Ponieważ bardzo lubimy austriackie białe wina gruner veltliner oraz czerwone zweigelt, to gdy tylko dowiedzieliśmy się, że jest w Warszawie miejsce, w którym są one w niezłym wyborze, to postanowiliśmy zobaczyć na własne oczy, jak to wygląda. Dodatkową zachętą do wyprawy była informacja uzyskana od znajomej, znającej się na rzeczy i piszącej o kuchni (dziękujemy Moniko za cynk!), że ów magazyn połączony jest z doskonałą restauracją specjalizującą się w kuchni austriackiej.
Knajpka, bo o niewielkim lokalu liczącym kilka stolików trudno pisać restauracja, mieszcząca się obok Teatru Polskiego, ma w tym miejscu sporo konkurentów. Ale widać, że szybko wyrobiła sobie dobrą markę, bo nawet w niedzielne popołudnie, kiedy inne lokale na ogół świeca pustkami, tu było dość tłoczno. Lokal robi sympatyczne wrażenie już od wejścia. Ładny wystrój, choć nie przesadny w nadmiarze ozdób i gadżetów, miła załoga, witająca gości od progu, wygodne siedzenia i parę zakamarków dla chcących znaleźć w lokalu intymny kącik.
Karta niezbyt rozbudowana, co naszym zdaniem jest zaletą, a nie wadą, bo daje nadzieję, że zamówione dania będą robione od początku do końca, a nie odgrzewane w mikrofalach. Nieco gorzej jednak było w momencie, gdy zdecydowaliśmy się na zamówienie obiadu tak, by każde z nas miało odmienne danie na talerzu. Okazało się, że aż trzech potraw nie ma. Trochę zeźleni poszukaliśmy zamienników, a pierwsze dobre wrażenie diabli wzięli.
Odzyskaliśmy część sympatii do Oboźni, gdy na stół wpłynęła sałatka z czerwonych buraków z piersią kaczki, truflami i podsmażonymi orzeszkami pinii (25 zł). Danie cieszyło i oko, i podniebienie. A potem już było coraz lepiej. Fetuccine wegetariańskie (23 zł) było bezbłędnie al dente, co nie zawsze polskim kucharzom się udaje. Tu i kluski, i warzywa miały właściwą twardość. Porkolt z wołowiny (29 zł) z pęczakiem zaś był miękki, a jego ostrość można było regulować wg gustu dzięki pieprzowi podanemu w moździerzu, z którego każdy czerpał do woli.
Klasyczny austriacki wiener Schnitzer (41 zł), podany z sadzonym jajkiem, co jest w Polsce chyba stałym obyczajem, ale słabo rozpowszechnionym w ojczyźnie tego cielęcego smakołyku, delikatny i z chrupiącą, cienką panierką zachwycał subtelnością. Daniem królewskim, świadczącym o wysokich umiejętnościach kucharza, było risotto z truflami i piersią kaczki (31 zł). Prawdę mówiąc, trufle zawsze wprawiają nas w doskonały nastrój swoim aromatem. No i oczywiście wybitnym smakiem.
Na deser wymarzyliśmy sobie apfelstrudel, ale od pewnego czasu odpłynął gdzieś z tutejszej karty. Zastąpił go, niejako z musu, tort Sachera (14 zł). I tu miłe zaskoczenie – był lepszy, niż ten jedzony w Wiedniu w Hotelu Sacher. Brawo!
Drugim deserem było parfait z Rieslinga z czekoladą posypaną odrobiną soli morskiej (19 zł). To był deser olśniewający.
I tylko wpadka z niespodziewaną nieobecnością aż trzech dań, na które mieliśmy wielką ochotę spowodowała, że w ocenie C.K. Oboźni brak piątej gwiazdki. Ale to przecież nie ostatnia nasza tu wizyta.
Tel. 22 826 83 17, www.obozna.pl