Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Pięknie jest

Jak w Katowicach rozpoznać piękno

Jestem niezwykle wyczulony na piękno. Szczególnie porusza mnie piękno ludzkiego ciała - Prof. Jan Ślężyński. Autor rekordu Guinnessa w swojej kategorii wiekowej: w ciągu 27 minut i 20 sekund wykonał 211 stójek, bijąc własny rekord sprzed 10 lat. Jestem niezwykle wyczulony na piękno. Szczególnie porusza mnie piękno ludzkiego ciała - Prof. Jan Ślężyński. Autor rekordu Guinnessa w swojej kategorii wiekowej: w ciągu 27 minut i 20 sekund wykonał 211 stójek, bijąc własny rekord sprzed 10 lat. Rafał Milach / Polityka
Choć rankingi mówią co innego, Katowice mogą kojarzyć się z pięknem. Trzeba tylko rozszerzyć definicję tego pojęcia.
Ewa Cesarz-Furowicz. Zwyciężczyni w 2009 r., II miejsce w 2010 r. w konkursie „Najpiękniejszy ogród przyokienny”, organizowanym przez Radę i ADM katowickiego osiedla im. ks. Franciszka Ścigały.Rafał Milach/Polityka Ewa Cesarz-Furowicz. Zwyciężczyni w 2009 r., II miejsce w 2010 r. w konkursie „Najpiękniejszy ogród przyokienny”, organizowanym przez Radę i ADM katowickiego osiedla im. ks. Franciszka Ścigały.
Dominik Langiewicz - hodowca gołębi, które wygrywają wystawy: Wszystko kojarzy mi się z pięknem.Rafał Milach/Polityka Dominik Langiewicz - hodowca gołębi, które wygrywają wystawy: Wszystko kojarzy mi się z pięknem.

Jestem niezwykle wyczulony na piękno. Szczególnie porusza mnie piękno ludzkiego ciała. Prof. Jan Ślężyński. Autor rekordu Guinnessa w swojej kategorii wiekowej: w ciągu 27 minut i 20 sekund wykonał 211 stójek, bijąc własny rekord sprzed 10 lat, kiedy wykonał 201 stójek.

Nestora katowickiej AWF niczym modelkę opisać można liczbami: 80 x 40 x 70. 80 to liczba ukończonych lat. 40 to liczba minut, które każdego dnia poświęca na poranne ćwiczenia. Dzięki temu od lat jego waga nie przekracza 70 kg. W efekcie nie zmienia się czwarta liczba: 175 cm. Inwolucja, czyli rozwój wsteczny, którym obecnie naukowo zajmuje się profesor, powinien zmniejszyć go o co najmniej 3 cm. Ale on wydał prywatną wojnę starczemu kurczeniu się ciała. Nie tylko wygrywa, ale ustanowił przy okazji światowy rekord Guinnessa w liczbie stójek na czas. I obecnie to chyba najważniejsza liczba w życiu profesora: 211.

Jego zdaniem, stójki to błogosławieństwo dla ciała. Świetnie wpływają nie tylko na kręgosłup, który jest odwrotnie obciążony w czasie ćwiczeń. Ale równie ważne są dla ukrwienia mózgu i całego ciała. Zdaniem profesora ćwiczenie to powinno być szczególnie polecane emerytom. Choć przyznaje, że fakt, iż mało kto w jego wieku jest w stanie wykonać choćby jedną stójkę, może być realną przeszkodą.

Profesor zdradza, że sam każdego dnia pokonuje ją dzięki autotorturom, jak nazywa serię ćwiczeń, które wykonuje. Podstawowym akcesorium jest wielkie lustro i dwa pięciokilogramowe ciężarki. Ciężarki są na rzepy, które profesor zakłada na przeguby dłoni. Tradycyjnymi ciężarkami nie może ćwiczyć od kilku lat, kiedy zerwał nerw pośrodkowy i zaczął cierpieć na małpią rękę (zanik mięśni kłębu kciuka).

Najczęściej gimnastykuje się bez koszulki, żeby obserwować grę mięśni i pracę ciała. Stopy równo, nogi w rozkroku, postawa wyprostowana, ręce wzdłuż ciała i szerokie zamachy nad głową. W czasie ćwiczeń muzyka nie wchodzi w rachubę. Tylko w absolutnej ciszy można kontrolować oddech i słuchać chrupnięć w stawach. Chrupią, znaczy pracują. Ponieważ autorzy ćwiczenia zalecają ok. 20 takich wymachów w serii, profesor robi ich 30. Kołysek, tym razem z ciężarkami na kostkach, powinno być 60, więc robi 80. W wyginaniu kręgosłupa za pomocą dwóch krzeseł (stopy trzymamy na jednym krześle, głowa spoczywa na drugim i wypychamy klatkę piersiową do góry) jeszcze niedawno pokonywał nawet swoich studentów na AWF. Czego 80-latek może chcieć więcej?

Dlatego profesor czuje się spełniony i w wywiadach podkreśla, że jego serce puka w rytmie cza-cza. Dla człowieka, który wierzy, że po śmierci niczego nie ma, zdrowe ciało to świątynia. Skoro piekło czy raj to tylko imaginacja, mająca na celu wydłużenie perspektywy i oswojenie z lękiem przed śmiercią, to całego piękna doświadczyć należy na ziemi. I profesor przyznaje, że doświadcza go naprawdę wiele. Trzeba tylko umieć nawet rzeczy pozornie brzydkie dostrzegać z ich pięknej strony. Na przykład Katowice. Wierzy, że życie jest piękne. Przynajmniej jego takie jest. Czego żałować może człowiek, którego rodzice nie mieli pełnej podstawówki, a on został belwederskim profesorem?

A jak już coś jest naprawdę mało pozytywne, to trzeba to oswoić. Przez 80 lat swojego życia prof. Ślężyński oswoił mnóstwo takich doświadczeń. Na raka zmarła mu pierwsza żona, siedem lat temu sam mało nie zmarł od powikłań po zwykłym przeziębieniu. Mimo wszystko każdego wieczoru nie może doczekać się kolejnego ranka, kiedy obudzi go słońce. A on wstanie, zje swoją żelazną porcję zupy mlecznej na kaszy gryczanej z łyżką miodu i zacznie swoje autotortury. Bo to lata trzeba dokładać do życia, a nie życie do lat. A przed zawałem można uciec tylko na własnych nogach – mówi profesor i milknie na chwilę, żeby sprawdzić, czy chrupnęło.

Piękno kojarzy się nam z harmonią, pewnymi ideałami i proporcjami. Sara i Kinga Klimasz. Jedyne reprezentantki Katowic na tegorocznym konkursie Miss Nastolatek Śląska i Zagłębia. Sara nie przeszła do dalszego etapu. Kinga dostała zieloną kartę.

Siostry Klimasz w modelingu znalazły się przez przypadek. Ich mama, na studiach zaocznych dla pielęgniarek, znalazła ogłoszenie o konkursie i postanowiła zgłosić córki. Ponieważ obydwie nie skończyły jeszcze 18 lat, mogły wystąpić jedynie w kategorii Nastolatek. Ale próby do konkursu miały razem ze starszymi koleżankami, które wiele im opowiedziały o modelingu. Przede wszystkim to, że niech sobie nie myślą, że to łatwa praca, bo to życie w stresie, na ciągłej diecie i pod presją ludzkich spojrzeń oceniających. A wiadomo, że człowiek w swoim oku belki nie zobaczy, a u modelki źdźbło trawy dojrzy. Ciężar pracy rozciąga się na sferę ciała i ducha. Ciała, bo na pokazach ciągle trzeba biegać, zakładać nowe ciuchy i zmieniać fryzury. A ducha, bo uśmiechać się musisz nawet, jeśli strasznie cierpisz. Jeszcze trudniejsze jest startowanie w konkursach piękności, bo korona jest tylko jedna, a księżniczek zawsze około 20.

Wybory Miss Śląska i Zagłębia relacjonowała tylko lokalna telewizja kablowa, więc przegrana odbiła się mniejszym echem w społeczeństwie. Sara uznała, że argumenty koleżanek przekonały ją do zaprzestania kariery modelki, a przynajmniej do dalszego udziału w konkursach miss. Zresztą, jak sama mówi, do piękna fizycznego ma stosunek względny. Jako osoba dotknięta wodonerczem (jej nerki mają wydolność poniżej 50 proc.) wie, że wobec nieprawidłowo pracujących organów wewnętrznych piękno to tylko dodatek.

Kinga podziela zdanie siostry, że prawdziwe piękno kryje się wewnątrz człowieka, ale zamierza inwestować również w swój wygląd zewnętrzny. Udział w konkursie pomógł jej przełamać nieśmiałość i otworzyć się na marzenia. Niedługo ściąga aparat korygujący zgryz, co z pewnością poprawi jej szanse.

Sam konkurs obydwu dziewczętom się podobał. Imprezę uświetnili: Mateusz Ziółko, który w 2008 r. wystąpił w pierwszej edycji programu „Mam talent” (przeszedł do finału), oraz Michał Niemiec z pierwszej ukraińskiej edycji programu „Jaka to melodia?”, emitowanego przez TRK Ukraina. Michał nie oszczędzał się w repertuarze i tego wieczoru wykonał piosenkę „Boro boro”, co w tłumaczeniu na polski znaczy: Idź sobie. Tak się złożyło, że zaśpiewał ją na krótko przed ogłoszeniem przerwy na obrady jury. Ale publiczność nie wzięła tego do siebie i nagrodziła go brawami.

 

 

Piękno przede wszystkim odnajduję w kształtach i kolorach kwiatów. Ewa Cesarz-Furowicz. Zwyciężczyni w 2009 r., II miejsce w 2010 r. w konkursie „Najpiękniejszy ogród przyokienny”, organizowanym przez Radę i ADM katowickiego osiedla im. ks. Franciszka Ścigały.

W kwiatach zakochała się na krawędzi życia i śmierci. Po drugim ataku raka, ale pierwszej chemioterapii, trudno jej było myśleć o czymś innym niż śmierć. Przeglądając prasę kobiecą, zachwyciła się zdjęciem pięknego kwiatu. Był kolorowy, kształtny, zdrowy. Zupełnie inny niż ona, okaleczona po mastektomii. Kupiła sobie album z kwiatami i przeglądała go godzinami. Z przerwami na wymioty. Ona spędziła kilka miesięcy w szpitalach, ale to mąż zmarł pierwszy. Straciła też syna, choć on ciągle żyje. Ale o tym nie chce mówić.

Za to o kwiatach mogłaby godzinami, czyli mniej więcej tyle, ile czasu poświęca im dziennie. Samą ją to dziwi, bo kiedyś piękna kwiatów nie zauważała w ogóle. A teraz to jest tak, że ludzie specjalnie nadkładają drogi, żeby przejść koło jej ogródka, bo są na piękno uwrażliwieni. I nawet jej to mówią.

Ludzie w ogóle dużo jej mówią. Zwłaszcza kobiety po mastektomii. Ale to zrozumiałe, bo ona po to do nich jest wzywana przez szpital. Ktoś musi wysłuchać ich obaw (czy mąż będzie jeszcze je kochał?), lęków (a jak na jednej piersi się nie skończy?) i nadziei (chciałabym chociaż dożyć urodzin wnucząt). Ona też ma coś do powiedzenia. Że życie po amputacji piersi może być piękne. Nawet żartuje czasem, że nie jest cięższe, bo po zabiegu nie można dźwigać ciężarów (tylko nieliczne panie się z tego żartu śmieją). A jak już trafia na całkiem trudny przypadek, to mówi wtedy: Proszę sprzedać wersalkę i kupić trumnę. Tak naprawdę, to tylko raz tak powiedziała, bo już nie wytrzymała. Ale zrobiła to dla dobra tej pani, bo jak psychika siada, to choroba zawsze wygrywa. Dlatego trzeba szukać pozytywów. Sama na przykład najbardziej lubi serial „Na dobre i na złe”. Co prawda ten serialowy szpital nie jest podobny do tych, w których ona leżała, ale wdzięczna jest twórcom, że zdecydowali się na taką pozytywną wizję służby zdrowia.

Zresztą na wszystko stara się patrzeć pozytywnie. Tata zmarł, gdy miała 13 lat. Mama dwa lata później, a mimo to potrafiła odnajdywać w życiu piękne strony i dzielić się dobrem. Życie ją nauczyło, że jak się umie dzielić, to i życie potrafi przynieść dobro. Z tym konkursem na ogród przyokienny było tak samo. O ogród dbała sama z siebie, bo miała taką wewnętrzną potrzebę. A tu nagle dostała nagrody. Czajnik elektryczny, a ostatnio żelazko. Nawet z ciekawości sprawdziła w sklepie cenę. Okazało się, że kosztował 200 zł. Mniej więcej tyle samo wydaje miesięcznie na prowadzenie ogrodu. Ale nie jest szkoda pieniędzy na kwiaty. Kwiat podlewasz, pielęgnujesz, a on zawsze ci się odwdzięczy. O dziecko dbasz, a nie zawsze potrafi się odwdzięczyć.

Ale o tym to już więcej pani Ewa nie chce mówić. I sprawdza, jak się mają jej fiołki afrykańskie.

Wszystko kojarzy mi się z pięknem. Dominik Langiewicz. Właściciel gołębia rasy polski pocztowy wystawowy, który na Ogólnopolskiej Wystawie Gołębi Rasowych w Warszawie w 2010 r. zdobył I miejsce indywidualne i I miejsce w kolekcji.

Człowiekowi świat potrafi się zawalić w ciągu sekundy. W 2006 r. na stoisko Dominika Langiewicza zawalił się dach katowickiej Hali Wystawowej. Przeżył. Stracił 13 z 22 wystawianych gołębi. To tak jakby nic, bo ludzie tam ojców, matki, dzieci potracili. A on wie, co to znaczy. W sierpniu 2002 r. syn i synowa zginęli w wypadku samochodowym. Gdyby nie gołębie, to pewnie by się zapił.

Te gołębie od małego za nim chodziły. Ale jak się przeniósł ze wsi do Katowic, warunków do hodowli nie miał. Dopiero w 1983 r. odkupił od sąsiadki działkę. Z gołąbkami miejscem podzielił się po równo: po 132 m kw. Na swoich metrach postawił altankę, zrobił oczko wodne i małą komóreczkę z wersalką. Nad stolikiem pod altanką przyczepił fototapetę z widokiem wodospadu. Na zdjęciu wodospad sobie płynie, a w realu fontanna w oczku robi mu efekt dźwiękowy. I człowiek sobie siedzi taki ukojony pięknem i gołębim gruchaniem.

Do gołębi nikogo nie przekonuje, bo kto się ma przekonać, to się przekona. Ale najlepiej przekonać się od małego, bo na starość to trudno w sobie taką radość wykrzesać. Tym bardziej że gołąb to w myśleniu potocznym zwierzę mało efektowne. Bardziej się z obsraluchem jakimś kojarzy. Ani go pogłaskać, ani na spacer z nim pójść. Hodowanej przez niego rasy nawet nie można wypuścić poza wolierę, bo zaraz by się jastrzębie rzuciły; polski pocztowy wystawowy jest ciężki i w locie niezbyt poradny. Ale jakoś najbardziej do Langiewicza przemawia.

Na początku hodował motyla warszawskiego. Ptak piękny, w sylwetce dostojny, a w figurze zgrabny. Z efektownymi łapciami z piór przy nogach. Ale jakoś zupełnie to piękno Langiewicza nie podchodziło. Uznał, że człowiek powinien mieć piękno na miarę samego siebie, i poszedł w polskiego pocztowego wystawowego. Gatunek z założenia w kośćcu zwięzły, w barwie jednolity, a z charakteru opanowany.

I tak już żyją ze sobą ponad 25 lat. Gołąbki do siebie i do niego gruchają. On do siebie i do nich coś mówi. Byle tylko lis jakiś się nie zaplątał do gołębnika. Bo gołębiowi, tak jak i człowiekowi, świat się może zawalić w sekundę.

Polityka 33.2011 (2820) z dnia 09.08.2011; Coś z życia; s. 89
Oryginalny tytuł tekstu: "Pięknie jest"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną