Miasto należy do najbardziej zadłużonych polskich metropolii. Dług Wrocławia wynosił w końcu 2012 r. ponad 2,3 mld zł. Drugie tyle zaciągnęły spółki komunalne. Zadłużenie spółek nie jest wprawdzie formalnie długiem miasta, ale można zadać sobie pytanie, czy w przypadku ich ewentualnej niewypłacalności Wrocław nie byłby zmuszony do przejęcia przynajmniej części zobowiązań. Jednym słowem, nie ma wątpliwości, że problem wysokiego zadłużenia naprawdę istnieje, na co zwróciła uwagę również agencja Fitch, ogłaszając rok temu możliwe obniżenie ratingu miasta (czyli oceny zdolności do terminowej spłaty długów).
Relacja długu do dochodów w końcu tego roku wyniesie ok. 62 proc. To kwota duża, ale mimo wszystko nieprzerażająca. Po pierwsze, następuje pewien spadek tej relacji, która w rekordowym 2009 r. wynosiła aż 67 proc. Po drugie, ze względu na specjalne traktowanie pewnych zobowiązań związanych z wykorzystaniem funduszy unijnych, Wrocław formalnie nie przekracza ustawowej granicy 60 proc. relacji długu do dochodów. Po trzecie, miasto jak dotąd radzi sobie bez problemów z obsługą tego długu. Po czwarte wreszcie, sytuacja nie wygląda specjalnie groźnie z punktu widzenia obowiązujących od 2014 r. nowych zasad oceny stanu zadłużenia (tzw. indywidualnego limitu zadłużenia, odnoszącego się do przewidywanych na kolejne lata wielkości spłat zadłużenia).
Ważniejsze wydaje się jednak coś innego. Otóż nie ma wątpliwości, że dług Wrocławia nie wynika ani z niegospodarności, ani z przejadania przyszłych dochodów. Jego wzrost, szczególnie gwałtowny w 2009 r. (kiedy się podwoił), stanowił odbicie przyjętej przez miasto strategii inwestycyjnej.