Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Ostatnia droga samobójcy

Ukryci samobójcy na drogach

Samobójstw samochodowych są dziesiątki. Oficjalnie kwalifikowane są właśnie jako wypadki drogowe. Samobójstw samochodowych są dziesiątki. Oficjalnie kwalifikowane są właśnie jako wypadki drogowe. Łukasz Głowala / Forum
Samobójstwo samochodowe łatwo upozorować na wypadek. Nikt nie lubi dociekać, jak było naprawdę. Ani rodzina, ani policja, ani ubezpieczyciele.
Strzałka prędkościomierza zatrzymała się na 160. Uderzenie było czyste.ER24 EMS (Pty) Ltd/Flickr CC by 2.0 Strzałka prędkościomierza zatrzymała się na 160. Uderzenie było czyste.

Specjaliści mówią o westernizacji samobójstwa. Policjanci wolą mówić – harakiri. Takie bardziej honorowe samobójstwo. Nie żaden sznur czy skok z balkonu. Ale czysty strzał rozpędzonym samochodem w przeszkodę. W statystykach tego nie znajdziemy. Znający temat mówią, żeby szukać wśród tych wypadków, które mają w opisie „z niewyjaśnionych przyczyn zjechał na przeciwległy pas ruchu” albo „nie dostosował prędkości do warunków jazdy”. Ale trzeba dobrze szukać, bo takich spraw są setki. A samobójstw samochodowych dziesiątki. Oficjalnie kwalifikowane są właśnie jako wypadki drogowe. – Tak jest najlepiej dla wszystkich – ucina temat jeden z policjantów. Chyba że na miejscu nie było czysto i trupów jest więcej. Tylko w zeszłym roku stwierdzono trzy rozszerzone samobójstwa samochodowe.

Czekolada

Sygnałów było dużo. Na przykład ten, kiedy Krzysiek kończy piwo i rozbija butelkę na głowie. Albo inna scena, w barze Colorado. Krzysiek pije z Tomkiem i mówi mu, że nie chce żyć i jeszcze dziś się zabije. Ale Tomek się tym nie przejmuje, bo przecież on tak ciągle mówi. A ma prawo być zdołowany, bo dopiero co z dołka wyszedł. W czasie zatrzymania kopał posterunkowego i ugryzł go w nogę. Chociażby za to ugryzienie dostanie mocne zarzuty.

Można by się jeszcze cofnąć o dwa tygodnie, gdy Janek odcinał Krzyśka ze sznura. Nic z tym nie zrobili, bo każdy może mieć gorszy dzień. Już po wypadku, w czasie śledztwa, Krzysiek cofnął się jeszcze dalej. Do braku ojca, którego zobaczył tylko raz, w czasie komunii świętej. I do dzieciństwa, o którym za dużo nie chciał opowiadać, bo ogólnie nie chce go pamiętać. A najbardziej nie chce pamiętać pana, który nawet nie udawał, że jest ojczymem, tylko katował go za byle bzdurę. Krzysiek zapamiętał tylko, że sióstr nie katował. Ale dlaczego jedna z nich trafiła do domu dziecka, już nie powiedział. Później ta siostra chciała go jeszcze ratować przed samym sobą. Jechała nawet za nimi z chłopakiem. Ale Krzysiek jechał po śmierć, to samochodu i siebie nie oszczędzał. Przyjechali, jak już było po zderzeniu. Nie dało się za blisko podjechać, bo po całej ulicy walały się fragmenty samochodów. Tu silnik, tam koło. Chcieli ratować Krzyśka. Ale to Jarek umierał obok.

Większość niedzieli Jarek spędził z dziewczyną. Później pojechał siostrze po czekoladę. Wrócił, ale ciągnęło go jeszcze na miasto, bo następnego dnia zaczynał staż na Orlenie. Pojechali we dwóch z Patrykiem. Trochę się pokręcili po okolicy. Nie pili. Około godz. 22 zaczęli jechać w kierunku domu. Tak ich wychowano. Była niedziela 22 lipca 2012 r. Dziewięć godzin później Jarek zmarł w wyniku odniesionych ran.

Siła uderzenia była tak duża, że w samochodzie Jarka urwało cały przód. Kabina skurczyła się prawie o metr. Samochód Krzyśka nie wyglądał lepiej. Ale on nie miał zapiętych pasów. No i był pijany. Według jednego ze świadków wypił tego dnia 10 piw. Dla wzmocnienia efektu wziął jeszcze lek psychotropowy. Siła uderzenia wyrzuciła go na tylne siedzenie. Oprócz rozległego złamania nogi i wstrząśnięcia mózgu właściwie nic mu się nie stało. Pierwsza kwalifikacja zdarzenia – niedostosowanie prędkości do warunków jazdy oraz zjechanie na przeciwległy pas jezdni.

Pierwsze przesłuchanie zaczęło się mocno. „Ogólnie cała jazda wynikała stąd, że chciałem się zabić. Miało to być zderzenie z drzewem, taki miałem plan. Nie potrafię powiedzieć, dlaczego zderzyłem się z samochodem”. Opowiedział też o liście, który napisał razem z Tomkiem. Później z wszystkiego się wycofał. Odmówił składania zeznań, konsekwentnie milczał do końca śledztwa. List odnaleziono w zniszczonym samochodzie. Leżał pomiędzy stertą innych śmieci, które siła uderzenia rozrzuciła po podłodze. Łatwo było go przeoczyć, bo to właściwie stara faktura za komórkę. Na odwrocie rachunku na 35,99 zł napisał koślawymi literami: „Ja Krzysztof M. prowadzę pojazd, który zaraz się rozbije. Tomasz R. jedzie ze mną i jest świadomy tego, że zaraz zginie”. Podpisali się obydwaj, co potwierdził grafolog. Tomek mówi, że był pijany i nic nie pamięta. Rzeczywiście miał 1,6 promila. Ale trudno powiedzieć, czy nie pamięta.

Po wizji lokalnej szybko okazało się, że wersja z wjechaniem w drzewo się nie broni. Gdyby samochód miał uderzyć w drzewo, kierowca powinien zjechać w prawo. Skręcił w lewo. A tam był samochód Jarka. No i barierki, przez które Jarek nie miał szans na żadną ucieczkę w bok. Krzysiek oskarżony jest o usiłowanie zabójstwa i zabójstwo. Psychiatrzy nie dopatrzyli się u niego załamania linii życia. Grozi mu kara od ośmiu lat więzienia. Ale matka Jarka wierzy, że dostanie dożywocie. Przecież zabił nie tylko jej syna. Zniszczył też ją i jej córkę, dla której Jarek jechał kupić czekoladę.

Wiersz

Kryminolog prof. Brunon Hołyst do dziś przypomina, że był pierwszym naukowcem, który odtajnił statystykę samobójstw w Polsce. Było to 39 lat temu. Jego promotorzy byli temu przeciwni. Bali się, że wpłynie to na osłabienie postaw społecznych i wizerunek Polaków. Kilka lat po publikacji prof. Hołyst zrobił jeszcze duże badania suicydologiczne. Samobójstwa popełniane za pomocą samochodu liczone były wówczas w promilach. – Przez lata samochód kosztował u nas więcej niż mieszkanie. Był symbolem prestiżu, a nie łatwej śmierci – mówi prof. Hołyst. Do dziś liczba samobójstw samochodowych jest tzw. ciemną liczbą. – Bardzo ciężko je odróżnić od prawdziwego wypadku. Skąd mamy mieć pewność, że kierowca nie zmieniał np. stacji radiowej i stracił uwagę – pyta Hołyst. – Taka sytuacja powoduje, że sięgają po nie ci, którzy szukają bardziej eleganckiego i dyskretnego pożegnania się ze światem. A policja często im w tym nie przeszkadza, nie drążąc zbytnio tematu.

Samobójstwo ma bardzo negatywne konotacje. Kiedyś związane to było z religią. – Dziś bardziej dotyczy stylu życia. W społeczeństwie nastawionym na sukces samobójstwo uchodzi za słabość, tchórzostwo – mówi prof. Hołyst. Pozorowanie samobójstwa na wypadek samochodowy pozwala zmarłemu zachować w jego mniemaniu honor. A rodzinie dobry wizerunek i odszkodowanie. Policjanci dobrze to czują.

O tym, że Adam miesiąc przed wypadkiem próbował się powiesić, wiedziało kilka osób. Ale w pożegnalnym artykule nie było o tym ani słowa. Kolega napisał nawet piękny pożegnalny wiersz o miłości do życia. A redakcja chętnie go dała, bo ładnie zamykał stronę. I łagodził artykuł, który zaczynał się od informacji o tragicznej śmierci w wypadku drogowym znanej postaci lokalnej społeczności. 50 lat. Ojciec dwojga dzieci. Parę linijek o paśmie sukcesów, bo ich nie brakowało. Ci, którzy znali go naprawdę blisko, mogli jeszcze dopisać akapit o serii ostatnich porażek. O kochance, do której się przeprowadził, ale mu się z nią nie układało. O rozmowie z dzieckiem, które powiedziało mu, co o nim sądzi. O śmierci matki, za którą się obwiniał, bo ją zawiódł. O pieniądzach.

Strzałka prędkościomierza zatrzymała się na 160. Uderzenie było czyste. Śmierć na miejscu. Telefon też tego nie zniósł. Klapka całkiem gdzieś przepadła. Baterię znaleziono na tylnym siedzeniu. Resztę aparatu koło nóg Adama. Policja zaczęła sprawdzanie od telefonu, bo w czasie pisania esemesa ryzyko spowodowania wypadku rośnie 25 razy. Wypicie piwa zwiększa ryzyko wypadku zaledwie dwukrotnie. Ostatni wysłany SMS był do żony. Przepraszał ją za cierpienia, jakie jej sprawił. Żegnał się z dziećmi i prosił o wybaczenie. Żona też nie wydawała się zdziwiona, kiedy policja przyjechała powiadomić o wypadku. Powiedziała nawet coś o rozwiązanej sytuacji. Ksiądz spokojnie odprawił mszę.

Szyba

W filmie takie sceny trwają kilka sekund. Z jednej strony tir, z drugiej jadący na niego samochód. Waldkowi wydawało się, że trwało to wieczność. Tak w głowie toby nie obliczył, o ile wzrastała masa jego 40-tonowego tira powiększona o prędkość. Ale z procesu zapamiętał, że skumulowana prędkość obydwu pojazdów wynosiła 176 km na godzinę. W tym nieskończenie długim dla niego czasie dawał po trąbach. Błyskał bogatym zestawem świateł i zastanawiał się, co dzieje się za przednią szybą Mercedesa Vito. W silnych promieniach słońca wyglądała jak czarna tafla i nawet nie widział, kto prowadzi. Vito przez prawie kilometr konsekwentnie pędził prosto na Scanię Waldka.

Jak jesteś zawodowym kierowcą i robisz po 10 tys. km miesięcznie, to nie musisz za długo analizować, żeby obliczyć swoje szanse. Dasz w lewo – ty kogoś zabijesz. Dasz w prawo – ciebie zabije. Nic nie zrobisz – też będą trupy. 27 ton kruszywa na pace nie wybacza błędów. Przy gwałtownych manewrach ścina śrubę w naczepie i gniecie kabinę, jakby była z papieru. Podobno to szybka śmierć. Tylko chować nie ma czego. Waldek odbił w prawo.

Mercedes w ostatniej chwili też szarpnął w bok. Siła pędu na chwilę niemal skleiła dwa samochody. W tym czasie Vito przebił prawie wszystkie opony po lewej stronie tira. Przebite opony uratowały Waldkowi życie. Samochodem, który już leciał na prawo, szarpnęło i postawiło go na drodze. Vito wylądował w rowie. Z samochodu wyszła trójka dzieci. Czwarte matka wyniosła na rękach. Wszystkie strasznie płakały. A najstarsza ciągle przepraszała Waldka za tatę. Wtedy jeszcze nie wiedział, że plan był taki, żeby uderzając w jego samochód, zabić całą rodzinę.

Marek był o rok młodszy od Waldka. W 1997 r. założył firmę budowlaną ze słowem gwiazda w nazwie. Ale gwiazdą specjalną nie był. Mieszkał pod Białymstokiem. Z roku na rok brał roboty coraz dalej od domu, bo ludzie szybko się na nim poznawali. Do Warszawy zawędrował już kilka lat temu. Tu też nie był jednak anonimowy. Na popularnym forum budowlanym wypłynął w wątku czarna lista. Autor wpisu zatytułował go: Uwaga złodziej. Poszło o zaliczki, które Marek wziął i zniknął. Wpis jest z 2010 r. Śledząc inne ślady, które pozostały po firmie Marka, to mniej więcej właśnie w 2010 r. świat zaczął mu się walić na głowę. W życiu prywatnym też był słabym budowlańcem.

Najwięcej o jego życiu można przeczytać w księdze wieczystej. Pierwsze tąpnięcia w 2009 r., aż do oberwania lawiny w zeszłym roku, kiedy wierzyciele zaczęli na wyścigi dopisywać się do listy. Każdy chciał być na początku peletonu. 13 podmiotów. W tym ZUS i urząd skarbowy. Podobno część dłużników nie traciła czasu na formalności. Poprosili o pomoc ludzi z miasta. To przed nimi Marek z rodziną chciał uciec pod tira. Wcześniej jeszcze wywiózł rodzinę na wczasy. To też miała być ucieczka. No i przestał pić, co paradoksalnie ostatecznie mogło go pogrążyć. Delirka albo, jak wolą psychiatrzy, majaczenie alkoholowe siłę destruktywną ma straszną. – Miałem pacjentów, których atakowali żołnierze Wehrmachtu wychodzący z sedesu, albo takich, których chciało zgwałcić 20 Białorusinów – wspomina Hubert Kowalczys, psychiatra. – Majaczenia są tak sugestywne, że nawet kilka dni po ich ustąpieniu pacjenci przekonani są co do ich autentyczności. Marka, w jego przekonaniu, goniła mafia. Spotkała się z nim na stacji benzynowej. Później jechała za nim, żeby brutalnie zabić całą jego rodzinę. „Mafia” to był dobry znajomy, który się o niego martwił. Tyle że Marek nie mógł tego dojrzeć. Adwokat, choć z urzędu, sprawę prowadził z zaangażowaniem. Sąd też wykazał się zrozumieniem. Z początkiem sierpnia 2013 r. za popełnienie czynu w warunkach ograniczonej poczytalności skazano go nieprawomocnym wyrokiem na 7 lat więzienia. Od dnia wypadku, 4 czerwca 2012 r., nikt go nie odwiedził. Nie zaproszono go na pogrzeb matki. Dopiero ostatnio dostał dwa listy. Jeden z decyzją o wycenie majątku pod licytację. Drugi z pozwem rozwodowym.

Honor

W rejestrze zdarzeń jednego z większych polskich ubezpieczycieli nie ma ani jednego samobójstwa samochodowego. Są same wypadki samochodowe. – Jak jechał pijany, to mamy prawo nie wypłacić odszkodowania. A jak chciał się zabić, to wolimy o tym nie wiedzieć. Przecież tabloidy by nas zmiażdżyły, gdybyśmy odmówili wypłaty – mówi jeden z pracowników. Wszyscy wolą być honorowi do końca.

Polityka 33.2013 (2920) z dnia 11.08.2013; Kraj; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Ostatnia droga samobójcy"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Ja My Oni

Jak dotować dorosłe dzieci? Pięć przykazań

Pięć przykazań dla rodziców, którzy chcą i mogą wesprzeć dorosłe dzieci (i dla dzieci, które wsparcie przyjmują).

Anna Dąbrowska
03.02.2015
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną