Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Pętla

Śmierć za śmierć

Na drodze publicznej biegnącej przez Miastków Stary doszło do zdarzenia drogowego z udziałem pojazdu osobowego i osoby pieszej. Na drodze publicznej biegnącej przez Miastków Stary doszło do zdarzenia drogowego z udziałem pojazdu osobowego i osoby pieszej. Łukasz Rayski / Polityka
To był przypadek. Zginęła dziewczyna. Ale ani jej bliscy, ani sprawca nie potrafili unieść tego dramatu. Coś musiało się wydarzyć...
Jakiś anonim widział, jak on – morderca – śmiał się nad ciałem. Inny anonim widział, że ten kierowca był pijany.Mirosław Gryń/Polityka Jakiś anonim widział, jak on – morderca – śmiał się nad ciałem. Inny anonim widział, że ten kierowca był pijany.

Komunikat Komendy Powiatowej Policji w Garwolinie był lakoniczny. „Na drodze publicznej biegnącej przez Miastków Stary doszło do zdarzenia drogowego z udziałem pojazdu osobowego i osoby pieszej. Ze wstępnych ustaleń policjantów wynika, iż pojazd prowadzony przez 26-latka zjechał na prawe pobocze, gdzie kierowca stracił panowanie nad nim, przejechał na lewą stronę jezdni i najechał na 16-latkę, która poniosła śmierć na miejscu. Funkcjonariusze wykonali czynności procesowe pod nadzorem prokuratora”. Był 26 maja 2012 r.

Prokuratura pracowała nad aktem oskarżenia przez siedem miesięcy. Datę rozprawy wyznaczono na 10 września 2013 r. Ojciec dziewczynki Waldemar, jego żona, Stefan – sąsiad będący świadkiem zdarzenia – i drugi świadek z samochodu Audi oraz cała wieś, wszyscy od dawna czekali już tylko na tę rozprawę. Chcieli zobaczyć zabójcę – mówili. Chcieli sądu, przesłuchań i wyroku. I wreszcie poczuć ulgę. I móc zacząć naprawdę zapominać.

Stefan

Od niego się zaczęło. Tak uważa. Mimo że był – jak mówią ludzie – tylko przypadkowym świadkiem. I wszystko wciąż pamięta. Że autobus z Miastkowa Starego do Garwolina odjeżdżał o 6.15, a on, jak zawsze, wstał o piątej, zrobił kawę, zapalił papierosa i stanął na ganku starej chałupy, gdzie było czuć zapach mokrej ziemi.

Że patrzył na budowany od 20 lat dom i myślał, jak wspaniale będzie się wreszcie do niego wprowadzić. Poprzedniego dnia dłubał coś w tym domu w kanalizacji, miał jeszcze chwilę do autobusu, więc postanowił dokończyć robotę. I kiedy wyszedł z tego nowego domu, zobaczył tył odjeżdżającego pekaesu.

Wtedy zrobił coś, czego nigdy nie powinien był zrobić – tak myśli. Zadzwonił do kolegi ze sklepu ogrodniczego, w którym czasem kupował sadzonki, i który mieszkał w pobliskim Miastkowie Kościelnym. Mniej więcej o tej porze powinien jechać swoim Audi do Garwolina, Stefan miałby podwózkę.

Pamięta też, że tamtego dnia miał na sobie szare drelichy oraz ciężkie buty. Że stanął pod domem o 6.50 i – żeby było szybciej – czekał na poboczu. Oraz że kiedy wsiadał do Audi, grało radio i leciała ckliwa piosenka o miłości. Był Dzień Matki i lektor dedykował ją wszystkim mamom. A potem kolega zaczął powoli włączać się do ruchu, wyprowadzając auto z lewego pasa na prawy. I przez ułamek sekundy stanął na środku jezdni. I zjawił się tamten samochód.

Kierowca usiłował ich wyprzedzić z prawej strony, ale jechał szybko. Jezdnia po nocnym deszczu była śliska. Samochód odbił się z prawego pobocza na lewe, uderzył w ogrodzenie Z. i przekoziołkował. Stefan – niczym widz w kinie – obserwował nie tylko niespodziewanie lekki lot ciężkiej maszyny, ale też bezwładne spadanie odbijającego się od niej manekina. Dopiero po kilku sekundach dotarło do niego, że to nie kukła, ale dziecko. Córka sąsiadów.

A potem, jak mówi, przestał cokolwiek czuć, zaczął rejestrować. Najpierw – że w radiu skończyła się ta piosenka i lektor zapowiedział pięć minut do siódmej. Że w tym rowie, obok dziewczynki, leżały kwieciste baleriny i biały zegarek z napisem JK. I telefon, który w pewnym momencie zaczął dzwonić.

Pamięta też, że wybiegli z samochodu, zajęli się mdlejącą sąsiadką, usiłowali reanimować nieprzytomną dziewczynkę. Wtedy dotykał przecież jej ciała – mówi. Ale dziś nie jest w stanie przypomnieć sobie, czy było chłodne, czy ciepłe. Pokrwawione czy czyste.

