Położenie naszego kraju, z którego co jakiś czas się cieszymy i określamy jako most między cywilizacjami, jest też, jak wiadomo, przyczyną pasma klęsk. Po moście tym stale ganiały bowiem jakieś wojska: ze wschodu na zachód i z północy na południe. A to mongolskie czy tatarskie zagony usiłowały podbić Europę, a to Francuzi ubrdali sobie, że osiądą na Kremlu, a to Szwedzi uznali, iż u nich zbyt zimno, więc wybrali się na południe. A wszyscy rozjeżdżali mazowieckie równiny i zadeptywali małopolskie pola. No i oczywiście, na domiar złego, chwytali branki, wyludniał się kraj, a wsie i miasteczka pustoszały. Pola leżały odłogiem.
Jako urodzony optymista w każdej sytuacji doszukuję się pozytywów. A więc i tym razem zajmę się korzyściami, jakie wyciągnęli Polacy z tych niechcianych, a częstych wizyt uzbrojonych sąsiadów i przybyszów z odleglejszych krain.
Oto skośnoocy jeźdźcy przywieźli do nas pierogi i – jak twierdzą niektórzy – pomysł na befsztyk tatarski. Szwedzi zostawili pod Zamościem swój stół (choć historycy twierdzą, że to pomysł starego Zamoyskiego, który wystawił rajtarom i ich królowi stół za mury, by tam jedli, nie rujnując mu pięknego miasta). Francuzi natomiast przeflancowali na polskie dwory wybitnych mistrzów kuchni, którzy szybko się spolonizowali i zostali na zawsze, odchudzając i wysubtelniając przy okazji naszą kuchnię. Rosjanie, chcąc panować nawet w kuchni, wcisnęli nam ruskie pierogi oraz lekko zacierając ślady – barszcz ukraiński. Swoje tropy zostawili nad Wisłą także Czesi oraz Niemcy.
Nie można też zapomnieć o społeczności żydowskiej, której ponadtysiącletnia obecność widoczna jest w każdym polskim menu: karp po żydowsku, placki ziemniaczane, sernik i piernik to tylko kilka przykładów.
Obce wpływy utrwaliła epoka rozbiorów.