Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Co zrobić z Dominiką

Co zrobić z Dominiką. Instytucja lekarza rodzinnego niedomaga

Zmarło dziecko. Dominika, lat 2,5. Chorowała na infekcję wirusową. Zmarła z powodu obrzęku mózgu, zapalenia mięśnia sercowego i innych pogrypowych komplikacji.

Zostały gazety pełne zdjęć uśmiechniętej dziewczynki i zmasakrowanych cierpieniem rodziców. I poruszenie w przychodniach pediatrycznych – w poniedziałek rano łatwiej było wcisnąć dziecko bez kolejki. Rodzice Dominiki korzystali z systemu medycznego standardowo. Czyli najpierw lekarz pediatra w rejonowej przychodni, który dał antybiotyk. Taki lekarz leczy dzieci, które mają numerki. W małych ośrodkach – jeszcze do zdobycia o tej porze roku, ale trzeba dziecko dowieźć, bo lekarze nie chcą jeździć po wsiach pekaesem. W dużych miastach numerków na początku marca zwykle nie ma – lekarze są zatrudnieni na etatach przez cały rok, a choroby intensywniej atakują zimą, wiadomo.

Jeśli numerków brak, jest jeszcze nocna pomoc medyczna. Zakontraktowana przez marszałków województw w publicznych bądź prywatnych przychodniach. Tam też należy dowieźć dziecko, więc ci z miast są w lepszej sytuacji. Trzeba odsiedzieć swoje, między ludźmi, którym skoczyło ciśnienie, którzy mają kleszcza albo obrzęk stopy. W miastach to zwykle tłum. Więc ci z miast z chorym dzieckiem mogą nie wysiedzieć.

Rodzicom Dominiki zepsuł się samochód. Próbowali wezwać lekarza do domu. Teoretycznie jest taka możliwość. Usłyszeli: co z tego, że lekarz dojedzie w środku nocy, skoro może jedynie wypisać receptę, której oni w nocy i tak nie wykupią.

Dziecko to pacjent szczególny. W przypadku niemowlęcia jednego dnia nie ma nawet zapalenia oskrzeli, a następnego może być zapalenie płuc. A kilkugodzinne opóźnienie w podaniu antybiotyku robi istotną różnicę. Część rodziców wybiera więc opcję: szpital. Oddział pediatryczny. Zasiadają w poczekalni pełnej lejących się przez ręce maluchów, wymiotujących, wzajemnie na siebie kaszlących. A lekarze sztorcują ich potem, że wloką dzieci między rotawirusy, które powodują wyniszczające biegunki z wymiotami – akurat w szpitalach generują one wyjątkowo zjadliwe szczepy. Że to nieodpowiedzialność. I że raczej powinni byli wybłagać ten numerek w przychodni. Jest jeszcze pogotowie. Dyspozytor zwykle stara się przede wszystkim zniechęcić i przekierować do nocnej opieki medycznej. Raport NIK ujawnił, że pogotowie nie jest w stanie obsłużyć rzetelnie wszystkich – za mało lekarzy, personelu, dyżurnych. Zresztą jeżdżą i tak tylko ratownicy, którzy najwyżej zrobią sztuczne oddychanie. W tej historii karetka się zepsuła.

Zdrowy rozsądek podpowiada, że powinna tu zadziałać instytucja lekarza rodzinnego. Takiego, który zna rodzinę – dorosłych oraz dzieci, zna historie chorób, predyspozycje, więc potrafi także ocenić sytuację na podstawie nocnej, telefonicznej konsultacji. W niektórych miastach, jak w Warszawie, ten system nie zadziałał w ogóle. Tylko połowa Polaków zna swojego lekarza rodzinnego. Reszta krąży.

Polityka 10.2013 (2898) z dnia 05.03.2013; Komentarze; s. 8
Oryginalny tytuł tekstu: "Co zrobić z Dominiką"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną