Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Brakujące ogniwo

Syberyjscy potomkowie powstańców styczniowych

Dzieci z klasy polskiej w szkole w Usolu Syberyjskim. Dzieci z klasy polskiej w szkole w Usolu Syberyjskim. Jakub Szymczuk/GN / Gość Niedzielny
Polak na Syberii może mieć na imię Jewgienij lub Tatiana. I wcale nie musi mówić po polsku. Ale jego pradziadek był zapewne powstańcem styczniowym.
Izolda Nowosiołowa, z domu Koperska.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Izolda Nowosiołowa, z domu Koperska.
Helena Szackich, córka Izoldy, lekarka. Polskiego nauczyła się już w dorosłości.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Helena Szackich, córka Izoldy, lekarka. Polskiego nauczyła się już w dorosłości.
Pan Ignacy, mieszkaniec Wierszyny. Do dziś świetnie mówi po polsku.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Pan Ignacy, mieszkaniec Wierszyny. Do dziś świetnie mówi po polsku.
Janek jest ministrantem, chodzi do szkoły w Wierszynie. O przeprowadzce nie myśli.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Janek jest ministrantem, chodzi do szkoły w Wierszynie. O przeprowadzce nie myśli.
Szkoła Społeczna Języka i Kultury w Ułan Ude. W Buriacji panuje moda na mówienie po polsku.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Szkoła Społeczna Języka i Kultury w Ułan Ude. W Buriacji panuje moda na mówienie po polsku.
Gienadij Iwanow, mąż szefowej Autonomii Polaków w Ułan Ude. Czuje się i Buriatem, i Polakiem.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Gienadij Iwanow, mąż szefowej Autonomii Polaków w Ułan Ude. Czuje się i Buriatem, i Polakiem.
Katia, rosyjska uczennica języka polskiego w klasie polskiej w Usolu Syberyjskim. Chciałaby zobaczyć Kraków.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Katia, rosyjska uczennica języka polskiego w klasie polskiej w Usolu Syberyjskim. Chciałaby zobaczyć Kraków.
Wierszyna, wioska na Syberii. Niemal wszyscy mówią tu po polsku.Jakub Szymczuk/GN/Gość Niedzielny Wierszyna, wioska na Syberii. Niemal wszyscy mówią tu po polsku.

Wacław Sokołowski mieszka w Ułan Ude, stolicy Buriacji na Syberii, od 1960 r. Był głównym inżynierem w fabryce Siewiernyj. Wychowywał się w rodzinie matki, u Górskich; jej ojciec był komunistą, matka należała do Komsomołu. Lata 30. ubiegłego wieku to nie były dobre czasy, żeby się przyznawać do polskości. Rodzinne pamiątki, fotografie, książki lądowały zwykle w piecu, żeby ślad po nich nie pozostał. A potem była wojna, Sokołowski wojował do 1946 r., potem mieszkał w Angarsku, w obwodzie irkuckim. Wtedy jeszcze nie mógł się zajmować swoim drzewem genealogicznym.

Wie, że jego dziad miał na nazwisko Kałużny. W powstaniu styczniowym był w oddziale sztyletników. – Kindżalistow wieszatieli – mówi Sokołowski. Rozprawiali się ze szpiegami, zdrajcami i carskimi żandarmami, bezpardonowo, jak na to zasługiwali. A policja się rewanżowała, sztyletnicy byli znienawidzoną formacją.

Ostatni dzwonek

Dziad dotarł do Nerczyńska na Syberii pieszo, w kajdanach, skazany na wieczną katorgę. – Nie wiem, jak to możliwe – mówi Sokołowski. Za oknem jest minus 35, na centralnym placu Ułan Ude pysznią się rzeźby z lodu, samochody wyrzucają z rur wydechowych kłęby pary i spalin, drewniane domki w kupieckiej starej dzielnicy stają się pod śniegiem jeszcze mniejsze. Nawet wróble szukają miejsca, żeby się ogrzać. Trudno się przyzwyczaić, jeszcze trudniej polubić. Sokołowski, choć spędził całe życie na Syberii, nie może sobie wyobrazić tej pieszej wędrówki z Polski. Ale może to właśnie podziałało na wyobraźnię, zaczął losy dziadka wydobywać z zapomnienia. Wie, że zbiegł on z katorgi, łodzią przedostał się przez Bajkał do Irkucka, zdobył fałszywe dokumenty i został Sokołowskim.

Z tego zainteresowania najpierw przeszłością rodzinną, potem innych rodzin żyjących w Ułan Ude, z polskimi korzeniami i genealogią pokiereszowaną przez zsyłkę, stalinizm, odciętych od kraju, języka, kultury, od korzeni, Sokołowski zabrał się do odkurzania historii. Ale bardziej jeszcze do budowania czegoś nowego, a być Polakiem w Rosji to jednak jest wysiłek.

Z popiołów już się nie ukręci fotografii ani rodzinnych kronik, przepadło. Ale czemu by się nie uczyć polskiego? Czemu nie spisać dziejów Polaków w Buriacji, skoro jeszcze dziś żyje ich tu sporo, wyrosło czwarte pokolenie, to prawnukowie styczniowych zesłańców. Czemu nie mieliby nabrać szacunku dla dziadów i pradziadów, dumy z polskiej kultury. Czemu nie mieliby jej przynajmniej poznać? Zdał sobie sprawę, że to ostatni dzwonek. W 1993 r. założył Narodowo-Kulturalną Autonomię Polaków miasta Ułan Ude Nadzieja. Dlaczego Nadzieja? Może dlatego, że Polaków na Syberii nigdy ona nie opuszczała. Na przykład dziadek Sokołowski wyuczył się w Irkucku zawodu masarza, pracował u kiełbaśnika w centrum miasta. A potem ożenił się z córką bogatych mieszczan, Irkuck był wtedy miastem milionerów. Wspólnie z teściami wybudował sklep, miał dom z fontanną, podobno sięgającą drugiego piętra. Komuniści zabrali sklep, dom, biżuterię. Dziadek z babcią wyjechali do chińskiego Harbinu i tam od nowa próbowali sobie ułożyć życie. Kiedy zaczęło się im wieść, napadli na nich podobno jacyś bandyci. I nikt nie wie, co się z nimi stało.

Ojciec studiował na irkuckim uniwersytecie, ale wyrzucono go za nieprawomyślne pochodzenie. Czy dlatego wżenił się potem w rodzinę komunistów, w której wychowywał się Wacław? Sokołowskiemu tyle drzewa genealogicznego udało się odnaleźć. – Aż tyle – mówi, bo inni mają gorzej.

W Ułan Ude powstała Szkoła Społeczna Języka i Kultury, jej uczniowie mają od 7 do 75 lat i uczą się polskiego jak szaleni. Niektórzy to już pewnie bardziej Buriaci niż Polacy, widocznie silniej jednak z rysów niż z serca, bo jest moda na mówienie po polsku, choć pewnie użyteczniejsze byłyby mongolski i chiński. Język polski zdobył nawet mury Państwowego Uniwersytetu Buriackiego, gdzie działa Centrum Języka, Historii i Kultury Polskiej i lektoraty językowe. Gdzieś na początku był dziadek powstaniec, sztyletnik Kałużny, Wacław Sokołowski wspomina go z szacunkiem, a sam jest dziś honorowym prezesem Nadziei.

Mama chciała wrócić

Po ojcu Antonim Pietrowskim napisałam w dokumentach, że jestem Polką – opowiada Tatiana Antonowna. Że ojciec był Polakiem, dowiedziała się dopiero, kiedy poszła po paszport i musiała wypełnić ankietę. Ojciec, rocznik 1919, gdy miał 16 lat, chciał być komunistą, ale go nie przyjęli z powodu pochodzenia. Pradziad był powstańcem styczniowym zesłanym na Syberię. Tatiana nic więcej nie wie, rodzinne dokumenty przepadły, przetrwała jedyna fotografia babci i dziadka. Raz tylko posłyszała rozmowę starszych w domu: Jak nam było trochę lepiej, to zaraz Ruscy nas niszczyli. Niedawno znalazła książeczkę komunisty, swego taty. Bo jednak go przyjęli w poczet, choć dopiero za Chruszczowa. Ze zdumieniem zobaczyła, że tam jest napisane: Polak.

Mam córkę. Nie chciałam jej szukać polskich korzeni – przyznaje Tatiana. Ale kiedy dziewczyna była na uniwersytecie w Ułan Ude, dowiedziała się o kursach polskiego i sama z siebie chciała się go uczyć. Choć przecież Polska daleko i tak naprawdę pewnie nic o niej wtedy nie wiedziała.

I tak się zaczęło, od lektoratu. Później córka Tatiany Antonownej pojechała na staż do Polski, wyszła za mąż i teraz nazywa się Walczak. – Nie zna przeszłości, ale wie, że jej przyszłość to Polska. Dostała zgodę na repatriację jako jedyna z rodziny. Tatiana niedawno została babcią. – Po 150 latach koło się zamknęło – uśmiecha się.

Tragiczne te nasze dzieje – Ludmiła Pierewałowa nie mówi po polsku, bo gdzie i kiedy miałaby się nauczyć? Jej matka, z domu Skibniewska, pamiętała poszczególne słowa. Nie miała z kim rozmawiać, odkąd zmarła prababka, czyli od 1941 r. Pradziad, styczniowy powstaniec, do Irkucka dotarł w kajdanach. Wychowali dwoje dzieci, Władimira i Helenę. Początkowo mieszkali w ziemiance, potem wybudowali dom. Drewniany, syberyjski, z kolorowymi okiennicami i rzeźbioną, koronkową dekoracją. Dom zburzono w 2002 r., jak wiele z tamtej epoki, jeśli przetrwały wielki pożar miasta w 1879 r., trzęsienia ziemi i inne kataklizmy historii. Ich miejsce najpierw zajmował stalinowski barak, a dziś coraz częściej biurowce. Ziemia w mieście jest droga, historia takiej ceny nie ma.

Tatiana Antonowna pojechała do Polski w 2002 r., okazało się, że prof. Halina Skibniewska jest trojerodną siostrą mamy! – Skibniewscy podarowali nam 125 fotografii członków rodziny. Dowiedziała się, że rodzina była bogata, herbowa. Na co jej dziś ta wiedza? Na pieniądze jej nie przeliczysz, ale pomaga. – Pewniej stąpam po ziemi – mówi Tatiana Antonowna.

Braci Polska nie ciągnie

Eugeniusz, czyli Jewgienij Siemienow. Historię rodziny ciężko odtworzyć: pradziadkowie musieli umrzeć wcześnie, bo dziadek trafił do sierocińca. Znał więcej słów japońskich niż polskich. Babka była Rosjanką. – Relacje w mojej rodzinie były skomplikowane – mówi Eugeniusz. – Wychowany zostałem jak Rosjanin. Teraz jestem nadal Rosjaninem, ale korzystam z kultury moich polskich przodków. Polskiego zaczął się uczyć w 1997 r. Choć to brzmi banalnie, pamięta, jak na pierwszej lekcji coś w nim drgnęło.

Ukończył historię na uniwersytecie w Ułan Ude, napisał doktorat, monografię wygnańców postyczniowych na Syberii Wschodniej. Wciąż zbiera materiały archiwalne o pobycie Polaków w Buriacji. Opisał historię i stan obecny cmentarza katolickiego (polskiego) w Zakładzie Nerczyńskim. Przygotował album polskich zabytków na Zabajkalu i małą encyklopedię Polaków na Zabajkalu.

Polacy mają i tu kawałek własnej historii: pamiątkę z powstania nadbajkalskiego w 1866 r. – Stoczyli jedną walkę nad rzeką Miszychą, zginęło w niej 15 powstańców, jeden carski oficer i jeden chłop z pobliskiej wioski. Wszystkich pochowano we wspólnej mogile, postawiono na niej krzyż, który po latach upadł ze starości. W 60 rocznicę bitwy, niespodziewanie, komsomolcy upamiętnili to miejsce czerwoną gwiazdą, uznając widocznie bohaterstwo powstańców w walce z carem. Wątpliwe, żeby wiedzieli, że leżą tam Polacy.

W 1993 r., z inicjatywy Wacława Sokołowskiego, Polska Autonomia postawiła nowy krzyż. Choć nie wiadomo, czy stanął na mogile, czy w trochę innym miejscu, bo nikt już wskazać grobu dokładnie nie umie. – Nikt z moich braci i sióstr nie interesuje się Polską – mówi Eugeniusz, ale bez wyrzutu czy zdziwienia. Tak się potoczyły losy, oni są tutaj u siebie. On przecież także w jakiś sposób. – Kiedy jestem w Europie i widzę Azjatów, czuję ciepełko gdzieś w środku, że widzę swoich – przyznaje.

Pracuje we Wschodnio-Syberyjskiej Państwowej Akademii Sztuki, wykłada muzealnictwo. Jest wiceprezesem Nadziei. I jej nadzieją, bo mówi po polsku, że aż miło słuchać. Właśnie pracuje nad siódmym tomem pracy o Polakach w Buriacji. Potrafi opowiedzieć historię każdego zabytku w Ułan Ude, każdego starego domu, zwłaszcza jeśli mieszkali tam Polacy. Wie, gdzie podają najlepsze pozi, buriacki przysmak, którego farsz składa się z trzech rodzajów mięsa: baraniego, wołowego i wieprzowego, zawiniętych w cienkie ciasto i gotowanych na parze. A kiedy popatrzy na komin ciepłowni, jeszcze z lat 30., z którego od lat niezmiennie walą kłęby dymu, gęste, że aż przesłaniają słońce, to czuje złość. Na Moskwę, że nie chroni przyrody Buriacji, że wyciąga z Syberii złoto, naftę, gaz, ludzi – bo coraz więcej ich ucieka za Ural, gdzie lepszy klimat i praca.

Nepomucen i Nikodemowicz

W archiwum domowym Izoldy Nowosiołowej, z rodziny Koperskich, zachowała się jedyna fotografia prababki, zrobiona u Twardzickiego w Warszawie: – Myślę, że to zdjęcie przysłała synowi do Irkucka. Prababcia miała majątek w Brześciu, w lubelskiej guberni. Jej mąż, czyli pradziadek Jan Nepomucen Koperski, zmarł jeszcze przed powstaniem. Dziadek uczył się w Warszawie rzeźby i malarstwa, kiedy wybuchło. Wstąpił do sztyletników, którzy wieszali carskich żandarmów.

Dziesięć miesięcy szedł z Warszawy do Irkucka, w kajdanach, z wyrokiem 15 lat zesłania. – Na brzegu Angary, dziś w pobliżu ulicy Dekabrystów, w bramie miasta były cele, gdzie przetrzymywano zesłańców. Dziadka też tam uwięziono – opowiada Izolda Nowosiołowa. Pewnie, żeby czymś zająć głowę, ugniatał chleb, lepił z niego jakieś figurki. Musiało ich być sporo, bo strażnik doniósł zwierzchności, że więzień Koperski nie chce jeść rosyjskiego chleba. Kiedy gubernator zobaczył, co z tego chleba wygniótł, zatrudnił Koperskiego do remontowania swojego pałacu. Przepracował tam Koperski dwa lata, zanim sztyletników wysiedlono z Irkucka.

Świat jest mały: w Usolu Syberyjskim na zesłaniu przebywał przyjaciel Koperskiego z Warszawy, Józef Kiejsiewicz. Ożenił się on z Weroniką Szulecką. – Ona dworianka była, też zesłana – opowiada Izolda, trochę po polsku, trochę po rosyjsku. Przyjaźń trwała także na zesłaniu, przypieczętowana małżeństwem Koperskiego i córki Kiejsiewicza, o 25 lat młodszej zresztą. – Miała 21 lat, a dziadek wtedy już 46 – Izolda Nowosiołowa zaczęła się uczyć polskiego mając 60 lat, w klubie Wisła w Irkucku, jeszcze w czasach polsko-radzieckiej przyjaźni. Wisła to poprzedniczka Polskiego Stowarzyszenia Kulturalno-Oświatowego Ogniwo, zawiązanego w 1990 r., po dziesięciu latach przekształconego w Polską Kulturalną Autonomię Ogniwo.

Ogniwo to symboliczna nazwa, nawiązuje do duchowej łączności z Polską z jednej strony i Polskiego Towarzystwa, powołanego w początkach XX w. przez polskich zesłańców, którzy nie wrócili do kraju. Tu osiedli, ale widać Polska im z głów i serc nie wywietrzała. – Kiedyś do Wisły jeszcze – przyszedł list z Lublina. Pan Ćwikliński, profesor historii, zapraszał do Polski jedną osobę. Izolda Nowosiołowa odpowiedziała na to zaproszenie. Była ciekawa Polski, ale przede wszystkim chciała odszukać ślady rodzinne, dowiedzieć się, dlaczego dziadek Koperski nie wrócił do kraju nawet po amnestii. W jej irkuckim domu nie ocalały żadne dokumenty, rodzice wszystko wrzucili do ognia w latach 30. Nie uczyli jej polskiego: To ci niepotrzebne, i tak nigdy do Polski nie pojedziesz. Nie wolno było po polsku wypowiedzieć słowa ani zdradzić się ze swoim pochodzeniem.

Szukała, pan Ćwikliński pomagał bardzo, ale Nikodemowicza Koperskiego, syna Julii, nie znaleźli w żadnych księgach parafialnych. Osiem lat poświęciła na te poszukiwania. Dlatego tyle wie, tyle szczegółów poznała w końcu, przekazała córce, Helenie Szackich. Helena, wiceprezeska Ogniwa, jest lekarką, też nauczyła się polskiego już w dorosłości. – Okazało się – opowiada Izolda Nowosiołowa – że dziadek, chcąc chronić swoją matkę przed konfiskatą majątku, podał fałszywe dane. Nie sądził, że ta chwila odmieni na zawsze jego życie, zmusi do pozostania na Syberii. Zresztą większość majątku i tak skonfiskowano, bo prababka przechowywała dwóch rannych powstańców.

Pani Izolda dnie, miesiące, a w końcu lata, spędziła w irkuckim archiwum, gdzie dokumenty Polaków przetrwały pożar miasta, rewolucję, Białą Armię, Kołczaka, komunistów, II wojnę światową. Udokumentowała historię dziadka, a przy okazji – 800 innych życiorysów polskich dziejów na Syberii. Ten zbiór, tysiące stron zapisanych drobnym pismem, przechowuje w szafie, na jednym z irkuckich osiedli, gdzie się przeniosła, gdy zburzono jej drewniany dom. Mieszka z mężem i kotką Muszką. Prawie w każdym syberyjskim domu jest kot albo kilka, bo trzeba kogoś kochać i mieć komu okazywać miłość, a ludzie nie zawsze na to zasługują.

Helena Szackich mówi, że archiwum przypadnie jej w spadku po mamie. Trzeba by każdą kartkę przeczytać, przepisać na komputerze i najlepiej to zrobić, póki mama żyje. Bo robiła skróty, które tylko ona potrafi odczytać. Tak czasem rozmawiają, czy jakaś instytucja w Polsce chciałaby kupić to archiwum. – Tyle, tyle lat pracy mamy, tyle wysiłku. Nie chciałabym, żeby się zmarnowało. I niechby mama chociaż coś z tego miała – przyznaje.

Izoldę, matkę Heleny, zachęcano, żeby się przeniosła do Polski. Po co? W Irkucku ma emeryturę, tu przeżyła życie. Tam byłaby obca, ruska. Jej siostra wróciła z Kazachstanu do Polski i żałowała. Ze swoją rentą była biedaczyną.

Helena odczuła na własnej skórze, co to znaczy. Dostała staż w jednej z klinik dziecięcych w Polsce. Traktowano ją jak głupszą. Na każdym kroku musiała udowadniać, że nie jest gorzej wykształcona. Jej brat cioteczny Sergiusz, lekarz stomatologii, przeniósł się do Polski. Co z tego, że miał dyplom i talent w rękach? Był traktowany tak, jakby komuś odbierał chleb. Miał opowiadać wszystkim, że pradziadek był powstańcem?

Reportaż powstał dzięki pomocy Centrum Polsko-Rosyjskiego Dialogu i Porozumienia.

Polityka 06.2013 (2894) z dnia 05.02.2013; Na własne oczy; s. 100
Oryginalny tytuł tekstu: "Brakujące ogniwo"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną