Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Społeczeństwo

Otwartyzm

Nowa mowa

Termin, który wraca ostatnio coraz częściej – ostatnio przy okazji książki Wojciecha Orlińskiego „Internet. Czas się bać”. Opisuje poglądy tych, którzy są skłonni poświęcić zasady wolnego rynku i część zapisów prawa autorskiego, by rozwijać wolny dostęp do jak najszerszych zasobów kulturalnych czy naukowych. Otwartyści to w znacznej mierze grupa pokrywająca się ze środowiskiem protestującym przeciw umowom ACTA (które – przypomnijmy – zaczęto opisywać, dość nawet zgrabnie, jako „actawistów”). Także spora część uczestników niedawnego badania „Prawo autorskie w czasach zmiany”, które zrealizowało Centrum Cyfrowe – przynajmniej ta część, która uważa, że prawo autorskie służy dziś w największym stopniu wydawcom, a powinno twórcom i odbiorcom. 48 proc. uczestników tego badania uznało, że warto wprowadzić choćby niewielki abonament internetowy tylko po to, by móc w dowolny sposób wymieniać się w sieci zasobami, rekompensując autorom ewentualne straty.

To już niekoniecznie pełen otwartyzm, ale też nie całkowity hermetyzm, a z całą pewnością nie zakutyzm (to słowo pojawia się tu i ówdzie jako oznaczenie postaw nieuznających dyskusji). Więc może uchylizm? Tylko gdzie zaliczyć takich uchylistów? Czy uznać ich za niepełnych otwartystów, czy może niedomkniętych zamkniętystów? I czy można się spodziewać, że ci pierwsi będą na takie hasło otwarci, a ci drudzy zamknięci? No i czy zamknąć na tym dyskusję, czy dopiero otworzyć? Czas się bać, istotnie, na razie jednak nie tyle ideologii, co nowej terminologii.

Polityka 2.2014 (2940) z dnia 07.01.2014; Fusy plusy i minusy; s. 95
Oryginalny tytuł tekstu: "Otwartyzm"
Reklama