Pamięta beżową skarpetkę.

Waldemar

Ojciec Anetki. Sąsiad Stefana. Oczywiście też pamięta wszystko. O 6.50 już był na nogach – w hotelu gdzieś w okolicach Berlina. Kilkudniowa wycieczka po Niemczech, którą obsługiwał jako kierowca autobusu, właśnie dobiegła końca. Pakował swoje rzeczy, dopijał kawę i zastanawiał się, co zrobi po powrocie do domu. Budowa ogrodzenia? Brama na pilota? Ale warto byłoby też zabrać się za tynkowanie i malowanie domu.

Nie myślał wtedy o dzieciach. Niestety, pamięta. Niestety, miał dobry humor. Nic go nie bolało, nic z jego rzeczy nie spadło gwałtownie na podłogę, żadna tajemna siła nie rozbiła szklanki, z której pił kawę. Nie może sobie wybaczyć, że nie miał żadnych przeczuć.

Gdy przed ósmą wsiadł do autokaru i ruszył w stronę Świecka, w radiu leciały jakieś skoczne piosenki, turyści się wyluzowali, nieźle się bawili. Na granicy czekał na niego samochód z firmy. I nawet wtedy nie czuł niepokoju. Żadnego przeczucia, że w domu dzieje się coś złego.

Po raz pierwszy zrobiło mu się słabo, kiedy kolega powiedział, że był wypadek z jego córką. Nie pamięta dokładnie trasy. Pamięta uczucie trwogi, kiedy dzwonił do żony. Była półprzytomna, już na jakichś środkach, mówiła coś o samochodzie, który dachując, uderzył w ich córkę. Lat 16. I że Anetka nie żyje.

Tomasz

Mimo że dachował, nie miał nawet zadrapania. Na miejscu wypiął się z pasów, wypełzł z auta i rzucił się do pomocy.

Potem, w domu, płakał matce: to ja powinienem tam zginąć, nie ta mała. Matka powiedziała mu, że to był jedynie okrutny przypadek. To los tak chciał. Tomasz słuchał, potakiwał, ale widać było, że myśli o czymś innym.

Potem matka widywała go, jak siedział przed komputerem i czyta posty pod artykułami o śmierci Anetki. Jakiś anonim widział, jak on – morderca – śmiał się nad ciałem. Inny anonim widział, że ten kierowca był pijany. Kolejny dodał, że uciekł z miejsca wypadku. Tomasz czytał wszystko z pokorą, spokojnie. Jakby zasłużył na karę.

Żeby chłopaka ratować, matka wypchnęła go z domu, do roboty. W zakładzie produkującym globusy po krótkiej przerwie kierownictwo przyjęło jego powrót z entuzjazmem. Robił to samo co wcześniej – toczył i malował globusy. Ale teraz wszystko było inaczej.

Koledzy starali się, by za dużo nie myślał. Zaczął mówić o tej Anetce – to zmieniali temat. O wyrzutach sumienia – rzucali jakiś żarcik. A kiedy w czasie przerwy śniadaniowej, zamiast jeść, zastygał nad stolikiem, na siłę wpychali w niego kanapki. Kiedy po kilku miesiącach na dobre przestał gadać o wypadku, wszyscy odetchnęli z ulgą. Kupił samochód – no świetnie.

A on codziennie przejeżdżał tym samochodem koło domu Anetki. Czasem zajeżdżał do niej na grób do Miastkowa Kościelnego. Po co kusić los, prowokować rodzinę dziewczynki? – pytała jego matka. Mimo to palił na tym grobie świeczki.

Początkowo ludzie omijali go, nie zwracali uwagi. Mniej więcej po roku jakby coś w nich pękło.

Jakoś w okolicach pierwszej rocznicy wypadku ktoś po raz pierwszy splunął na jego widok.

Czekanie

Ludzie w Miastkowie byli zbulwersowani. Coraz mocniej. Że kierowca, który zabił dziecko, teraz jeździ samochodem. Bez prawa jazdy – na pewno, bo po wypadku śmiertelnym dokumenty zatrzymuje policja.

Denerwowało ich, że się uśmiecha, ma kolegów. Ktoś widział go z jakąś dziewczyną. Mimo śmierci. Z czasem coraz częściej mówili nie kierowca, lecz – morderca.

Waldemar nawet chciał, żeby przychodzili opowiedzieć, gdzie ostatnio widzieli tamtego. Dziękował za nowe wieści, ale nie ciągnął tematu. Bo w ogóle nie był w stanie mówić o sprawie Anetki. Ktoś z urzędu nawet proponował kontakt z psychologiem, ale odmówił – bo co taki psycholog miałby im powiedzieć. Będzie dobrze? Jedyna znana Waldemarowi psychologia jest taka, że należy zapomnieć i jak najszybciej wrócić do życia sprzed wypadku.

To dlatego zaczął brać dodatkowe kursy i coraz więcej czasu spędzać poza domem. Był dumny z syna, że się nie rozkleja, skończył gimnazjum, zdał do technikum do Garwolina. Choć tamtego dnia wszystko widział – gdyby nie rozwiązane sznurowadło, syn byłby koło Anety i tak jak ona mógłby zginąć na miejscu. Wszystko widział.

Los zabrał jedno z dzieci, ale oszczędził drugie – mówił sobie Waldemar. To, w gąszczu bezsensów, miało wreszcie jakiś sens. Sensowne było też czekanie na ustalenia prokuratury, akt oskarżenia i wyznaczenie daty rozprawy. Im bliżej września, tym bardziej czekał na rozprawę. Żeby spojrzeć mordercy w twarz.

Stefan, świadek, też czekał na sąd. Tym bardziej że inne sposoby radzenia sobie z własną pamięcią zawiodły. A przecież próbował naprawdę wszystkiego. Przez kilka miesięcy ulgę przynosiło obmyślanie, co mógł zrobić, żeby nie zadzwonić do kolegi. Opracowywał w myślach scenariusze zastępcze, na przykład, że budzi się o piątej, ale nie grzebie w kanalizacji, tylko biegnie na autobus, który wiezie go bezpiecznie do pracy. Czasem też sięgał głębiej w przeszłość, zastanawiając się, co by było, gdyby zamiast bawić się w ogrodnictwo, został budowlańcem i jak połowa wsi gnieździł się w wynajmowanych pokojach w stolicy, a na weekend zjeżdżał do domu. Aby już nigdy więcej nie dzwonić z prośbą o podwiezienie do pracy, kupił zdezelowane auto. I czuł, że coraz większa złość w nim wzbiera, że on, twardy facet, teraz się tak rozkleja, że nawet już nie jest w stanie dokończyć budowy domu. Wtedy ulgę przynosiły informacje, że ktoś widział tego mordercę na grobie dziewczynki – i pogonił jak psa.

Sprawiedliwość

Rozprawa miała odbyć 10 września w Sądzie Rejonowym w Garwolinie w sali nr 5 na parterze. Wszyscy czekali: Waldemar z żoną i synem, Stanisław z rodziną, wielu sąsiadów z Miastkowa.

Tomasz – nie. Choć o zbliżającym się procesie mówił jak o czymś nieuniknionym, powtarzał, że sprawiedliwości musi stać się zadość, ale jednocześnie przestał odbierać telefony od prawniczki, nie interesował się linią obrony. W dzień rozprawy wstał jak zawsze o 6.00. Założył swoją ulubioną czarną podkoszulkę, dżinsy oraz bluzę. Do plecaka spakował przygotowane przez matkę kanapki z wędliną i poprosił jeszcze o kilka ogórków kiszonych. Zostawił włączony komputer, rozpoczętą robotę w przydomowym warsztacie samochodowym i listę zakupów na zbliżające się urodziny ojca. Kiedy wychodził, nie było jeszcze ósmej. Sprawa miała się odbyć o dziewiątej, droga była prosta, o tej porze bez korków.

Nie dojechał. Grupa ludzi długo stała pod salą. Nie chcieli wierzyć, że można tak im zrobić. Najpierw zabić dziecko, a potem nie przyjść i nie stanąć przed nimi. Gdy pół godziny później wyszła do nich sędzia i odroczyła sprawę do 25 października 2013 r., mówili, że jak go dorwą, to zabiją. Jest im winien ten sąd. Jego wina.

Kolejna notatka policyjna sporządzona na Komendzie Powiatowej Policji w Garwolinie brzmiała równie lakonicznie co pierwsza. „Około godziny 9.20 na krańcowym odcinku obwodnicy jadąc w kierunku Lublina doszło do tragicznego w skutkach zdarzenia. Ze wstępnych ustaleń wynika, że 27-letni kierowca osobowego Audi z nieznanych przyczyn uderzył w bariery ochronne. Kierujący pojazdem zmarł podczas prowadzonej reanimacji przez karetkę pogotowia. Policjanci na miejscu zabezpieczyli teren oraz kierowali zmotoryzowanych na wyznaczone objazdy”.

Był dzień jak co dzień. Zwykła data. Wtorek. Wszystkie szczegóły tego dnia pamięta matka Tomasza.

Polityka 42.2013 (2929) z dnia 15.10.2013; Kraj; s. 32
Oryginalny tytuł tekstu: "Pętla"
Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Przelewy już zatrzymane, prokuratorzy są na tropie. Jak odzyskać pieniądze wyprowadzone przez prawicę?

Maszyna ruszyła. Każdy dzień przynosi nowe doniesienia o skali nieprawidłowości w Funduszu Sprawiedliwości Zbigniewa Ziobry, ale właśnie ruszyły realne rozliczenia, w finale pozwalające odebrać nienależnie pobrane publiczne pieniądze. Minister sprawiedliwości Adam Bodnar powołał zespół prokuratorów do zbadania wydatków Funduszu Sprawiedliwości.

Violetta Krasnowska
06.02.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną