Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

26 maja. Dzień Matki

Matki Polki nieważne dla Matki Polski

Święto wyjątkowo trafiające w polską wrażliwość. Wzruszające wręcz. W mediach zawsze opatrzone zdjęciami z miłością w tle.

Pod wpływem nastroju tego święta miękną nawet ci, co matkom nie zwierzali się w dzieciństwie zanadto (czyli około połowy Polaków, według najnowszych badań CBOS), albo wręcz nie czuli z nimi specjalnej więzi (około 20 proc.). W końcu – gdzieś pod skórą wszyscy mamy ten archetyp. Matka. Która ukoi. Która wie. Ma w sobie ten szczególny dystans do świata godny mitycznej bogini. Ziemi – karmicielki.

Historia samego święta w wariancie polskim jest dość krótka. O wieki krótsza, niż np. w krajach anglosaskich. Wystartowaliśmy z oficjalnym świętowaniem w 1914 roku, w poniedziałek, pod dość awangardową datą 26 maja. Dwa tygodnie po Amerykanach, dla których Dzień Matki wymyśliła pewna abolicjonistka, walcząca z rasizmem (nota bene, do dziś większość świata obchodzi dzień matki wcześniej, w połowie maja). W stosowanej wtedy w Polsce metaforyce Matka, to był jednak rodzaj kodu. Mickiewiczowska ofiarna Polka - Polska, która będzie szykować dzieci na walkę, ze świadomością, że zginą. Za parę miesięcy miała wybuchnąć I wojna światowa, za parę lat – powstać II Rzeczpospolita.

Fetowano Matki - Polki wojenne, zmuszone grzebać swoje dzieci i żyć, poniewierane, jak to w wojnach. I te PRL –owskie, kulturowo obarczone kilkoma etatami - bo przecież ciast musi być napieczone, prowiant w kolejkach wystany, a punkt 7.30 trzeba stawić się w biurze (zawsze jednak można odpuścić sobie jedną noc snu w tygodniu - cóż to jest wobec poświęceń poprzednich pokoleń). Upokarzane na betonowych porodówkach na tysiące sposobów, kładzione na płasko (no trudno, że im trudniej).

Potem matki lat 90. Gdy zniknęła większość przedszkoli, bo samorządy miały inne priorytety, a decyzja o urodzeniu dziecka zaczęła być równoznaczna z przekonaniem samej siebie, że można zacisnąć zęby, znieść wszystko i popaść w przeźroczystość. Aż po te dzisiejsze. Matki upychające dzieci w przedszkolach za pomocą oszustw i kłamstw – bo liczba dzieci dalej jakoś nijak nie chce się pokryć z liczbą miejsc, a jednocześnie powoływane do świętości za życia za pomocą ustawy aborcyjnej (w ostatnim roku liczba aborcji ciąż powstałych w wyniku gwałtu wynosiła 0, przy około 20-30 tys. zgwałceń rocznie). Obarczane w przerażającym stopniu odpowiedzialnością za rozwój neuronów, przyszłych kompetencji, osobowości swoich dzieci i tak dalej. I non stop w gotowości, z wytężoną uwagą, bo przecież etap swobody podwórkowej za nami – teraz są porwania, wypadki, pedofile, a środki żrące stosowane w gospodarstwie domowym zabijają w parę minut. Matki karmiące piersią – oczywiście. Byle nie w miejscach publicznych, bo to niecywilizowane. I rodzące naturalnie - o ile będzie miejsce na porodówce, a nie zawsze jest. Za odpłatnym znieczuleniem. Coraz częściej też – rodzące to dziecko w wieku kilkunastu lat, z bezbrzeżnej samotności. Żeby mieć wreszcie kogoś do kochania.

Wszystkie one – jako ludzie, osoby, kobiety, indywidualności z ambicjami oraz nadziejami – wciąż jakoś niespecjalnie ważne dla tej Polki – Polski, od której się zaczęło. Podobnie zresztą jak owa mityczna Matka – Ziemia.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kultura

Dlaczego książki drożeją, a księgarnie upadają? Na rynku dzieje się coś dziwnego

Co trzy dni znika w Polsce jedna księgarnia. Rynek wydawniczy to materiał na poczytny thriller.

Justyna Sobolewska, Aleksandra Żelazińska
18.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną