Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Rozgrzeszenie bez pocieszenia

Czy cudzoziemcom opłaca się abolicja i legalny pobyt w Polsce?

Robert Krzysztoń i Ton Van Anh, polsko-wietnamskie małżeństwo związane ze Stowarzyszeniem Wolnego Słowa. Robert Krzysztoń i Ton Van Anh, polsko-wietnamskie małżeństwo związane ze Stowarzyszeniem Wolnego Słowa. Tadeusz Późniak / Polityka
Od stycznia cudzoziemcy w Polsce mogą poddać się abolicji. Na legalizacji pobytu cudzoziemiec skorzysta niewiele. Za to pośrednik, który mu zaoferuje pomoc, całkiem sporo.
Malika, Lili i Dorota z Fundacji „Ocalenie” pomagają przebywającym w Polsce uchodźcom.Tadeusz Późniak/Polityka Malika, Lili i Dorota z Fundacji „Ocalenie” pomagają przebywającym w Polsce uchodźcom.
Pikieta pod Sejmem na rzecz abolicji dla nielegalnych emigrantów w październiku 2010 r.Filip Klimaszewski/Agencja Gazeta Pikieta pod Sejmem na rzecz abolicji dla nielegalnych emigrantów w październiku 2010 r.

Na Ukrainie mówią, że abolicja to pewnie podstęp. Mama Lesi aż zadzwoniła do niej, żeby ostrzec: córcia, ty uważaj, bo mówili, że was wszystkich na Ukrainę deportują. A przecież twoje dziecko jeszcze dwa lata studiów ma do skończenia! Mama mieszka w Bieszczadach ukraińskich, gdzie w jedną stronę wozi się papierosy, a w drugą plotki. Lesia od 6 lat jest w Polsce, a mamy nie widziała od 2006 r. Stara się nie wierzyć w jej gadanie. W końcu sama o tę abolicję walczyła. W październiku 2010 r., razem z kilkudziesięcioma innymi imigrantami, zorganizowała demonstrację pod Sejmem. Na transparentach mieli hasła: Nikt nie jest nielegalny! Chcemy płacić podatki i wystawiać rachunki! Z koleżankami Ukrainkami bały się, gdy po demonstracji za ich samochodem jechała policja. Ale dla Lesi, tak samo jak dla innych nielegalnych imigrantów w Polsce, życie to ciągły strach. Właściwie to żadne życie.

Od 2 stycznia do 2 lipca 2012 r. mogą składać wnioski o abolicję, czyli unieważnienie faktu, że przebywali w Polsce bezprawnie; abolicja jest równoznaczna z pozwoleniem na pobyt w Polsce przez kolejne dwa lata.

Z poprzednich abolicji, w 2003 i 2007 r., skorzystało mniej niż 5 tys. osób. Wtedy zbyt wysoko zawieszono poprzeczkę: potrzebny był udokumentowany aż 10-letni pobyt, zezwolenie na zatrudnienie, umowa najmu mieszkania. Tamte akcje były też słabo nagłośnione. – Tym razem postawiliśmy na kampanię informacyjną i bardzo liberalne kryteria – mówi Ewa Piechota, rzecznik Urzędu ds. Cudzoziemców. Są więc plakaty w komunikacji miejskiej i spoty w telewizji, strona internetowa i infolinia. Informacje po angielsku, rosyjsku i wietnamsku. Urząd wydał na kampanię 85 tys. zł. Wszystko po to, żeby dotrzeć do Ukraińców, Wietnamczyków, Ormian i Czeczenów – to najbardziej liczne grupy cudzoziemców, które z abolicji mogą skorzystać. Według obliczeń urzędu ds. cudzoziemców, zainteresowanych nią jest w Polsce od 50 do 70 tys. osób. Organizacje pozarządowe szacują, że ujawnić mogłoby się i pół miliona.

Bez przekonania

Decyzja o ujawnieniu się nie jest prosta. Już ulotkę informacyjną sformułowano co najmniej enigmatycznie: „Jeśli przebywasz nielegalnie oraz nieprzerwanie co najmniej od 20.12.2007 r.; lub co najmniej od 1.01.2010 r. i przed tym dniem odmówiono Ci nadania statusu uchodźcy i orzeczono o wydaleniu; lub w dniu 1.01.2010 r. toczyło się wobec Ciebie kolejne postępowanie o nadanie statusu uchodźcy, wykorzystaj szansę i zalegalizuj swój pobyt”.

Znaczy to, że z abolicji będą mogły skorzystać dwie grupy cudzoziemców już w Polsce zasiedziałych. Pierwsza to nielegalni imigranci, którzy przyjechali co najmniej cztery lata temu i nieprzerwanie przebywali w Polsce. Druga to osoby ubiegające się o status uchodźcy, ale tylko te, które przyjechały do nas co najmniej dwa lata temu i co najmniej raz odmówiono im nadania tego statusu.

Na spotkaniu w cerkwi w Warszawie kilkadziesiąt Ukrainek i Ukraińców w średnim wieku w skupieniu wsłuchuje się w wyjaśnienia Kseni, Denisa i Saszy, pracowników Fundacji Rozwoju Oprócz Granic, zajmującej się wsparciem i pomocą prawną dla migrantów. Prawie dwie godziny pytań. Ksenia i Denis tłumaczą: Wszyscy dobrze wiedzą, że jesteście tu nielegalnie. Nikt nie chce was wyłapywać. Chodzi o legalną pracę, o to, byście mieli ubezpieczenie i płacili podatki. Ludzie z sali komentują: Coś to podejrzane, że tak bardzo chcą nam pomóc. Dobrze, dostanę prawo pobytu, ale jeśli wyjadę na chwilę do domu, to czy na pewno pozwolą mi wrócić?

Sasza przekonuje: Jestem przykładem, że z nielegalności można wyjść. Żyłam tu pięć lat w ukryciu. Jak większość z was. Musiałam wypełnić wnioski, byłam sprawdzana. Jeśli to was pocieszy, też byłam tak przerażona jak wy.

W ośrodkach dla uchodźców w całym kraju atmosfera jest podobna. Malika, Dorota i Lili z pomagającej uchodźcom Fundacji Ocalenie objechały wszystkie 13 placówek. Na początku grudnia trafiły do Lublina. Kilka dni przed nimi była tu osoba z urzędu wojewódzkiego. – Na spotkaniu tłum – Czeczeni, Ukraińcy, Białorusini. Przez 40 minut facet gadał po polsku. W końcu wstałem i powiedziałem, że nikt nic nie rozumie i czy można przetłumaczyć – relacjonuje jeden z Czeczenów. Malika jest Czeczenką. W Polsce od 15 lat; dwa spędziła w ośrodku dla uchodźców. Na spotkaniach stara się rozmawiać z każdym z osobna. – Nawet jeśli prawnicy i urzędnicy mówią po rosyjsku, Czeczeni nie zawsze ich rozumieją. Zdarzają się niedomówienia, niedopowiedzenia. Czasem ludzie dostają sprzeczne informacje – jedna osoba mówi im, że mają szansę na abolicję, inna, że nie.

Bez pieniędzy

Nawet jeśli pierwszy strach zostanie już przełamany, zaraz pojawia się następny. Wniosek. Siedem stron do wypełnienia po polsku; należy podać dane swoje i członków rodziny, opisać dokumenty podróży, dotychczasowe pobyty w Polsce, wyjazdy zagraniczne, umotywować wniosek. – Moja koleżanka mówi, że lepiej zapłacić adwokatowi, niż samemu wypełniać – Galina, Ukrainka, razem z Lesią pikietowała pod Sejmem w sprawie abolicji.

Sformułowanie „płatny adwokat” dla pracowników organizacji pozarządowych oznacza duże kłopoty. Do Fundacji Ocalenie w ciągu ostatniego pół roku zgłosiło się 70 osób, które padły ofiarą naciągaczy (z tego już 10 przypadków dotyczyło abolicji, choć nie weszła jeszcze w życie!).

Pracownicy przewidują, że od stycznia „adwokatów” może pojawić się więcej. Pobierają średnio 150 zł za konsultację i nawet 20 tys. zł za wypełnienie wniosku abolicyjnego i reprezentację w urzędzie. Ogłaszają się w Internecie, wieszają anonse na tablicach w urzędach wojewódzkich. – Mamy całą listę takich firm – to zwykle spółki, które zajmują się wypełnianiem dokumentów. Nie pracują tam żadni prawnicy, chociaż za takich się podają – tłumaczy Ksenia Naranovich z Fundacji Rozwoju Oprócz Granic. Dorota Parzymies z Ocalenia dodaje: – Wiele osób myśli, że jeśli komuś zapłacą, to decyzja na pewno będzie pozytywna. Nie ufają w bezpłatną pomoc organizacji pozarządowych. Ksenia: – Staramy się namawiać wszystkich, żeby odważyli się sami wypełnić wniosek, pójść do urzędu. Żeby poczuli, że potrafią.

Bez dokumentów

Hakob, Ormianin od 19 lat mieszkający w Polsce, razem z całą rodziną chce poddać się abolicji. Nie boi się ani deportacji, ani wypełniania wniosku. Boi się o 27-letniego syna. Nie ma paszportu. A paszport trzeba dołączyć do abolicyjnego wniosku. Syn Hakoba nie dostanie go, bo nie odbył służby wojskowej w Armenii. Do Polski przyjechał jako 11-letni chłopiec, wpisany do paszportu mamy. Żeby dostać swój, musiałby odsłużyć w Armenii dwa lata. – Tam wojsko to nie to co w Polsce. Dla chłopaka wychowanego w innym kraju to ciężkie przeżycie. Mogliby się na nim mścić. Nie chcemy go narażać – mówi Hakob. Maciej Bohosiewicz z Fundacji Ormiańskiej szacuje, że w podobnej sytuacji może być nawet kilka tysięcy ormiańskich chłopców. Hakob mówi: – Coś wymyślimy. Ma nadzieję, że sprawdzi się zapowiedź urzędu – „w szczególnie uzasadnionych przypadkach” będą uznawane inne dokumenty tożsamości.

Szczególnych przypadków może się uzbierać całkiem sporo. Paszport nieważny, skradziony, zgubiony, zabrany przez pracodawcę to problem wielu Ukraińców. Rozwiązaniem dla nich może być tzw. biały paszport – wydawany przez konsulat w celu wyjazdu, ważny przez 30 dni. Może zadziałać jako potwierdzenie tożsamości. – W praktyce otrzymanie go to wola urzędnika. Często zdarzają się odmowy. Jeśli jesteś w kraju nielegalnie, to boisz się kłócić w urzędzie, nie chcesz się narazić. I jesteś w sytuacji bez wyjścia – tłumaczy Ksenia Naranovich. – Są osoby jeszcze na radzieckich paszportach. W ogóle nie wiadomo, jak je traktować.

Kłopoty może mieć też wielu Wietnamczyków. Na co dzień zajmuje się nimi Ton Van Anh i Robert Krzysztoń, wietnamsko-polskie małżeństwo związane ze Stowarzyszeniem Wolnego Słowa. Nielegalnie przebywa w Polsce około 10–15 tys. Wietnamczyków. Część to emigracja ekonomiczna, ale jest też wielu uchodźców politycznych. Granica jest bardzo cienka. Wietnam to państwo komunistyczne. Wystarczy, że ktoś ma kontakt z osobami związanymi z opozycją i już może zostać uznany za wroga. Niektórzy ludzie ze względu na rodzinę, która została w kraju, wolą się nie ujawniać. Jeden z naszych znajomych mieszka w Polsce nielegalnie od 20 lat, zabrano mu paszport, bo jego brat jest opozycjonistą. Nie ma szans kiedykolwiek go odzyskać – tłumaczy Robert Krzysztoń. – Tak naprawdę decyzję o przystąpieniu do abolicji często podejmujemy my – ci, którzy pomagają nielegalnym imigrantom. Jeśli się uda, ktoś będzie miał przynajmniej dwa lata spokoju. A potem coś się wymyśli.

Bez perspektyw

Jeśli nawet wszelkie obawy cudzoziemiec zdoła przełamać i tak pozostanie mu pytanie: Co abolicja mi daje? Jednym z głównych argumentów, który ma ich przekonać, jest możliwość legalnej pracy bez specjalnych zezwoleń. Jednak tylko na umowę o pracę. – Szansa, że Ukrainiec dostanie umowę o pracę, jest o połowę mniejsza niż w przypadku Polaka. Jeśli dla Polaków w tej chwili jest niska, to dla Ukraińców praktycznie żadna – przewiduje Ksenia Naranovich.

Jeden z działaczy organizacji pozarządowych, chcący zachować anonimowość: – Niektórym abolicja nie będzie się po prostu opłacała. To, co zarabiają, będą musieli oddać państwu polskiemu, zapłacić podatki, ZUS. W imię czego? Że emeryturę kiedyś dostaną? Nawet my nie wiemy, czy dostaniemy. A polskiemu sadownikowi czy właścicielowi firmy budowlanej nadal będzie się opłacało zatrudniać cudzoziemca nielegalnie, bo koszty pracy są w naszym kraju po prostu za wysokie.

Hakob poddał się abolicji w 2003 r. i dostał pozwolenie na pobyt na cztery lata. Rzucił wtedy pracę na bazarze i zajął się tym, co potrafi. Założył zespół muzyki ormiańskiej. Organizował imprezy, dawał koncerty, chciał stworzyć dom kultury ormiańskiej w Warszawie. Ale po czterech latach karty pobytu nie udało się już przedłużyć. Znowu całą rodziną stali się nielegalni. – Nie mieliśmy umów o pracę, opłaconych składek ZUS. Nie sądziliśmy, że to konieczne, żeby przedłużyć pobyt. Tym razem Hakob będzie się starał, jako działacz kulturalny, o polskie obywatelstwo. – Wtedy wreszcie mógłbym wziąć kredyt, kupić dom. Teraz wynajmujemy mieszkanie. Wolałbym spłacać raty i mieć swoje. Mógłbym też bez przeszkód działać w domu kultury.

W poniedziałek, 2 stycznia 2012 r., w urzędzie wojewódzkim od rana ustawiła się kolejka cudzoziemców z wnioskami o abolicję. Przez pierwsze dwie godziny – 150 osób. Urząd cieszy się, że zainteresowanie jest tak duże. Jak długo tak będzie? Abolicja wydaje się tylko odroczeniem problemu. I w skali życia każdego z cudzoziemców, i w skali państwa. Rzecz bowiem nie tylko w tym, że dziesiątki, jeśli nie setki tysięcy osób żyją w naszym kraju poza prawem, poza jakąkolwiek opieką i kontrolą. Państwo nie ma tak naprawdę całościowego pomysłu, jak tę potężną armię ciężko pracujących ludzi włączyć do systemu podatkowego i ubezpieczeniowego. Wielu działaczy organizacji pozarządowych twierdzi zgodnie: problem będzie powracał, dopóki nie powstanie nowoczesna, kompleksowa ustawa o cudzoziemcach, opisująca jasno, na jakich warunkach można się w Polsce osiedlić i podjąć pracę.

Ukrainka Lesia w poniedziałek rano też ustawiła się w kolejce w urzędzie. Gdy dostanie stempel w paszporcie, spełni się wreszcie jej największe marzenie: zobaczy mamę. Od 2006 r. każde święta i sylwestra spędzała w Polsce. O północy, z szampanem w kieliszku, miała zawsze to samo życzenie: w tym roku pojadę do domu. Teraz marzy, żeby to było już na Wielkanoc.

Polityka 02.2011 (2841) z dnia 11.01.2012; Kraj; s. 33
Oryginalny tytuł tekstu: "Rozgrzeszenie bez pocieszenia"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną