Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Żyje z opinii

Skrzywdzeni pacjenci dochodzą swoich praw

W gruncie rzeczy klienci Doktora biorą udział w loterii. Jeśli wygrywają, to razem z nim. Jeśli przegrywają, to samotnie. W gruncie rzeczy klienci Doktora biorą udział w loterii. Jeśli wygrywają, to razem z nim. Jeśli przegrywają, to samotnie. JCB Prod / PantherMedia
Jak skrzywdzona pacjentka poznała lekarza, który za opłatą pomagał jej dochodzić swoich praw. I co z jego pomocy wynikło.

Ciężko przeżyła operację usunięcia piersi. Chciała zadośćuczynienia od lekarki, którą obwiniała o wydanie mylnej diagnozy. Wtedy jak zbawienie pojawił się szlachetny człowiek pomagający skrzywdzonym. Tak o nim wówczas myślała. Dzisiaj uważa, że ją oszukał. On zaś twierdzi, że ona chwilami po prostu kłamie i psuje mu opinię. Opinia jest dla niego szczególnie ważna, bo w gruncie rzeczy żyje z niej od lat.

Ona to Lilianna Zaranek, malarka i fotograficzka, mieszka w okolicy Gdyni. On to dr Ryszard Frankowicz, lekarz z Tarnowa, założyciel Stowarzyszenia Obrony Praw Pacjenta i pracownik należącego do jego żony komercyjnego Zakładu Usług Medycznych i Opinii Cywilnych Medicum – Opinia.

Polski pacjent

Zrobiła wszystko, co należy, poszła na badanie USG i na mammografię. Takie skierowanie dała jej lekarka z Gdyni, która po badaniach napisała, że zdecydowanie wyklucza jakąkolwiek zmianę nowotworową. Pacjentka zapytała, czy pani doktor mogłaby zrobić biopsję. Usłyszała, że lekarka nie widzi takiej potrzeby.

Na onkologii w B. powiedzieli jej, że to był od razu nowotwór i prawdopodobnie biopsja by to wykryła. Straciła całą pierś, bo nie było już czego ratować.

Po pierwszej chemii czuła się w miarę. Druga chemia to już była tragedia, a po trzeciej wysiadł jej cały organizm. Miała mieć dziesięć chemii, po trzeciej zrezygnowała. Podpisała oświadczenie, że na własną odpowiedzialność. Mówi, że żyje wbrew logice. Miała nie żyć.

Lekarze z onkologii w B. podbuntowali ją, żeby podała lekarkę z Gdyni do sądu. Oglądali zdjęcia mammograficzne i zdjęcia z USG. Sztab lekarzy mówił, że nawet na zdjęciach widać zmianę nowotworową: – Dlaczego nie zrobiła biopsji? Niech pani ją poda do sądu. Teraz pani życie jest zagrożone.

W 2006 r. wytoczyła sprawę. Lekarze nie zeznawali. Dzwoniła do szpitala w B., by ktoś jej pomógł. Powiedzieli, że nie są w stanie tego zrobić. Lekarz prowadząca wyjaśniła, że nie może zrobić czegoś takiego innemu lekarzowi.

Sama napisała pozew. Adwokat z urzędu, która nie radziła sobie ze sprawami medycznymi, zaczęła kiedyś na nią krzyczeć: co pani sobie myśli, ja nic nie mogę zrobić, niech pani kupi sobie książkę medyczną i poczyta o tych rakach albo niech pani kogoś znajdzie.

W trakcie tego procesu natrafiła na tygodnik „Angora”, a w numerze znalazła artykuł z cyklu „Polski pacjent”, o tym, jak skrzywdzeni pacjenci mogą dochodzić swoich praw. Pod artykułem była informacja, że konsultantem tekstu jest dr Ryszard Frankowicz, podano też numery telefonów do tego lekarza i godziny, w jakich należy telefonować. To brzmiało jak zachęta, aby skorzystać z jego pomocy.

Złapała za telefon. – Miałam wątpliwości, czy brnąć w ten proces. Pytałam go o zdanie, czy sobie z tą sprawą poradzi. Powiedział, że on sobie ze wszystkim radzi, a ja mam podjąć decyzję i za godzinę zadzwonić, czy do niego przyjadę, czy nie.

Zdrowie kosztuje, obroty rosną

Ryszard Frankowicz z Tarnowa, specjalista chorób kobiecych i położnik, w latach 90. zyskał renomę odważnego lekarza, który bezinteresownie walczy o prawa pacjentów. Dla środowiska lekarskiego stał się czarną owcą, bo krytykując kolegów po fachu łamał solidarność korporacyjną, ale media go pokochały. Udzielał wywiadów, występował w telewizji, a kiedy stanął na czele Stowarzyszenia Obrony Praw Pacjenta, stał się atrakcyjny także dla polityków – gościny tej organizacji udzieliła tarnowska Konfederacja Polski Niepodległej.

Mało kto wiedział, że już w 1995 r., rok przed powołaniem do życia stowarzyszenia, dr Frankowicz podjął pracę w firmie swojej żony, Zakładzie Usług Medycznych i Opinii Cywilnych Medicum – Opinia w Tarnowie. Za wynagrodzenie zaczął pisać opinie na temat zdrowia pacjentów, którzy występują przeciw lekarzom i chcą się dowiedzieć, czy byli prawidłowo leczeni.

Od ponad 10 lat dr Frankowicz jest konsultantem cyklu artykułów „Polski pacjent”, publikowanych co dwa tygodnie w „Angorze”. Pod każdym tekstem widnieje informacja, jak kontaktować się z doktorem, ale nie ma ani słowa, że reprezentuje on komercyjną firmę i za swoje usługi pobiera wynagrodzenie.

Firma Medicum – Opinia nie ogłasza się w innych mediach i nie ma strony internetowej, ale na brak klientów nie narzeka. Prawdopodobnie większość z nich trafia do Frankowicza za pośrednictwem „Angory”. On sam tego nie komentuje, nie ujawnia też, powołując się na tajemnicę handlową, ilu ma klientów i jakie osiąga obroty. Mówi natomiast, że świadomość pacjentów wzrasta. Z doświadczenia wie, że sądy też inaczej niż kiedyś oceniają lekarskie zaniedbania. – Wyroki są coraz wyższe, bo wartość zdrowia Polaka zaczyna zwyżkować – mówi.

Lilianna Zaranek tak wspomina spotkanie z Frankowiczem: – Szybko przejrzał moje papiery, posegregował i powiedział, że tu jest ewidentny błąd lekarski i zaniedbanie. Ad hoc podyktował swojemu synowi kilka pism do sądu. Od razu powiedział: rezygnujemy z adwokata z urzędu, jeśli się pani zdecyduje, to ja pani przyszykuję nowe pisma. Za pisma, które stworzył na miejscu, zapłaciłam 500 zł. Uznałam, że to normalne. Faktury ani pokwitowania nie było.

Frankowicz nie zaprzecza, że przygotował Liliannie Zaranek pismo o odwołaniu adwokata z urzędu i podwyższenie żądań finansowych z 250 do 260 tys. zł. Ale wypiera się, że wziął za to 500 zł. Pyta, czy pacjentka ma fakturę. Nie ma? To znaczy, że żadnych pieniędzy nie wziął.

Kolejnym krokiem Doktora było napisanie opinii na temat leczenia Lilianny Zaranek. Tu wszyscy są zgodni – pacjentka zapłaciła za nią 2 tys. zł i jest na to rachunek. Opinia nazwana jest pozaprocesową. Ma to podkreślić, że zleca ją pacjent, a nie sąd. Bo sąd, gdy potrzebuje fachowej konsultacji, powołuje biegłych ze specjalnej listy, na której dr. Frankowicza nie ma. Na pytanie, po co w procesie wykorzystywać opinię już z samej nazwy pozaprocesową, Frankowicz tłumaczy: – Osoba, która o coś wnosi w sądzie, musi to udowodnić. Adwokat ją reprezentujący nie jest lekarzem. Gdy biegli mówią niezrozumiale, adwokat tego nie czuje. Sędzia też tego nie czuje, a pacjent przegrywa lub proces ciągnie się 1215 lat. Opinia pozaprocesowa nie jest wyrokiem, tylko poglądem, a pogląd jest materiałem dowodowym nie tylko w procesie cywilnym, ale i karnym.

Podkreśla, że sądy traktują jego opinie jako tzw. dokument prywatny – nawet jeśli nie ma takiej mocy dowodowej jak opinia biegłego, trzeba go wziąć pod uwagę. Pokazuje wyrok Sądu Apelacyjnego w Rzeszowie, który nakazał sądowi pierwszej instancji ponowne rozpoznanie sprawy pacjenta procesującego się ze szpitalem, bo ten przy wydaniu wyroku pominął opinię pozaprocesową. Ponowny wyrok był korzystny dla pacjenta.

Zdziesiątkowaliśmy później ten szpital. Nie dlatego, że jesteśmy niebezpieczni, tylko dlatego, że jesteśmy konsekwentni – chwali się Frankowicz. Mówi, że z pacjentem umówił się na 25 proc. od wygranej sumy. A że suma była niebagatelna (1 mln zł), to i honorarium niemałe. Odprowadził potem 50 tys. zł podatku.

Na rozprawie przed gdańskim sądem pani sędzia nie dopuściła opinii pozaprocesowej dr. Frankowicza. – Powiedziała, że dla niej to żadna opinia, nie ma związku ze sprawą. Pytała: A doktor Frankowicz jako kto ma tu występować? – opowiada Lilianna Zaranek. – Natychmiast po rozprawie zadzwoniłam do niego przerażona. Powiedział: Niech się pani nie przejmuje. Niech pani jedzie do domu i walnie sobie kielicha, ja wszystko mam pod kontrolą.

Taki sposób zarabiania

Sąd okręgowy, a potem apelacyjny oddalił powództwo, uznał, że lekarka błędu nie popełniła. Zasądził od pani Zaranek zwrot kosztów adwokatów, wynajętych przez pozwaną lekarkę – prawie 10 tys. zł. – Chyba z 60 razy dzwoniłam do dr. Frankowicza. W końcu odebrał i powiedziałam, że przegrałam w sądzie apelacyjnym. No i co wielkiego, to było do przewidzenia. Niech mi pani wyśle sentencję wyroku wraz z uzasadnieniem, i to szybko.

Powiadomiła go, że są dwa miesiące na kasację wyroku, a ona nie ma już pieniędzy na adwokata. – Wtedy powiedział: niech się pani nie przejmuje, wystąpi się o adwokata z urzędu. To była moja ostatnia z nim rozmowa.

Nie odbierał telefonu, chociaż dzwoniła setki razy. Termin na wniesienie kasacji minął. Została całkiem sama z poczuciem kompletnej klęski, z długami. Dr Ryszard Frankowicz skasował swoje honorarium i przestał interesować się jej przypadkiem, chociaż wcześniej zarzekał się, że z tą sprawą nawet do Strasburga pójdzie. – Dzisiaj myślę, że on nic nie ryzykował. Na początku powiedział, że od zasądzonej kwoty weźmie 40 proc., formalnie załatwimy to po wygranej. A jak przegramy, to jest jego strata. I że to chyba uczciwe rozwiązanie.

– Przegrała ten proces i była u kresu wytrzymałości psychicznej, bo jednak każdy proces wyczerpuje psychikę pacjenta – komentuje dr Frankowicz. – Zmieniła zdanie na mój temat. Uważała, że ja też jestem wrogiem. Tłumaczyłem jej, że wziąłem za opinię 2 tys. zł, odprowadziłem od tego podatek, taki jest sposób zarabiania. Nie wydawaliśmy wyroku, ale opinię.

Dr Frankowicz twierdzi, że nie umawiał się z panią Zaranek na procent od wygranej. Pyta, czy ona ma coś na ten temat na piśmie. Nie ma? To znaczy, że mija się z prawdą.

W gruncie rzeczy klienci Doktora biorą udział w loterii. Jeśli wygrywają, to razem z dr. Frankowiczem. Jeśli przegrywają, to samotnie.

Współpraca: Tomasz Ciechoński

Polityka 37.2011 (2824) z dnia 07.09.2011; Coś z życia; s. 88
Oryginalny tytuł tekstu: "Żyje z opinii"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną