Wiosną tego roku, gdy Marek Piwowarski, pełnomocnik warszawskiego ratusza do spraw zagospodarowania nabrzeża Wisły, jechał rowerem po bulwarze wiślanym, po raz kolejny nie mógł się nadziwić, że tylu ludzi znów przychodzi nad rzekę. Siedzą w klubach i obok klubów, gapią się na wodę, statki, pociągi i tramwaje, sala zapełniona jak w amfiteatrze. Pamięta, że jeszcze na początku lat zeszłej dekady miasto było odwrócone tyłem do rzeki; zachodzili tu tylko bywalcy zacumowanych na brzegu i do brzegu na wysokości Starego Miasta piwnych barków i barek, które wymknęły się spod kontroli i zamiast w gastronomię, poszły w gangsterkę i strzelaniny. No i na betonowych bulwarach pojawiali się też gdzieniegdzie amatorzy picia w plenerze i dreszczu emocji, gdy przed nadjeżdżającą policją trzeba było wino chować pod kurtkę.
W 2007 r. miasto powołało pełnomocnika ds. Wisły i rozpoczęło działania miękkie w procesie rewitalizacji nabrzeża. Trzeba było wzbudzić ponowne zapotrzebowanie na Wisłę. Tak jak było przed wojną i tuż po wojnie, i jak jest teraz w innych unijnoeuropejskich miastach. W myśl zasady, że każda przestrzeń publiczna musi mieć przynajmniej dziesięć sposobów użytkowania, aby żyła i odwiedzały ją różne grupy docelowe.
Zaczęło się karczowanie wikliny w praskich krzakach i selektywna wycinka drzewostanu pod ścieżki rowerowe i plaże – przy moście Poniatowskiego i na wysokości Saskiej Kępy. Na wodę wypłynęły cztery wyremontowane promy do przeprawy. Pomysł…
Cały reportaż Marty Mazuś w aktualnym numerze POLITYCE – dostępnym w kioskach, w wydaniach na iPadzie, Kindle i w Polityce Cyfrowej!