Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Wigilijna spirala

Rozmowa o samotności przy stole i potrzebie świątecznych rytuałów

„W czasie świąt jedną z zasadniczych potrzeb archetypowych jest potrzeba zatrzymania czasu. Potrzeba fermaty, takiego podniosłego zawieszenia. Spojrzenia trochę z innej perspektywy”. „W czasie świąt jedną z zasadniczych potrzeb archetypowych jest potrzeba zatrzymania czasu. Potrzeba fermaty, takiego podniosłego zawieszenia. Spojrzenia trochę z innej perspektywy”. Batłomiej Kudowicz / Forum
Rozmowa z prof. Marią Straś-Romanowską o rytuałach świętowania, potrzebie zatrzymania czasu, sensie samotności i wspólnoty.
„Zadawanie sobie pytań jest punktem wyjścia do naprawdę dalekiej wewnętrznej podróży. Pod warunkiem że mamy skłonność, aby weryfikować swoje poglądy”.Kris Duda/Flickr CC by SA „Zadawanie sobie pytań jest punktem wyjścia do naprawdę dalekiej wewnętrznej podróży. Pod warunkiem że mamy skłonność, aby weryfikować swoje poglądy”.
Dr hab. Maria Straś-Romanowska jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownikiem Zakładu Psychologii Osobowości.Miłosz Poloch/Polityka Dr hab. Maria Straś-Romanowska jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownikiem Zakładu Psychologii Osobowości.

Martyna Bunda: – Czy samotność w Wigilię może być dobrym wyborem?
Maria Straś-Romanowska: – Takie spędzenie świąt może wydawać się sensowne tym osobom, które wiedzą, że przy wigilijnym stole górę wezmą emocje, uprzedzenia – i że to może je bardzo dużo kosztować. Samotność w święta może być wręcz pewną szansą, ale i szczególnie trudnym doświadczeniem. Pytanie, co dla nas oznacza samotność oraz czy potrafimy przeżyć takie doświadczenie świadomie. Nadać mu głębszy sens.

Ludzie, którzy decydują się na samotne święta, najchętniej uciekają od nich w ogóle. Udają, że nie ma śniegu, kolęd czy choinek.
Ale wówczas, mając ten śnieg za oknem i kolędy we wszystkich sklepach, mogą spotkać się z czymś dużo trudniejszym. Narzucając pierzynę na głowę i udając, że tych świąt w ogóle nie ma, zakłamują własną rzeczywistość, a to w dłuższej perspektywie zwykle spycha na patogenne tory. Nieujawnione emocje obciążają człowieka w dwójnasób i są prostą drogą ku potężnemu kryzysowi psychicznemu. Natomiast świadome, kontrolowane przejście tej sytuacji jest możliwe w przypadku silnych osobowości, osób refleksyjnych. Mnie samej nieraz marzyło się, aby samotnie spędzić święta. Nigdy do tego nie doszło, ale miałam wówczas głowę tak zabitą różnymi sprzecznymi zaangażowaniami, że jedyny ratunek widziałam w tym, że wszystko przemyślę, będę kontemplować czas.

Po co nam w ogóle te święta przy wspólnym stole? Dlaczego ten wieczór ma aż tak wyjątkową rangę?
Takie spędzanie świąt jest ugruntowane w tradycji religijnej, ale potrzeby, które ujawniają się w ludziach w tym czasie, dlatego są takie silne, trwałe i niepodatne na wpływy, że mają głębsze tło. Są zakorzenione w ludzkiej potrzebie przeżywania Czasu Wielkiego – z dużych liter pisanego. Przekraczania raz na jakiś czas rzeczywistości tu i teraz, odrywania się od codzienności. Wynikają z potrzeby kontaktu z czymś wyższym, z jakimś sacrum. Choinka, stół, nie jest istotą świąt w rozumieniu religijnym – ale ułatwia wchodzenie w ten nastrój.

Z czego się w człowieku bierze taka potrzeba?
Tym się różnimy od zwierząt, że jesteśmy otwarci na transcendencję. Na pozazmysłową rzeczywistość. Nie w tym sensie, żeby każdy z nas odpowiadał sobie twierdząco na pytanie o istnienie Boga, ale w tym sensie, że w ogóle zadaje sobie takie pytania, a więc wychodzi myślą poza materialny świat. Zwierzęta raczej tak nie mają.

Ludzi charakteryzuje też inna, specyficzna dla naszego gatunku, potrzeba – dialogowości, czyli wspólnego zanurzenia się wraz z innymi w podobnych emocjach. Temu służą i koncerty rockowe, i wspólne marsze polityczne.

Ale akurat w świętach Bożego Narodzenia tkwi jeszcze coś więcej: archetyp świętowania. Kod kulturowy, transmitowany międzypokoleniowo, tak jak przekazujemy kolejnym pokoleniom geny. Za tym archetypem kryje się szukanie kontaktu ze światem idealnym, lepszym. Symbole świąteczne tę właśnie archetypową potrzebę mają w nas obudzić. Pielęgnujemy rytuał mniej lub bardziej refleksyjnie – ale od zawsze, bez względu na wyznanie i czasy, w których żyjemy. W czasach Mitry, Boga Słońca i Światła – na długo zanim narodziło się chrześcijaństwo – potrzeba spotkania z sacrum była tak samo obecna.

Mówi pani: rytuał. Pewnie jeden z ostatnich. Nawet śmierć straciła większość oprawy i zamiast płaczek, świec i żałobników w domu, jest zakład pogrzebowy.
I to właśnie ma swoją cenę. Zderzenie archetypowych ludzkich potrzeb ze współczesnym stylem życia, z tempem, zakupoholizmem, egocentryzmem, powoduje w nas specyficzne napięcie. A do tego jeszcze to zanurzenie się w byciu razem z innymi, w rytuale, może spowodować, że puszczą tamy blokujące nasze własne emocje. Część z nas to przeczuwa – że święta mogą być groźne, bo niosą ryzyko konfrontacji ze swoimi potrzebami, celami, emocjami, które na co dzień blokujemy. A skoro można się rozsypać psychicznie, więc się przed tym bronimy.

Jak?
Uciekając od świąt, wyjeżdżając, próbując odciąć się od tych choinek i kolęd. Inni popadają w melancholię albo depresję. Ale większość podejmuje wyzwanie. Siła archetypowych potrzeb w nas jest tak silna, że stawiamy czoło.

A jeśli stawiamy czoło, to jak?
Najczęściej – wdrażamy mechanizmy obronne. Tych strategii może być wiele. Typowy mechanizm to zadaniowość. Racjonalizacja. Kapusta, makowiec, szorowanie podłóg. Na karteczce wszystko wypisane, plus silna potrzeba sprostania zadaniu. Chęć udowodnienia samemu sobie, że jestem okej, dam radę, wszystko będzie grało.

Odmianą podejścia stricte zadaniowego jest strategia etosowa. Trochę ofiarnicza, polegająca na tym, że człowiek sobie uświadamia wartość wspólnego przeżywania świąt i godzi się na to, by złożyć się w ofierze – dla dzieci, żeby miały wspomnienia, dla starszych rodziców. Człowiek godzi się na to, żeby wziąć w nawias swoją niechęć do osób, swoje emocje.

To generuje koszty.
Z pewnością. Ale jeśli dobro rodziny, dziecka, starszych rodziców ceni się wyżej niż swoje samopoczucie, to ma się również poczucie sensu. Ja to mogę potem odchorować albo po prostu odetchnąć z ulgą jak się skończy. Da się wytrzymać w imię wyższych celów.

A dawanie upustu emocjom, kierując je w dyskusje polityczne?
To też typowa strategia przetrwania, a jednocześnie łatwy mechanizm ucieczki od samego siebie i własnych emocji, w czasie świąt szczególnie podatnych na odkrycie. Strategia coraz powszechniejsza, bo żyjemy w czasach ogromnej inflacji psychicznej. Egoholizmu, skoncentrowania na sobie, ale bez świadomości, kim jestem, bez faktycznej znajomości siebie i chęci krytycznego siebie poznania.

Egoholizm owocuje pychą, megalomanią: moje jest mojsze. Tłumione emocje dają o sobie znać w ten sposób, że wszystko, co moje, co ja – to jest dobre. Moje poglądy są jedynie słuszne. Absolutna negacja poglądów przeciwnika, brak woli porozumienia, dają poczucie bezpieczeństwa, potraktowane są jak walka o swój własny obraz, swoją tożsamość. Skoro ja składam się ze swoich poglądów, to warto za nie ginąć, nawet przy wigilijnym stole.

Na tym tle tym lepsza wydaje się strategia, od której zaczęłyśmy – rozwojowa, autorefleksyjna.

Czyli samotność w święta.
Tyle że jest też najtrudniejsza, bo wymaga przekraczania siebie, i to nie dla doraźnych zysków czy celów, ale dla poprawy własnej kondycji, dla własnego rozwoju. Wcale nie trzeba jej stosować w wariancie maksimum, czyli spędzając święta samemu, przy pustym stole. Święta mogą być też okolicznością sprzyjającą, by potraktować wszystko jak nowe rozdanie. Transgresyjne będzie także zrozumienie, dlaczego jest mi trudno spędzać święta z rodziną. Jeśli jest trudno – to nie dlatego, że inni są, jacy są, ale też dlatego, że my jesteśmy jacyś. Istnieje coś, co nam utrudnia pozostawanie w relacji. Jest taka sentencja, znana terapeutom, a na pewno mistykom: nie można być w harmonii ze światem, jeśli nie jest się w harmonii z samym sobą.

Terapeuta powiedziałby: chodzi o nazwanie konfliktów wewnętrznych. Czyli zadanie sobie właściwego pytania.
Niestety, to nie jest takie hop-siup, zapytać siebie i od razu znaleźć odpowiedź. Zgodnie z zasadą psychoanalityczną, żeby zrobić krok do przodu, czasem trzeba zrobić krok do tyłu. A więc cofnąć się do wcześniejszych przeżyć, doświadczeń, możliwych przyczyn tego, że jest mi tak ciężko usiąść przy stole z konkretnymi ludźmi. Warto kopać naprawdę głęboko. Skoro tak denerwuje mnie szuranie kapciami przez moją siostrę czy mamę, to może oznaczać, że coś mnie rani w naszej relacji. A skoro tak, to jakie moje cechy mogły na to wpłynąć? Jakie są moje odruchowe reakcje? Jak siebie widzę? Może mam poczucie, że za dużo z siebie daję? A może dobrze mi w roli ofiary, bo to zapewnia wsparcie, pozytywną ocenę ze strony innych? Może zawsze do ostatka bronię swojego zdania? Ale czy zawsze mam rację? Dlaczego to dla mnie takie ważne – mieć rację?

Zadawanie sobie pytań jest punktem wyjścia do naprawdę dalekiej wewnętrznej podróży. Pod warunkiem że mamy skłonność, aby weryfikować swoje poglądy. Umiemy puścić to, co wydaje nam się oczywiste.

Zwykle nie mamy tej skłonności. Szczury laboratoryjne, jeśli zmienić położenie sera, przetestują starą trasę co najwyżej trzykrotnie i zaczną szukać nowej. Ale z ludźmi tak nie jest.
To prawda, z ludźmi bywa wręcz przeciwnie. Do upadłego zmierzają utartą ścieżką, wierząc, że w końcu jednak znajdą ten ser, idąc tak jak zawsze. I, rzecz jasna, zwykle tak się nie dzieje. Ale właśnie sytuacje kryzysowe sprzyjają temu, by jednak zejść z utartych ścieżek. Człowiek długo może bronić się przed radykalną, osiową zmianą siebie samego, zmianą własnego obrazu siebie. Im więcej pieniędzy, tym dłużej można zmieniać rzeczywistość wokół. Ale w większości przypadków nie da się tak bezkarnie do końca – chyba że się krótko żyje. Myśl, własna wrażliwość, staje się wrogiem człowieka, i w końcu trzeba się z tym zmierzyć.

Szczególnie ważne kryzysy sprowadzane są przez tak zwane sytuacje graniczne: ciężka choroba, śmierć bliskiej osoby. Człowiek staje w obliczu bezradności kompletnej i w dodatku zostaje pozbawiony wartości, które są dla niego najcenniejsze – życie, zdrowie, bliski. Było oczywiste ich istnienie, a nie da się zaprzeczyć, że ich nie ma. Doświadczenia graniczne mają szczególną wartość, wagę, bo gdy człowiek nie ucieka od tego, a zrozumie, zaakceptuje, że na tej ziemi nie ma szczęścia absolutnego – nie będzie do niego absurdalnie dążył. Wszystkie wielkie narracje, wielkie religie właśnie o tym mówią – że nie jest możliwe szczęście absolutne na ziemi.

W takich sytuacjach człowiek dowiaduje się także, że w głębszej warstwie, wobec najważniejszych wydarzeń swojego życia jest samotny.
Przez śmierć bliskich, własną chorobę, upadek marzeń, przechodzi sam – niezależnie od tego, czy przytrafiła mu się w życiu miłość, czy praca jest albo była jego pasją. Samotność w święta to może być właśnie takie doświadczenie graniczne. Jego mocą jest uzmysłowić człowiekowi tę jego nędzę, tę egzystencjalną samotność. Zewsząd symbole radości – a tu konstatacja, że jesteśmy na marginesie, poza wspólnotą, nie mamy komu dać prezentu, nikt nam go nie da. Jeśli jeszcze telefon nie zadzwoni – to wymaga heroizmu. Ale jeśli jest się nastawionym na takie doświadczenie, konfrontację z samym sobą, to może dać poczucie sensu. Wzmocnić.

Jak się szuka sensu przy pustym stole w święta? W historii tej ciężarnej dziewicy, która stanęła samotnie naprzeciw świata, w czasach, gdy kamienowano za przedmałżeński seks?
Zwykle bierzemy tę perspektywę, która harmonizuje z naszym klimatem emocjonalnym – a więc i taka opowieść o Maryi może być czynnikiem wzmacniającym i dającym poczucie, że jednak wszystko można znieść. Że nawet jeśli w danej sytuacji nie widzimy sensu – bo przecież racjonalnie to beznadziejna sytuacja, masochizm, skazywanie się na udrękę – to wierność sobie ma sens, bo z tego rodzi się Bóg, a w wariancie bardziej oszczędnym może coś skromniejszego, ale równie dla nas ważnego.

Swoją drogą, od pewnego momentu, przynajmniej u niektórych z nas, samo życie polega właśnie na wyłuskiwaniu sensów. Rozwój myślenia nie kończy się na wieku rozwojowym, ale postępuje dalej. Mniej więcej w drugiej połowie życia, w związku ze zmianami hormonalnymi i towarzyszącymi im zmianami psychicznymi, takimi jak rozluźnianie się struktur umysłowych – pojawiają się nowe formy myślenia, w tym właśnie myślenie paradoksalne. Człowiek zaczyna dostrzegać paradoksy – i nie macha ręką, tylko szuka wspólnego mianownika oraz jest w stanie go znaleźć. Co z tego, że mam dużo pieniędzy, kiedy nie jestem szczęśliwy? Najwięcej pacjentów psychiatrycznych pochodzi z zamożnych środowisk – przynajmniej tak pokazują badania amerykańskie. Mity pryskają, to, co miało być szczęściodajne, takie nie jest. Pewne przekonania potoczne, w które wierzyliśmy, nie sprawdzają się, nie wystarczy być pięknym i bogatym, żeby być szczęśliwym. I w tym też trzeba znaleźć sens.

Jeśli się nie ucieka przed refleksją, to człowiek do różnych wniosków dochodzi, i często koryguje swój styl życia. Jest refleksja, jest myślenie egzystencjalne o życiu, uruchamiające inne wartości. No, bolesny okres, trudny, ale widocznie ma swój sens, skoro jest wpisany w cykl życia.

Nie przyjemniej i prościej przeżyć życie bez takich dylematów?
Części się przytrafia. Pytanie, czego się spodziewamy pod koniec? Jeśli spytamy jakiegoś filozofa u progu 70 czy 80 urodzin o bilans, to większość odpowie, że miała długie, odczuwalne życie. Jeśli spytać współczesnego zapracowanego 60-latka – to wielu będzie narzekać, że gdzieś to życie uciekło, zupełnie niepostrzeżenie. Że czują się oszukani, że to już.

Swoją drogą, w czasie świąt jedną z tych zasadniczych potrzeb archetypowych jest potrzeba zatrzymania czasu. Potrzeba fermaty, takiego podniosłego zawieszenia. Spojrzenia trochę z innej perspektywy. W naszej kulturze, judeo chrześcijańskiej, przyjęło się traktować czas liniowo, jakby płynął w jedną stronę. W kulturach Wschodu czas płynie zawsze po kole, może po spirali. Ale w czasie świąt mamy do czynienia z nakładaniem się, zapętlaniem naszego liniowo pojmowanego czasu. Zatrzymujemy się konstatując, że to kolejne święta, a na to nakłada się myśl o powtarzalności, o tym, że coś jednak trwa wiecznie. To też stanowi rodzaj dysonansu, który uruchamia potrzebę zatrzymania się. Nasze życie przeminie – ale świat trwa. Zaraz będzie koniec roku, będziemy znów o rok starsi, czas się, mówiąc słowami poety Władysława Orkana, przed nami króci, a za nami wydłuża.

I jedyny sposób, by inaczej, pełniej ten czas odczuwać, bez względu na to, jakie życie mamy – to właśnie refleksyjność. Żeby poczuć życie, człowiek musi się skonfrontować z pytaniami, zadać je sobie. To jedyny sposób, by dojść do wniosku, że jednak nie jest się w tym samym punkcie. Rzecz jasna, związana z tym nieodłącznie konstatacja, że to, co jest, nie będzie trwało wiecznie, może wyzwalać smutek, melancholię. Tak czy inaczej, ta mieszanina uczuć to jest właśnie życie. Głębsze, i przez to sensowne.

rozmawiała Martyna Bunda

Dr hab. Maria Straś-Romanowska jest profesorem Uniwersytetu Wrocławskiego, kierownikiem Zakładu Psychologii Osobowości. Zajmuje się psychologią pozytywną, rozwojem człowieka w okresie późnej dorosłości, doświadczeniami granicznymi oraz związkami psychologii z antropologią filozoficzną.

Polityka 51-52.2012 (2888) z dnia 19.12.2012; Temat na Święta; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Wigilijna spirala"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama