Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Społeczeństwo

Głośniej o hałasie

Żyjemy w hałasie ponad normę

Pod wpływem głośnych dźwięków w organizmie włącza się tzw. reakcja uciekaj albo walcz. Pod wpływem głośnych dźwięków w organizmie włącza się tzw. reakcja uciekaj albo walcz. Gunnar Assmy / Polityka
Gdy europejski trend jest taki, żeby się wyciszać, Polska podkręca głośniki i liberalizuje normy.
W procesie ewolucji funkcja hałasu była jednoznaczna: ostrzeżenie przed zagrożeniem.Sung-Il Kim/Corbis W procesie ewolucji funkcja hałasu była jednoznaczna: ostrzeżenie przed zagrożeniem.

Kilka wieków temu ludzie generowali około 5 proc. wszystkich dźwięków, dziś – tylko 5 proc. nie jest skutkiem działalności człowieka.

Rzecz jasna, najgłośniej jest w miastach, a główni winowajcy to samochody. Tylko w ciągu ostatnich 10 lat ich liczba podwoiła się, dziś mamy w Polsce ponad 20 mln aut. Producenci opracowują coraz ciszej działające silniki, ale dokuczliwe dźwięki wciąż emitują opony, co jest ubocznym efektem dbałości, by samochód trzymał się drogi. Na Zachodzie opracowano już nowoczesne nawierzchnie, które pochłaniają ten rodzaj hałasu, okazało się jednak, że wynalazek sprawdza się, kiedy prędkość pojazdów przekracza 50 km/h. A tymczasem w miastach wprowadzono ograniczenia prędkości ze względu na ryzyko wypadków.

Latem, gdy nie sposób wytrzymać przy otwartych oknach, hałas staje się szczególnie uciążliwy. Polska idzie jednak w sprawie hałasu pod prąd europejskim trendom. Tam intensywnie szuka się sposobów na wyciszenie się. Choć dźwięk na poziomie 30–40 dB już może dokuczyć człowiekowi, minister środowiska kilka miesięcy temu zliberalizował przepisy dotyczące hałasu – jego dopuszczalny dobowy poziom w dużych miastach to 70 dB. Czyli tyle, że człowiek po przespanej nocy i tak obudzi się zmęczony. Minister argumentował prosto: że rzeczywistość nie była w stanie sprostać wcześniej ustanowionym normom. A przy okazji będą oszczędności.

Nie trzeba już będzie stawiać tylu ekranów dźwiękochłonnych – co ma pozwolić zaoszczędzić nawet 1,8 mld zł. Jakkolwiek rozumieć słowo „zaoszczędzić”. – Instytucje europejskie proponują inną strategię – zauważa prof. Krystyna Pawlas z Instytutu Medycyny Pracy i Zdrowia Środowiskowego. – Zalecają, by regularnie liczyć, ilu obywateli żyje w rejonach, w których średni dobowy hałas przekracza 55 dB, i starać się ich chronić. Życie w takim huku, na jaki pozwalają obecne przepisy, czyli 70 dB, powoduje zauważalne statystycznie kłopoty ze zdrowiem. Częstsze zawały serca, nadciśnienie, a także akty agresji.

Inna rzecz, że nawet najostrzejsze normy nie załatwiają problemu, gdy tak trudno je egzekwować. Bo przestrzegania norm hałasu w pomieszczeniach pilnuje Główna Inspekcja Sanitarna, na zewnątrz – Główny Inspektorat Ochrony Środowiska i inspektoraty wojewódzkie (ale tylko w godzinach urzędowania!). Za zbyt głośne zachowanie może karać również policja, straż miejska, a wreszcie sądy. Ale jak owo sprawdzanie i karanie powinno przebiegać, to już kolejne piętro wtajemniczenia. Czasem uda się komuś coś wywalczyć w sądzie – jak państwu Z., którzy w Warszawie dostali odszkodowanie za utratę wartości działki położonej przy lotnisku Chopina – 500 tys. zł. Innym razem się nie uda – jak w kilku sprawach o odszkodowanie, dotyczących podpoznańskiego lotniska, bo nie udało się ustalić w przekonujący dla sądu sposób, kto odpowiada za hałas.

Hałas samolotów jest odbierany przez układ nerwowy człowieka jako szczególnie dokuczliwy. W 2012 r. na polskich lotniskach było 277 tys. odlotów i lądowań, 100 tys. więcej niż w 2004 r. Startujące i lądujące maszyny wyją nieraz nad miastami z natężeniem ponad 90 dB, czyli grubo przekraczając znośny dla człowieka poziom.

Basy i klaksony

I nawet nie ma dokąd uciec. Choć liczba Polaków, którzy wyprowadzają się z miast na prowincję, w ostatnich latach przewyższa liczbę tych, którzy przenoszą się w odwrotnym kierunku – jako powód podając nierzadko dogłębne pragnienie ciszy – to nic z tego. Państwo B. z taką nadzieją zamieszkali na Kaszubach. Lokalny nabab, też napływowy, na przylegającej posesji zbudował jednak dla syna tor quadowy… Państwo C. z Warszawy wyjechali aż w Beskidy po urodzeniu dziecka, rzadko jednak wystawiają łóżeczko do ogrodu, jak to sobie wymarzyli, bo huk kosiarek do trawy z okolicznych posesji budzi potomka z najgłębszego snu. A gdy kosiarki cichną, to ze wzmożoną siłą dobiega ryk maszyn budowlanych, bo wokół na potęgę budują się kolejni, którzy uciekli z miasta do ciszy.

A bywa i tak, że źródła nieznośnego hałasu są całkiem idiotyczne. Mieszkańców podstołecznej Podkowy Leśnej przez wiele miesięcy nękały klaksony przejeżdżającej przez to miasto Warszawskiej Kolei Dojazdowej. Przedstawiciele WKD tłumaczyli, że inaczej się nie da, bo przepisy wymagają, by pociągi dawały sygnał przed odjazdem i zbliżając się do skrzyżowania z drogą. A w nowoczesnych składach, których Kolej się dorobiła, klaksony są po prostu głośne – takie się teraz montuje. W tle, jak przekonują mieszkańcy, było jednak coś więcej; konflikt między maszynistami a policją. Jeden z nich dostał mandat za to, że nie uruchomił sygnału przed odjazdem, co doprowadziło do kolizji – i od tej pory wszyscy inni trąbili solidarnie. Dopiero po wielotygodniowych interwencjach mieszkańców na policji udało się w WKD klaksony ściszyć.

Na wakacjach – też hałas. Pani D. znalazła sobie miłe miejsce na urlop w zachodniopomorskim Dziwnowie. Po kilku latach tuż obok jej wakacyjnego mieszkania znany browar otworzył namiot z muzyką na żywo, dobrze zbasowaną. Każde lato w Polsce to kilka tysięcy festynów, koncertów i festiwali. – W większych miastach albo wakacyjnych kurortach władze nie mogą zabraniać takich imprez, bo między innymi dla nich turyści odwiedzają ich miejscowości – tłumaczy Jarosław Jóźwiak, wicedyrektor gabinetu prezydent Warszawy. – Ponadto, żeby można było stwierdzić przekroczenie norm hałasu, trzeba 24 godziny mierzyć poziom dźwięku. A imprezy trwają zwykle kilka godzin. Gdy przez resztę doby jest cicho, wychodzi, że nie ma przekroczeń.

Uciekaj albo walcz

Psychologicznie i medycznie rzecz biorąc, mamy naprawdę duży problem. Prof. Krystyna Pawlas wyjaśnia, że odgłosy na poziomie 30–40 dB zaczynają zaburzać sen. Dźwięk głośniejszy niż 40 dB potrafi człowieka obudzić, a stuki i szumy o intensywności 55–60 dB sprawiają, że nawet jeśli wciąż śpimy, obudzimy się zmęczeni.

Znaczenie ma też częstość hałasu – dodaje badaczka. – Lepiej znosimy nawet intensywny jednostajny poziom dźwięku niż jego gwałtowne zmiany. Za bardzo uciążliwy uznaje się hałas pojawiający się częściej niż raz na pięć minut.

W procesie ewolucji funkcja hałasu była jednoznaczna: ostrzeżenie przed zagrożeniem. Dlatego pod wpływem głośnych dźwięków w organizmie włącza się tzw. reakcja uciekaj albo walcz. Wolniej działa układ pokarmowy, za to serce przyspiesza pracę, podnosi się ciśnienie i zwiększa krzepliwość krwi. Stąd zawały serca i choroby układu krążenia. Hałas powoduje też pobudzenie układu limbicznego, który w mózgu odpowiada za emocje. Mamy poczucie, że ktoś wdziera się na nasze terytorium, podobnie jak wtedy, gdy ktoś dotyka nas wbrew naszej woli. Taka nieustanna stymulacja prowadzi do znużenia i irytacji. U kogoś, kto ma do tego predyspozycje, skutkiem może być wybuch agresji.

Życie w hałasie odbija się też na rozwoju dzieci i w sposób długotrwały wpływa na ich osiągnięcia szkolne oraz ogólne zdrowie – podkreślają autorzy „Monitor on Psychology”, pisma wydawanego przez American Psychology Association. W artykule poświęconym hałasowi przedstawiają wyniki badań psychologicznych, prowadzonych od kilku dekad. Wiele z tych prac udowadnia, że dzieci mieszkające lub uczące się w pobliżu lotnisk, linii kolejowych czy autostrad rozwijają się wolniej – zwłaszcza pod względem umiejętności poznawczych i językowych. Autorka najbardziej znanych badań, Arline Bronzaft z Uniwersytetu w Nowym Jorku, jeszcze w latach 70. zauważyła, że szóstoklasiści uczący się w sali z oknami wychodzącymi na tory kolejowe, po których co cztery i pół minuty przejeżdżał pociąg, radzili sobie z czytaniem znacznie gorzej niż ich koledzy z sali po cichej stronie budynku. Także pracujący po głośnej stronie nauczyciele przyznawali, że pod koniec dnia są wykończeni. Wyliczyli również, że tracą 11 proc. czasu lekcji – muszą przerywać jej prowadzenie, gdy za oknem przejeżdża pociąg, ponieważ i tak nie słychać, co mówią. Podobne wnioski wysnuli badacze niemieccy, badając dzieci pod Monachium. Narażone na hałas dzieci gorzej radziły sobie z rozumieniem mowy – choć ich słuch nie uległ pogorszeniu. Jak ocenili naukowcy, prawdopodobnie w reakcji na stres związany z głośnymi dźwiękami dzieci bezwiednie zaczynają je ignorować. Odcinają się jednak nie tylko od szkodliwych dla nich odgłosów – również od tych, na które należy zwracać uwagę.

Cisza jest w nas

Zasadniczy problem z hałasem jest też taki, że wydaje nam się, iż to inni powinni się uciszyć, że stanem naturalnym, prawnie chronionym jest poziom dźwięku, jaki akurat panuje w naszym domu. Ci inni, którzy jednak uciszyć się nie zamierzają, coraz mocniej działają nam na nerwy. A potem już leci – hałasy generowane przez tych, którzy działają nam na nerwy, wyprowadzają nas z równowagi po stokroć bardziej niż dźwięki produkowane przez tych, których lubimy. Ktoś upaja się decybelami na koncercie rocka industrialnego, ale do skrajnej irytacji doprowadza go nawet nie taki głośny odgłos wiertarki u sąsiadów. Chyba że sąsiedzi to jednocześnie przyjaciele, którzy w dodatku przeprosili za hałasy.

Z sąsiadami na wsi można umówić się na włączanie kosiarek trzy razy w tygodniu w określonych godzinach. Z klubami nocnymi w mieście, że dadzą mieszkańcom coś w zamian za łupiące basy – niech będzie, że pomalują elewację budynku. By czuć się partnerem, nie ofiarą. Ale wszyscy zainteresowani muszą chcieć: spotkać się, rozmawiać, znaleźć rozwiązanie.

To samo działa być może też o szczebel wyżej. W jakiejś mierze z hałasem uporać się można. Na warszawskim Żoliborzu na torowiskach wysiano trawę – jest ciszej i ładniej. Krzysztof Korczak z warszawskiej koalicji Ciszej, Proszę! regularnie dyskutuje z właścicielami klubów chętnymi, by znaleźć sposób na współżycie z sąsiadami. – Dowiedziałem się między innymi, że nie stać ich na montowanie systemów wyciszających dźwięki, gdy umowy najmu lokali z miastem mają podpisane na dwa lata. Że jeśli mieliby pewność siedziby na 10 lat, mogliby sobie na to pozwolić. To wiele mi wyjaśniło. Krzysztof Korczak mówi, że w tej sytuacji jest skłonny wstawić się w sprawie klubów do władz miasta. Stanąć po tej samej stronie.

Prof. Maria Lewicka, psycholog środowiskowa z Uniwersytetu Warszawskiego, radzi w podobnym duchu. – Psychologiczno-fizjologiczna reakcja na hałas, czyli wzrost ciśnienia krwi, ogólna irytacja, dekoncentracja, jest silniejsza, gdy te dźwięki są przez nas niechciane i niekontrolowane. Jeśli więc jesteśmy skazani na przykład na odgłosy nocnego życia miasta, łatwiej będzie je znieść, gdy zaakceptujemy sytuację. Możemy uświadomić sobie, że to, gdzie mieszkamy, jest przecież kwestią naszego wyboru, że jeśli chcemy, możemy się przenieść. Ale przecież nie chcemy. Ciśnienie krwi trochę spadnie.

Współpraca: Paweł Wrabec

Polityka 27.2013 (2914) z dnia 02.07.2013; Kraj; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Głośniej o hałasie"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Czy człowiek mordujący psa zasługuje na karę śmierci? Daniela zabili, ciało zostawili w lesie

Justyna długo nie przyznawała się do winy. W swoim świecie sama była sądem, we własnym przekonaniu wymierzyła sprawiedliwą sprawiedliwość – życie za życie.

Marcin Kołodziejczyk
13.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną