przestawiła. To też zresztą element środowiskowego sznytu – pozować na niezniszczalnego, bagatelizować skutki, stawać na nogi szybciej, niż przewidują lekarze i zdrowy rozsądek. Wariat – dla wielu ludzi żużla to określenie wciąż brzmi dumnie. Ale trzeba mierzyć siły na zamiary. W środowisku wszyscy mówią otwartym tekstem, że Ząbik wrócił za szybko. Chciał się ścigać, zanim wszystkie rany na ciele i duchu zagoiły się na dobre. Gdy pojechał na Wyspy występować w barwach Peterborough Panters, działacze klubu odesłali go do domu, bo w ich ocenie miał kłopoty z utrzymaniem równowagi na motocyklu. Paweł Zmarzlik po powrocie na tor częściej był wykluczany z powodu upadków, niż dojeżdżał do mety. Niedawno złamał obojczyk, znów obudził się w szpitalu.

Sami kręcą na siebie bat. Kiedy kibice widzą zawodnika na starcie, przyjmują, że jest zdrowy. A on nie przywozi tylu punktów co kiedyś. Zaczynają się gwizdy, presja, gonitwa myśli, niepotrzebne ryzyko, brawura. I wpadają z kontuzji w kontuzję – uważa trener Chomski. Trudno się jednak nie spieszyć – na torze są do zarobienia duże pieniądze, ciążą obowiązki wobec sponsorów, klub jest w potrzebie, brawa kibiców wciąż huczą w uszach.

Głód ścigania

W ten korkociąg częściej wpadają młodzi, spragnieni sukcesów. Nie mogą usiedzieć na miejscu i palą się do jazdy. Jan Ząbik, ojciec Karola i trener toruńskiego Unibaksu, mówi, że ten, kto nigdy nie siedział na żużlowym motocyklu, głodu ścigania nigdy nie zrozumie. Tym bardziej gdy kiedyś jeździło się na medal. – Mamy w domu osobny pokój z trofeami – moimi, ale przede wszystkim Karola, bo on już dawno mnie przerósł, jeśli chodzi o sukcesy. Każdy puchar, medal to jak film z wyścigu, z zawodów. Te obrazki cały czas żyją i nie dają spokoju – mówi Jan. Więc choć po tym, jak dwa lata temu Karola znowu zawieźli z toru na OIOM, obiecał sobie, że go przekona, że na żużlu świat się nie kończy, koniec końców odpuścił. Jak miał nie odpuścić, gdy na widok motocykla Karol znów miał w oczach ten błysk?

Można powiedzieć, że Ząbikowie próbowali już wszystkiego: były pogadanki z psychologiem, setki treningowych kółek na torze, przenosiny do drugoligowych klubów z Gdańska i Ostrowa Wielkopolskiego, gdzie Karol nie musiał drżeć o miejsce w składzie i miał się otrzaskać w bojach. Był wreszcie autorski pomysł trenera Jana na przełamanie strachu i walkę z demonami, czyli skoki ze spadochronem. – Tony Rickardsson powiedział mi kiedyś, że gdy na torze łapie cykora, musi skoczyć na bungee. Boi się jak cholera, ale wiąże tę linę wokół nóg i skacze. I to go odblokowuje – mówi Ząbik senior.

Więc choć na razie Karol odblokować się nie może, będzie nadal próbował, nawet z czystej potrzeby dowiedzenia się, czy wypadki na dobre zatrzymały go w żużlowym rozwoju, czy może wystarczy iskra, łut szczęścia, a karta się odwróci. I z przekory wobec tych, którzy już go skreślili. Łukasz Mazur uważa, że ważna jest sama decyzja o powrocie na tor, bo pojawia się cel, a wraz z nim determinacja, odwaga i upór. – Te cechy występują zresztą wśród żużlowców w natężeniu niespotykanym u innych sportowców. Taki charakter widać już w żużlowej szkółce. Kto go ma, wyjedzie na tor po najgorszym deszczu, nawet gdy większość jego kolegów oblatuje strach – twierdzi Mazur.

Janusz Kołodziej mówi, że nerwy napięte jak postronki to w żużlu norma. Na starcie świat przestaje istnieć, fala adrenaliny uderza do głowy i myśli się tylko o tym, żeby na wyjściu z pierwszego łuku mieć za plecami resztę stawki. Przynajmniej u niego tak to działa. A jak kolega na torze się wywróci, starają się nie patrzeć, nie słyszeć komunikatów spikera ani sygnału karetki. Myśli się tylko o starcie, o warunkach na torze, o ustawieniach silnika. Jest wiara w doświadczenie, w taktykę, w pomysł na bieg. I we własną szczęśliwą gwiazdę. Przynajmniej do następnego dzwonu.

Polityka 24.2011 (2811) z dnia 05.06.2011; Coś z życia; s. 98
Oryginalny tytuł tekstu: "Koła i kręgi"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną