Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Pociąg do ministra

Kaszub: pociąg polityczny

Po Warszawie krążył dowcip, że wystarczy wsiąść do Kaszuba, by wysiąść ministrem. Po Warszawie krążył dowcip, że wystarczy wsiąść do Kaszuba, by wysiąść ministrem. Wojciech Olkuśnik / Agencja Gazeta
Trudno dziś w to uwierzyć, ale słynny ekspres Kaszub pokonywał trasę z Warszawy do Gdańska w 3,5 godz. Nie było lepszego łącznika Wybrzeża ze stolicą.
„Uwaga, uwaga, nadjeżdża pociąg ekspresowy Kaszub, proszę odsunąć się od stanowisk”.włodi/Flickr CC by SA „Uwaga, uwaga, nadjeżdża pociąg ekspresowy Kaszub, proszę odsunąć się od stanowisk”.

Kaszub mógł nawet konkurować w latach 90. z samolotem, bo z lotniska trzeba jeszcze dojechać do centrum miasta. I może ta rywalizacja rzeczywiście istniała. Krzysztof Leszczyński, ówczesny kierownik pociągu, pamięta, że jego obsługa oficjalnie nosiła nazwę załogi pokładowej. Teraz w związku z modernizacją linii kolejowej pociąg do Warszawy jedzie już 6 godz. z hakiem, do Krakowa 9,5. Z Gdyni wyrusza o barbarzyńskiej porze – 3.27 (w przeszłości 5.40). Wciąż jako Express InterCity. Inne pociągi wloką się jeszcze dłużej.

Kolejowy desant

Kaszubem było najszybciej i najbezpieczniej – wspomina Bogdan Lis, najpierw senator, potem biznesmen, obecnie poseł. – Jeździło nim mnóstwo znajomych z biznesu i z polityki. To było miejsce spotkań i negocjacji.

Niejedną sprawę udawało się załatwić już w podróży. W Warszawie było sporo czasu na spotkania w ministerstwach i urzędach – od 9.35 do 16.50, kiedy pociąg ruszał w drogę powrotną. – W ministerstwach byli nowi ludzie, przeżywaliśmy szok zmian, ważne były osobiste kontakty. W Kaszubie trudno było wtedy nie spotkać kogoś znajomego – mówi dr Marek Suchar, psycholog społeczny, szef Instytutu Promocji Kadr, firmy doradztwa personalnego.

– Po Warszawie krążył dowcip, że wystarczy wsiąść do Kaszuba, by wysiąść ministrem – wspomina lata 90. Jolanta Banach, była posłanka lewicy, wiceminister pracy w rządzie Leszka Millera, obecnie gdańska radna. Jan Kozłowski, wiceminister sportu za rządów AWS, dziś europoseł, opowiada anegdotę, jakoby z megafonu na Dworcu Centralnym padała zapowiedź: „Uwaga, uwaga, nadjeżdża pociąg ekspresowy Kaszub, proszę odsunąć się od stanowisk”.

Kąśliwe żarty to efekt tzw. desantów gdańskich, które rozrzedzały stołeczne elity. Zwłaszcza pierwszy, związany z prezydenturą Lecha Wałęsy (m.in. Andrzej Drzycimski, Lech Kaczyński, Mieczysław Wachowski, Andrzej Zarębski) i rządem Jana Krzysztofa Bieleckiego (Piotr Kołodziejczyk, Janusz Lewandowski, Henryk Majewski). Ministrowie z Gdańska ciągnęli za sobą kadry niższego szczebla. Sami często podróżowali samolotem z Wałęsą, który wracał na weekendy do domu, ale ich współpracownicy przeważnie korzystali z PKP.

Kaszub naprawdę okazał się pociągiem do kariery, choć niekoniecznie w polityce, bardziej w bankach, korporacjach, administracji państwowej. Dzięki niemu zaistniała spora grupa warszawiaków trójmiejskich – ludzi, którzy w ciągu tygodnia pracowali w stolicy, a na weekend wracali do domu nad morze. W pociągu zadzierzgali więzi towarzyskie. A w 2003 r. nawet zarejestrowali Stowarzyszenie Loża Trójmiasto w Warszawie. Loża miała promować region, prowadzić obywatelski lobbing na jego rzecz.

Pracownicy PKP i Warsu wspominają nazwiska najbardziej znanych podróżnych: Lech Wałęsa (jeździł sporadycznie, nim został prezydentem), Bogdan Borusewicz, Maciej Płażyński, ksiądz Henryk Jankowski. Donald Tusk, kiedy był jeszcze mało znanym politykiem, często ruszał do stolicy w soboty rano, dosypiając w przedziale. Jeździli aktorzy i biznesmeni (na początku lat 90. można było spotkać w Kaszubie Ryszarda Krauzego), dyrektorzy stoczni, liderzy związkowi, ważne figury z dowództwa Marynarki Wojennej.

W Kaszubie, po cygańsku

W 1993 r. posłowie najczęściej jeździli pociągiem, nie naciągając podatników na dodatkowe koszty – opowiada Jolanta Banach. Polska kolej przeżywała pozytywną metamorfozę. Obsługa pociągu dostała nowe mundury i niebieskie koszule. Zrobiło się czyściej, pojawiły się aksamitne obicia w przedziałach. Zaczęto podawać tzw. darmowy poczęstunek – najpierw wielkie buły, potem kilkupoziomowe kanapki. Oczywiście Polak się wtedy irytował, że jaki tam darmowy, skoro bilet tyle kosztował. Potem pojawiły się przedziały biznesowe ze stołem. – I ja z tego przywileju korzystałam – opowiada Banach. – Głównie, kiedy chciałam pospać. Bo z innymi pasażerami nie było warunków, ludzie nas rozpoznawali. Mnie często mylili z Barbarą Blidą: O, dzień dobry, pani Blida – wołała konduktorka. I zaczynała się ściana płaczu: Pani Blida, zabrali mi deputat węglowy.

Buły i kanapki szykowała ekipa Jarosława Pawlickiego, który szefował wagonowi restauracyjnemu Kaszuba. Po południu, kiedy pociąg ruszał z Warszawy do Gdańska, w Warsie już na starcie brakowało miejsc. Niektórzy biznesmeni dzwonili do Pawlickiego wcześniej, by im zarezerwował stolik. Serwował pierś kurczaka z ananasem, żurek w chlebie, ale największe wzięcie miał placek po cygańsku. Poważnie zastanawiano się, czy nie dodać drugiego wagonu z gastronomią.

W 1995 r. wagon gastronomiczny Kaszuba pod wodzą Pawlickiego wystartował w konkursie o godło Teraz Polska. Godła nie zdobył, ale znalazł się w finałowej piątce, co i tak można uznać za sukces, zważywszy, że wśród konkurencji były takie potęgi jak Hotel Sobieski.

Krzysztof Leszczyński pamięta podróżnych z pierwszymi komórkami-cegłami i budkę telefoniczną Centertela w pociągu, która rychło straciła rację bytu. W tamtych czasach ktoś, kto rozmawiał przez telefon w przedziale, był uznawany za snoba. Więc wychodziło się na korytarz. Teraz mało kto tak robi.

W połowie lat 90. Kaszubem zaczęły jeździć garnitury. Wsiadał człowiek przyodziany na sportowo, ale w pokrowcu taszczył wieszak z oficjalnym strojem, by się przebrać u celu podróży. To byli najczęściej bankowcy. A obsługa Kaszuba woziła ze sobą zapasowe koszule, żeby na drogę powrotną założyć świeże. Mieli wtedy poczucie prestiżu. Pracownicy PKP często mówią, że Kaszub był wizytówką ich firmy. Inne pociągi przepuszczały go na trasie. Opinia zobowiązywała. W 1997 r. Kaszubem podróżował nawet były prezydent USA George Bush senior z małżonką, żeby odwiedzić w Gdańsku Lecha Wałęsę. Dla specjalnego gościa doczepiono wtedy wagon z klimatyzacją.

 

 

Na nowej ścieżce rozwoju

W złotych latach w składzie Kaszuba było pięć wagonów drugiej klasy i trzy pierwszej, o miejsca było trudno zwłaszcza w poniedziałki rano i na piątkowe powroty. Dziś są tylko trzy wagony klasy drugiej i dwa pierwszej, a miejsc nie brakuje. W pociągach widywano jeszcze ludzi z kolejnego desantu gdańskiego – za rządów AWS. Z ostatniego desantu już nie.

Jolanta Banach ocenia, że Kaszub przegrał, gdy przejazd wydłużył się do 4 godz. – Zaczęła się era samolotowa – opowiada. Ale wcześniej miała okazję wypróbować Pendolino. Kolejarze słyszeli, że były dwa czy trzy takie przejazdy dla vipów. Ten na trasie Warszawa–Gdańsk zorganizowała posłom Urszula Pająk, posłanka SLD ze Skarżyska Kamiennej, zwana przez kolegów Ulą konduktorką. Pendolino mknęło tak, że krajobrazów z okien nie było widać. Trasę pokonało w dwie godziny.

Jolanta Banach ma polityczno-kolejową teorię: – Egalitaryzująca funkcja pociągu jest nie do przecenienia – zapewnia. – Wymieniało się opinie, prowadziło międzyklubowy lobbing. Podczas podróży koleją z udziałem Macieja Płażyńskiego, Olgi Krzyżanowskiej, Jacka Taylora urodziła się ustawa o dodatku dla deportowanych do obozów pracy w Związku Radzieckim. Wraz z końcem ery pociągowej nasiliła się ostrość politycznych sporów.

Regularnie co dwa tygodnie podróżuje koleją Aleksander Hall, minister w rządzie Tadeusza Mazowieckiego, mąż Katarzyny, aktualnej minister edukacji. Hall jest historykiem, zrobił habilitację, wykłada w Rzeszowie. Dojeżdża ekspresem Małopolska (12 godz.). – Bardzo rzadko spotykam teraz polityków – mówi. – Ostatnio chyba tylko byłego marszałka Fiszbacha, który jechał na jakąś uroczystość.

Dziś w pociągu łatwiej spotkać byłych. Na przykład Małgorzatę Ostrowską z Malborka, która przez 14 lat była posłanką, dwukrotnie wiceministrem (skarbu i gospodarki). Oskarżona o korupcję przez skruszonego przestępcę i dwóch policjantów (przed sądem odwołali oskarżenia) nie wystartowała w 2007 r. w wyborach. Prowadzi firmę konsultingową wespół z byłym ministrem Jackiem Piechotą. Firma ma siedzibę w Warszawie. Ostrowska na weekendy wraca do Malborka.

Trasę najczęściej pokonuje w towarzystwie kolejarzy, studentów, młodych, którzy dopiero próbują w Warszawie robić kariery, czyli, jak mówią: „budują sobie ścieżkę rozwoju”. Z polityków widuje w pociągu głównie europosła Tadeusza Cymańskiego (też z Malborka) i posła Adama Żylińskiego (PO), który dosiada się w Iławie. Póki Sejm nie przegłosował ustawy o niepaleniu w miejscach publicznych, spotykali się w przedziale dla palących. Kiedyś była świadkiem, jak pewna pani skrzyczała Cymańskiego za obłudę. Bo w Sejmie był za wprowadzeniem zakazu, a kiedy Żyliński poczęstował papierosem – nie odmówił.

Hamulcowi na torach

Teraz przedziałów dla palących już nie ma. W Warsie można nie tylko smacznie zjeść, ale nawet zapłacić kartą. Tylko piwa nie uświadczysz. Ubolewa nad tym Aleksander Hall. Zniknięcie piwa z Warsu kojarzy z nastaniem rządów PiS. Komisja Palikota zapowiadała, że zlikwiduje ten zakaz, ale się nie udało. Absurd, zważywszy, że w pociągach międzynarodowych jeżdżących przez Polskę dopuszczalne jest nie tylko piwo, ale także mocniejsze trunki.

To jednak żaden problem w porównaniu z tym, co się dzieje na torach. A raczej, co się nie dzieje. Tu i ówdzie widać maszyny, ale w bezruchu. Robotnicy grupkami odpoczywają po rowach. Po południu roboty zamierają. Musi być wolniej, żeby było szybciej – powtarzają kolejowi prominenci. Trudno o cierpliwość, gdy widać, jak wykorzystują czas, którego zażądali od podróżnych.

Kto wie, czy cały ten remont nie wyglądałby inaczej, gdyby prominentni politycy nadal jeździli do Gdańska pociągami.

Aleksander Hall z Rzeszowa wraca via Kraków, gdzie wsiada w Kaszuba. Przejazd do stolicy trwa 3 godz. (dawniej 2,5) i wagony wciąż są pełne znajomych. Niedawno wszedł do przedziału, a tu już siedział poseł Ryszard Kalisz. Za moment dosiadł się Krzysztof Kozłowski, minister spraw wewnętrznych w rządzie Mazowieckiego. No i dyskusja na temat książki Romana Graczyka o „Tygodniku Powszechnym” gotowa.

W Warszawie Kaszub się wyludnia. Hall ma po drodze dwa ulubione widoki – Stadion Narodowy w stolicy i zamek w Malborku. Od dawna porównuje postęp prac przy stadionie z marazmem na torach. I ogarnia go smutek, że są fragmenty rzeczywistości, w których się cofamy.

W 3 godziny 12 minut

Modernizacja dwutorowej linii Warszawa–Gdynia (340 km) zaczęła się w 2005 r. i potrwa do końca 2014 r. Pełen koszt modernizacji ma wynieść ok. 7 mld zł (ok. 70 proc. ze środków unijnych). Nowoczesne pociągi osobowe będą mogły rozwijać wtedy prędkość do 200 km na godz., pozostałe do 160 km na godz., a towarowe 120 km na godz. Podróż z Warszawy do Gdyni potrwa 3 godz. 12 min. Wcześniej – na Euro 2012 – pociągi mają kursować nieco ponad 4 godz.

Polityka 31.2011 (2818) z dnia 26.07.2011; Coś z życia; s. 82
Oryginalny tytuł tekstu: "Pociąg do ministra"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną