Janusz i jego syn Benek mieli jechać na robotę przy remoncie domu. Samochód czekał w pogotowiu na podwórku. To był samochód Janusza, ale zapisany na jego siostrę, bo inaczej zabrałby go komornik. Zwykle stał na posesji u siostry. Jak było trzeba, to go z Benkiem zabierali.
Dziś stał na podwórku domu, w którym mieszkał Janusz. Było w nim pełno narzędzi – cały zapakowany. W bocznej przegrodzie drzwi tkwił nóż. Też się przydawał.
Aż tu nagle telefon, że robota odwołana – tak bywa przy dorywczych pracach. Janusz się zdenerwował. Skoro tak, skoczą na pocztę po listy, przyszły awiza. Jeden list był od komornika, że Janusz zalega w płaceniu alimentów na dwoje dzieci, które wychowuje Zoja, była żona. Jak to: zalega? Płaci, ma kwitki. Nieregularnie, ale płaci.
Wrócili z Beniem do domu po te kwitki, a potem do ośrodka pomocy społecznej. A tam mówią, że nie tylko są zaległości, ale sąd na wniosek byłej jeszcze podwyższył alimenty, które Janusz ma płacić. Chyba na ulicę pójdę żebrać, mówi Janusz, bo się nie wyrobię.
Szmata
Po rozwodzie sąd przyznał opiekę nad trójką dzieci Zoi. Ale zostało z nią tylko dwoje młodszych – Benek i Ewa. Najstarszy, Rycho, powiedział, że chce mieszkać z ojcem. Matki nie kocha. I tyle. Benek i Ewa też nie chcieli z matką mieszkać, ale przywiozła ich do niej policja, są małoletni, więc muszą. I tak uciekają do ojca i siedzą u niego do późna, a jak mogą, to nocują. Nie mówią o matce mama, ale ona albo stara.
A ojciec o niej – szmata, kurwa i też stara. Kiedy matka przychodzi do szkoły pytać, jak się uczą, Ewa na nią krzyczy. Nauczyciele mówią, że jej nienawidzi. Benek też – czego ona tu przyłazi. Co innego, gdyby ojciec przyszedł. Ale on nie przychodzi. Był kiedyś raz na wezwanie.